[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwaj z nich zeszli na brzeg, ledwie widoczni w nikłym blasku ogniska.*W słabym świetle Dease przyglądał się kuzynowi, jego szlachetnej twarzy naznaczonej smutkiem.Jasnowłosy i niebieskooki Toren był przystojnym mężczyzną.W świetle księżyca wydawał się młodszy -bardziej podobny do ich kuzyna Ardena.Na myśl o tym Dease na moment zamknął oczy.Nigdy nie rozumiał zamiarów Torena, a tym bardziej teraz, kiedy mąciło mu się w głowie po ciosie, jakizadał mu Beldor.Co oni tu robią? Ten A'brgail wyraznie nie jest zdrowy na umyśle.Cała ta gadanina oczarodziejach, ukrytych krainach.nie pamiętał wszystkiego, o czym mówiono, ale i tak nie wierzył w anijedno słowo.Dzwonienie w uszach mieszało się z pluskiem strumyka i szumem wieczornego wiatru, tworząc istnąkakofonię.Pod jej naporem myśli zdawały się pierzchać jak przestraszone duszki.- Myślę, że to niebezpieczny szaleniec - powiedział Dease.- Proszę cię, mów ciszej, Dease.- Toren spoglądał na niego z zatroskaną miną.- Znam Gilberta A'brgailaod wielu lat.Jest zdrowszy na umyśle od ciebie i ode mnie - a ja wiem coś o szaleństwie.Dease kiwnął głową.Na moment przed oczami stanął mu ojciec Torena.- Wiem o tym, lecz słowa tego człowieka nie mają sensu.Brat podróżujący po krainach, do których inni niemają wstępu.A jednak my jakoś zdołaliśmy się do nich dostać - a przynajmniej tak twierdzi.- Dease, w pobliżu Uphill nie ma takich wzgórz ani lasów.Znalezliśmy się w dzikich ostępach, chociażwokół powinny być pastwiska i zagajniki.Słyszałeś, co mówił człowiek A'brgaila, który wychował się tutaj.- Słyszałem, ale - jak sam powiedziałeś - to człowiek A' brga-ila, jeden z rycerzy zakonu.Wybacz, aletrudno mi uwierzyć, że ścigamy czarnoksiężnika.Chętnie przyznam, że to łotr.Nawet zgodzę się z tym, że toHafydd, a nie Eremon, chociaż trudno w to uwierzyć, ale czarnoksiężnik? Jeśli tacy istnieli, to dawno temu,Torenie.Nie, ten człowiek, którego uważasz za przyjaciela, mężczyzna podający się za rycerza zakonu -rycerza zakonu! - jest kłamcą lub szaleńcem.Toren położył dłoń na ramieniu Dease'a.- A jak tam twoja biedna głowa, kuzynie?- To nie stan mojego zdrowia, Torenie, każe mi mówić takie rzeczy, tylko zdrowy rozsądek!- Kiedy podróżujesz przez góry, których nie powinno wcale być, zdrowy rozsądek nakazuje uwierzyć, żewydarzyło się coś niezwykłego.Dease otworzył usta, żeby zaprotestować, ale Toren uciszył go gestem.- Wierz w co chcesz, ale nie możesz zaprzeczyć, że nasi kuzyni podróżują w towarzystwie Hafydda, co jestbardzo dziwne i niepokojące.- Spojrzał na strome zbocze wznoszące się za ich obozem.- Mam nadzieję, żeHafydd i jego gwardziści nie wyczują tej nocy dymu naszego ogniska.- Są daleko stąd, wieje wiatr i pada deszcz.Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym.A jeśli nasznajdzie? Niech wystawi swoich gwardzistów przeciwko Renne.Nie bez powodu tego lata byliśmyzwycięzcami tylu turniejów.Toren zignorował jego słowa.- Dease, Dease, wcale mnie nie słuchasz.To nie jest zwyczajny człowiek.- Urwał, gdyż coś przyszło mudo głowy.- Sądzisz, że Samul i Beld uknuli z Hafyddem spisek na moje życie?Dease rozpaczliwie usiłował znalezć na to jakąś odpowiedz, a Toren mówił dalej:- To Bełdor nalegał, żeby ukarać Hafydda za to, co jego gwardziści uczynili Faelom.Jego nienawiśćwydawała się prawdziwa.- Może chciał, żebyśmy tak myśleli, kuzynie.Toren spojrzał na niego w zadumie.- Sądzisz, że wiedział, iż nie pozwolę Renne złamać traktatu pokojowego podczas turnieju?- Ja potrafiłbym to przewidzieć - rzekł Dease.Toren skinął głową.- Owszem, lecz ty jesteś znacznie bardziej inteligentny niż Beld.- Zmarszczył brwi, aż pionowa bruzdaprzecięła mu czoło.- Może zanadto nie doceniałem nienawiści, jaką mnie darzył.To jednak nie wyjaśnia,dlaczego Samul.Trudno uwierzyć w to, że zdradził Renne i sprzymierzył się z Willsami.- Obawiam się, że informacje karczmarza nie pozostawiają żadnych wątpliwości.- To prawda, a jednak dzieje się coś dziwnego, Dease.Coś, o czym nie mamy pojęcia na razie.W tej kwestii Dease chętnie przyznał mu rację.Do licha, co też knują Beld i Samul? Toren położył dłoń naramieniu kuzyna i spojrzał mu w oczy.- Moim zdaniem powinniśmy jechać dalej i sprawdzić, w co też wplątali się nasi krewniacy.Postąpilibyśmy nierozsądnie, gdybyśmy tego nie zrobili.Nie sądzisz?Dease zawahał się, a potem skinął głową.Nie potrafił znalezć żadnych argumentów, które nie rzuciłyby naniego podejrzenia, a skłoniły Torena do zmiany decyzji.Zaraz jednak zadał sobie pytanie, czy nie przemawiaprzez niego tylko poczucie winy.Przecież mógł się upierać, że powinni zawrócić, i Toren niczego by niepodejrzewał.Bo dlaczego miałby coś podejrzewać?- Możemy pojechać jeszcze kawałek - rzekł Dease - lecz jeśli A'brgail mówi prawdę, to nie wiem, czypowinniśmy zapuszczać się tak daleko w tę nieznaną krainę.Toren uśmiechnął się.- Przed chwilą nazwałeś go szaleńcem.Czyżbyś jednak dawał wiarę jego słowom?Dease nie odpowiedział.Toren lekko poklepał go po ramieniu.- Spróbuj się przespać, kuzynie.Sen lepiej ci zrobi, niż wszystkie leki, jakie mogliby podać ci medycy.Dease kiwnął głową.- Jeszcze nie chce mi się spać.Spojrzał na skrawki nieba widoczne między koronami rosnących nad rzeką drzew.Na szczytach wzgórzbyło jeszcze widno, lecz w dolinie zalegał już mrok.Nagle przyszło mu do głowy, że ten widok dokładnieoddaje stan jego umysłu: pogrążonego w mroku, podczas gdy wszystko wokół wydaje się jasne i wyrazniewidoczne.- Muszę zamienić kilka słów z A'brgailem - rzekł Toren i wstał z tą swobodną gracją, jaka zawszecechowała jego ruchy.Dease podał dłoń kuzynowi i Toren odwzajemnił mocny uścisk.Potem Dease nasłuchiwał krokówodchodzącego, który wrócił dopogrążonego w ciemnościach obozu.Kiedy został sam, zaczerpnął tchu i delikatnie pomasował sobieskronie.Po rozmowie z Tore-nem jeszcze bardziej rozbolała go głowa.- Tobie to zawdzięczam, Beldorze - mruknął.- Czy dlatego go ścigasz? %7łeby mu odpłacić? - usłyszał dziwnie syczący głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]