[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.tego nie wiedział.Zbudziło go pukanie do drzwi kabiny.Wilmer usiadł i otarł dłonią twarz.Nie cierpiał tabletek również dlatego, że zawsze miewał po nich sny.A co gorsza, pamiętał z nich tylko momenty przerażające.- Tak - krzyknął i pukanie ucichło.- Jesteśmy blisko lodu, kapitanie.- Przytłumiony głos po drugiej strome drzwi należał do bosmana Dana Kimberly.- Zrozumiałem, Dan - Wilmer wycedził przez wyschnięte usta.- Będę za moment.- Dotknąwszy twarzy, zdecydował, że musi się ogolić.Usiadł na koi i założył buty, po czym poszedł do łazienki.Pięć minut później był na mostku kapitańskim, z pistoletem w kaburze pod pachą.Spostrzegł Billingsa.Podszedł do niego i zapytał: - Spałeś trochę, Pete?- Nie, panie kapitanie.Wypocznę, kiedy wejdziemy pod lód.- Masz szczęście, ja nigdy nie mogę zasnąć pod lodem.Pewnie mam klaustrofobię, albo niewiele mi do niej brakuje, po tych wszystkich latach.To straszna rzecz dla marynarza pod wodą, nieprawdaż?- Tak, panie kapitanie - odpowiedział Billings.Wilmer spojrzał na mężczyznę siedzącego za najbardziej skomplikowaną konsoletą na łodzi, urządzeniem o długiej, technicznej nazwie, którą wszyscy skracali do “Jakjejtam”.Maszyna stale odczytywała grubość lodu nad kadłubem jednostki.- Włączyłeś “Jakjejtam”, Henderson? - zapytał Wilmer.- Tak jest, panie kapitanie.- W porządku.- Wilmer zwrócił się do Billingsa.- Wprowadź łódź pod lód, Pete.Opierając ręce o poręcz na centralnym podeście, Wilmer przekonywał siebie, że nie ma żadnej różnicy.Ciągle pod tonami wody, w tym przypadku pod tonami lodu.W każdej chwili można było wypłynąć na powierzchnię, chyba, że warstwa lodu była zbyt gruba.Operowanie instrumentami odbywało się na tej samej zasadzie, tylko odczyty urządzeń musiały być częstsze i bardziej precyzyjne.W godzinę później, gdy Wilmer miał właśnie odesłać Billingsa na obiecany wypoczynek, marynarz przy sonarze zawołał: - Jest punkt jakieś czterysta pięćdziesiąt od prawej burty.- Czterysta pięćdziesiąt czego, człowieku? - wrzasnął Wilmer.- Wyduś to z siebie!- Czterysta.trzydzieści metrów, panie kapitanie.Wilmer był już przy nim, po prawej stronie widząc Billingsa stojącego za drugim operatorem konsolety.- Radziecka, panie kapitanie? - zapytał Billings.- Do diabła! Jeśli to amerykańska, to nikt mnie nie poinformował, że takie mamy.Tak, to sowiecka.Zatłoczona uliczka, co? - Wilmer spojrzał na swego zastępcę, potem ponownie na ekran.Marynarz za konsoletą przycisnął do uszu słuchawki.- Panie kapitanie, odbieram coś.Nie wiem, co to może być.- Dawaj mi je - Wilmer wypowiedział słowa, które były o wiele surowsze niż ton jego głosu.Założył słuchawki na głowę i zerknął na ekran.- Kiedyś siedziałem za sonarem, raz w życiu i dawno temu - wyrecytował powoli.Zawołał do Billingsa: - Załadować numer jeden i dwa ładunkiem konwencjonalnym, przygotować numer trzy do.- Rzucając słuchawki, krzyknął: - Do cholery, to był dźwięk torpedy!- Panie kapitanie! Mamy ją na ekranie! Zbliża się do.- Prawa na burtę, trzy czwarte do przodu.Cała do przodu! - dawał rozkazy Wilmer.Radziecka torpeda, tnąc wodę, minęła łódź po lewej burcie, chybiając zaledwie o parę centymetrów.W środku słychać było pracę silnika pocisku.Wilmer, Billings i wszyscy pozostali na mostku obserwowali ściany, jakby chcieli zobaczyć jego tor.- Odpalić jeden! Odpalić dwa! - rzucił kapitan.ROZDZIAŁ XII- Brak odbicia strumienia.Dziesięć, dziewięć, osiem.Michaił Worowoj obserwował całe urządzenie odpalające ze stalowej konstrukcji, z wyraźnym poczuciem satysfakcji na twarzy.Kiedy technik kontynuował odliczanie aktywacji ładunku laserowego w komorze cząsteczkowej, widział w wyobraźni samoloty wojskowe kierowane autopilotem w górnej części atmosfery i bezgłowicowe pociski wystrzeliwane z dalekiej Ukrainy.- Jak się czujesz, Michaił? - usłyszał głos.Odwrócił głowę i zobaczył na ramieniu dłoń.Spojrzał w zimne, niebieskie oczy blondynki, która stała teraz obok niego.Biały, laboratoryjny fartuch ledwie przysłaniał to, co on znajdował niemal każdej nocy od pierwszego z nią spotkania, to znaczy od momentu rozpoczęcia przez nią pracy nad tym projektem.- Ty pierwszy testujesz wieloczęściowe cele, zarówno w przypadku rakiet, jak i samolotów.Powinieneś być dumny, Michaile Andriejewiczu, duszeńko.- Elizawieto - wyszeptał.- Wiesz, co to oznacza.Jeśli moja cząsteczkowa broń laserowa pomyślnie przejdzie ten test, wkrótce wejdzie w użycie, a broń nuklearna zostanie wyrzucona z arsenałów.Ta groźba nie będzie już nad nami wisieć jak jakaś plaga.Za parę lat, na mojej broni oprze się cały nasz kraj, i Amerykanie też.Nigdy więcej promieniowania, nigdy więcej masowego morderstwa.- Wciąż uważasz, że to droga do pokoju, Michaił, wiem o tym - odparła Elizawieta.- Odin - krzyknął technik.- Włączyć, naładować, jedna czwarta, jedna druga, trzy czwarte, cała moc.- Mir - Worowoj ciągle powtarzał.- Pokój.Jest w zasięgu ręki, Elizawieto - mamrotał, trzymając jej małe dłonie w swoich.- Muszę tam zejść i wystrzelić osobiście, muszę.Napotkał jej wzrok, uśmiechnęła się.Pocałował ją szybko w policzek, potem zaczął zbiegać po metalowej drabince.Brał po dwa szczeble na raz.Zamiast borykać się z trzema ostatnimi, zeskoczył od razu na ziemię i ruszył do centralnej konsolety sterującej.- Odsuń się - powiedział technikowi.- Zrobię to sam.- Ciemne oczy Worowoja padły na rząd instrumentów, przycisków, wskaźników i diodowych czytników.- Jonizacja w punkcie dwunastym - krzyknął, przekręcając najbliższą tarczę.Przesunięciem włącznika otworzył połączenie z satelitą na orbicie polarnej i zaczął niespokojnie obserwować ekran.Najpierw zauważył punkt na niskim pułapie, który, jak wiedział, oznaczał pierwszy samolot.Potem dostrzegł następny.Wkrótce na monitorze pojawiły się rakiety.- Odczyt pojemności! - zawołał.Zza pleców usłyszał głos:- Dziesięć do piętnastu, do szesnastu, do siedemnastu - długa pauza - dziesięć do osiemnastu.- Tak trzymać - przerwał Worowoj.- Dziesięć do osiemnastu, pojemność utrzymana, brak odbicia - ponownie odpowiedział drugi głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]