Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dJarosław Bzoma Krajobrazy Mojej Duszy cz.III KSIĘGA O PODRÓŻY NOCNEJQuinn Julia Wszystkie nasze pocalunkiCook Robin Dewiacja (2)Norton Andre Rycerz czy zboj
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • konstruktor.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .tego nie wiedział.Zbudziło go pukanie do drzwi kabiny.Wilmer usiadł i otarł dłonią twarz.Nie cierpiał tabletek również dlatego, że zawsze miewał po nich sny.A co gorsza, pamiętał z nich tylko momenty przeraża­jące.- Tak - krzyknął i pukanie ucichło.- Jesteśmy blisko lodu, kapitanie.- Przytłu­miony głos po drugiej strome drzwi należał do bos­mana Dana Kimberly.- Zrozumiałem, Dan - Wilmer wycedził przez wyschnięte usta.- Będę za moment.- Dotknąw­szy twarzy, zdecydował, że musi się ogolić.Usiadł na koi i założył buty, po czym poszedł do łazienki.Pięć minut później był na mostku kapitańskim, z pi­stoletem w kaburze pod pachą.Spostrzegł Billingsa.Podszedł do niego i zapytał: - Spałeś trochę, Pete?- Nie, panie kapitanie.Wypocznę, kiedy wej­dziemy pod lód.- Masz szczęście, ja nigdy nie mogę zasnąć pod lodem.Pewnie mam klaustrofobię, albo niewiele mi do niej brakuje, po tych wszystkich latach.To straszna rzecz dla marynarza pod wodą, niepraw­daż?- Tak, panie kapitanie - odpowiedział Billings.Wilmer spojrzał na mężczyznę siedzącego za naj­bardziej skomplikowaną konsoletą na łodzi, urzą­dzeniem o długiej, technicznej nazwie, którą wszyscy skracali do “Jakjejtam”.Maszyna stale odczytywała grubość lodu nad kadłubem jednostki.- Włączyłeś “Jakjejtam”, Henderson? - zapy­tał Wilmer.- Tak jest, panie kapitanie.- W porządku.- Wilmer zwrócił się do Bil­lingsa.- Wprowadź łódź pod lód, Pete.Opierając ręce o poręcz na centralnym podeście, Wilmer przekonywał siebie, że nie ma żadnej różni­cy.Ciągle pod tonami wody, w tym przypadku pod tonami lodu.W każdej chwili można było wypłynąć na powierzchnię, chyba, że warstwa lodu była zbyt gruba.Operowanie instrumentami odbywało się na tej samej zasadzie, tylko odczyty urządzeń musiały być częstsze i bardziej precyzyjne.W godzinę później, gdy Wilmer miał właśnie odesłać Billingsa na obiecany wypoczynek, mary­narz przy sonarze zawołał: - Jest punkt jakieś czte­rysta pięćdziesiąt od prawej burty.- Czterysta pięćdziesiąt czego, człowieku? - wrzasnął Wilmer.- Wyduś to z siebie!- Czterysta.trzydzieści metrów, panie kapita­nie.Wilmer był już przy nim, po prawej stronie wi­dząc Billingsa stojącego za drugim operatorem kon­solety.- Radziecka, panie kapitanie? - zapytał Billings.- Do diabła! Jeśli to amerykańska, to nikt mnie nie poinformował, że takie mamy.Tak, to so­wiecka.Zatłoczona uliczka, co? - Wilmer spojrzał na swego zastępcę, potem ponownie na ekran.Marynarz za konsoletą przycisnął do uszu słu­chawki.- Panie kapitanie, odbieram coś.Nie wiem, co to może być.- Dawaj mi je - Wilmer wypowiedział słowa, które były o wiele surowsze niż ton jego głosu.Za­łożył słuchawki na głowę i zerknął na ekran.- Kiedyś siedziałem za sonarem, raz w życiu i dawno temu - wyrecytował powoli.Zawołał do Billingsa: - Załadować numer jeden i dwa ładunkiem konwencjonalnym, przygotować numer trzy do.- Rzucając słuchawki, krzyknął: - Do cholery, to był dźwięk torpedy!- Panie kapitanie! Mamy ją na ekranie! Zbliża się do.- Prawa na burtę, trzy czwarte do przodu.Ca­ła do przodu! - dawał rozkazy Wilmer.Radziecka torpeda, tnąc wodę, minęła łódź po lewej burcie, chybiając zaledwie o parę centymetrów.W środku słychać było pracę silnika pocisku.Wilmer, Billings i wszyscy pozostali na mostku obserwowali ściany, jakby chcieli zobaczyć jego tor.- Odpalić jeden! Odpalić dwa! - rzucił kapi­tan.ROZDZIAŁ XII- Brak odbicia strumienia.Dziesięć, dziewięć, osiem.Michaił Worowoj obserwował całe urządzenie odpalające ze stalowej konstrukcji, z wyraźnym po­czuciem satysfakcji na twarzy.Kiedy technik konty­nuował odliczanie aktywacji ładunku laserowego w komorze cząsteczkowej, widział w wyobraźni samo­loty wojskowe kierowane autopilotem w górnej części atmosfery i bezgłowicowe pociski wystrzeliwa­ne z dalekiej Ukrainy.- Jak się czujesz, Michaił? - usłyszał głos.Od­wrócił głowę i zobaczył na ramieniu dłoń.Spojrzał w zimne, niebieskie oczy blondynki, która stała te­raz obok niego.Biały, laboratoryjny fartuch ledwie przysłaniał to, co on znajdował niemal każdej nocy od pierwszego z nią spotkania, to znaczy od mo­mentu rozpoczęcia przez nią pracy nad tym projek­tem.- Ty pierwszy testujesz wieloczęściowe cele, za­równo w przypadku rakiet, jak i samolotów.Powi­nieneś być dumny, Michaile Andriejewiczu, duszeńko.- Elizawieto - wyszeptał.- Wiesz, co to oz­nacza.Jeśli moja cząsteczkowa broń laserowa po­myślnie przejdzie ten test, wkrótce wejdzie w użycie, a broń nuklearna zostanie wyrzucona z arsenałów.Ta groźba nie będzie już nad nami wisieć jak jakaś plaga.Za parę lat, na mojej broni oprze się cały nasz kraj, i Amerykanie też.Nigdy więcej promie­niowania, nigdy więcej masowego morderstwa.- Wciąż uważasz, że to droga do pokoju, Michaił, wiem o tym - odparła Elizawieta.- Odin - krzyknął technik.- Włączyć, nała­dować, jedna czwarta, jedna druga, trzy czwarte, ca­ła moc.- Mir - Worowoj ciągle powtarzał.- Pokój.Jest w zasięgu ręki, Elizawieto - mamrotał, trzy­mając jej małe dłonie w swoich.- Muszę tam zejść i wystrzelić osobiście, muszę.Napotkał jej wzrok, uśmiechnęła się.Pocałował ją szybko w policzek, potem zaczął zbiegać po me­talowej drabince.Brał po dwa szczeble na raz.Za­miast borykać się z trzema ostatnimi, zeskoczył od razu na ziemię i ruszył do centralnej konsolety ste­rującej.- Odsuń się - powiedział technikowi.- Zro­bię to sam.- Ciemne oczy Worowoja padły na rząd instrumentów, przycisków, wskaźników i dio­dowych czytników.- Jonizacja w punkcie dwuna­stym - krzyknął, przekręcając najbliższą tarczę.Przesunięciem włącznika otworzył połączenie z sate­litą na orbicie polarnej i zaczął niespokojnie obser­wować ekran.Najpierw zauważył punkt na niskim pułapie, który, jak wiedział, oznaczał pierwszy sa­molot.Potem dostrzegł następny.Wkrótce na moni­torze pojawiły się rakiety.- Odczyt pojemności! - zawołał.Zza pleców usłyszał głos:- Dziesięć do piętnastu, do szesnastu, do siede­mnastu - długa pauza - dziesięć do osiemnastu.- Tak trzymać - przerwał Worowoj.- Dziesięć do osiemnastu, pojemność utrzyma­na, brak odbicia - ponownie odpowiedział drugi głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •