[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zebrał wszystkie swe siły, by nakazać wiatrowi runąć na melnibonéańskie statki.Te, pomimo rozmiarów, poddały mu się niczym słomki.Potem skierował wichurę w żagle około czterdziestu statków morskich wodzów.Tyle tylko był w stanie spróbować ocalić, jako że pozostałe znalazły się poza jego zasięgiem.Niemniej wybrana czterdziestka umknęła przy wtórze wycia wichru, skrzypienia burt i masztów, łopotania żagli.Drzewce wioseł wyrwane zostały z rąk wioślarzy i zniknęły, połamane, w spienionych kilwaterach.Nagle znaleźli się poza kręgiem złotych galer.Morze stało przed nimi otworem, ale załogi wyczuwały, iż zawdzięczają wybawienie siłom zła, obcym istotom i niepewnie spoglądały na kotłujące się wkoło nich mgliste kształty.Smiorgan zamachał do Elryka i uśmiechnął się z wdzięcznością.- Dzięki tobie jesteśmy bezpieczni! - krzyknął poprzez wodę.- Wiedziałem, że przyniesiesz nam szczęście!Elryk nie odpowiedział.Władcy Smoków nie rezygnowali.Gnani pragnieniem zemsty ruszyli w pościg.Złote okręty były niemal równie szybkie, jak wspierana magicznymi mocami flota rabusiów.Nie trwało zatem długo, jak ich ofiarą padło kilka statków, które przy pierwszych porywach wiatru utraciły maszty.Elryk ujrzał, jak z pokładów galer szybują haki z matowo lśniącego metalu i wbijają się w drewno pozbawionych żagli maruderów.Katapulty złocistych okrętów wyrzuciły ogniste pociski i wiele spośród umykających jednostek zajęło się ogniem, który wżerał się w drewno wydzielając smrodliwy dym.Członkowie załóg na próżno próbowali gasić płonące odzienie, z krzykiem rzucali się do wody, która również nie mogła stłumić palącego żywiołu.Niektórzy od razu utonęli i widać było, jak niczym przypieczone przez lampę ćmy, nadal gorejąc, idą na dno.Pokłady nietkniętych statków wkrótce okryły się czerwienią posoki, gdy rozwścieczeni imrryryjscy wojownicy zsunęli się na ich pokłady po linach, siejąc spustoszenie potężnymi mieczami i toporami bojowymi.Strzały i włócznie dziesiątkowały załogi mniejszych statków.Elryk widział to wszystko, gdy jego statek wyprzedzał jednostkę flagową Imrryru, którą dowodził admirał Ma-gum Colim.W końcu książę znalazł chwilę dla hrabiego Smiorgana.- Wyrwiemy się! -krzyknął poprzez wiatr ku pokładowi sąsiedniego statku, gdzie Smiorgan szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w niebo.- Ale pamiętaj, by sterować na zachód, inaczej koniec z nami!Hrabia jednak nie zareagował, wciąż wzrok miał wbity w górę, a na jego twarzy malowało się coraz większe przerażenie, uczucie, którego nigdy dotąd nie doświadczył.Przełamując wewnętrzny opór, Elryk podążył za spojrzeniem Smiorgana i ujrzał to co on.Bez wątpienia były to smoki! Wielkie gady dzieliło od nich jeszcze kilka kilometrów, ale Elryk potrafił je rozpoznać.Wielkie, latające bestie miały skrzydła o rozpiętości niemal dziesięciu metrów i wężowe dwunastometrowe ciała zaczynające się łbami o wąskich pyskach, a kończące biczami ogonów.Wprawdzie nie zionęły, jak nakazywała legenda, ani płomieniami, ani dymem, to jednak dość miały ognia w sobie, żeby ich jad mógł przy bezpośrednim kontakcie zapalić drewno czy płótno.Na grzbietach smoków siedzieli imrryryjscy wojownicy z długimi, przypominającymi włócznie ościeniami i rogami, których granie niosło się pomiędzy wzburzonymi wodami i bezchmurnym niebem.Smok-przewodnik zatoczył koło nad flagową galerą, a każdemu poruszeniu jego skrzydeł towarzyszył huk podobny do uderzenia gromu.Zielono-szary, okryty łuską potwór unosił się w wodnej mgiełce nad złotą galerą.Jego sylwetka rysowała się wyraźnie, choć pod ostrym kątem, na tle błękitu.Na ościeniu łopotał czarny proporzec z zygzakowatymi, żółtymi liniami.Elryk rozpoznał te barwy.Oto Dyvim Tvar, przyjaciel Elryka z młodych lat, Pan Smoczych Jaskiń, prowadził swoje zastępy do ataku, by pomścić piękne Imrryr.- To jest teraz największe niebezpieczeństwo - krzyknął Elryk do Smiorgana.- Za wszelką cenę musicie je odeprzeć!Rozległ się szczęk żelaza, gdy załogi zakładały zbroje w daremnej praktycznie nadziei stawienia czoła nowemu zagrożeniu.Magiczny wiatr niewiele mógł zaradzić przeciwko latającym bestiom.Dyvim Tvar najwyraźniej naradził się już z Magumem Colimem, bowiem gad dowódcy zamachał żywiej skrzydłami i zaczął nabierać wysokości, a pozostałe ruszyły jego śladem.Z pozorną powolnością smoki zbliżały się do floty rabusiów, którzy modlili się, każdy do swych bogów, o cud.Byli skazani na przegraną i nic nie można było już na to poradzić.Żadnemu statkowi nie uda się ujść takiemu zagrożeniu.Cała wyprawa na nic.Elryk widział rozpacz malującą się na twarzach morskich wodzów, pomimo że maszty nadal trzeszczały poganiane huraganowym wiatrem.Teraz pozostało już tylko umrzeć.Książę usiłował zebrać wzburzone nagle myśli.Wyciągnął miecz i poczuł pulsującą w nim złą siłę.Teraz jednak nienawidził swego oręża, który uczynił zeń zabójcę jedynej umiłowanej ludzkiej istoty.Miecz raz jeszcze przypomniał mu, że tak naprawdę to nie wiadomo, kto tu jest panem.Dał też odczuć, jak słaby byłby Elryk bez Zwiastuna Burzy, czarnego miecza praojców.Urodził się przecież albinosem, a to oznaczało ułomność.Nie miał tyle sił i takiej odporności jak normalny Melnibonéanin.Nagle mgła jego umysłu rozproszyła się, zostawiając po sobie strach.Przeklął pomysły z zemstą i dzień, gdy zgodził się poprowadzić wyprawę na Imrryr, a najszpetniej pomyślał o martwym już Yyrkoonie i jego szaleństwie, które stało się zaczątkiem fatalnego rozwoju wydarzeń.Za późno było już jednak na żale i przekleństwa.Smocze skrzydła przesłoniły niebo.Elryk musiał podjąć jakąś decyzję - chociaż teraz nie zależało mu przesadnie na życiu, to jednak nie miał ochoty zginąć z rąk swych pobratymców.Poprzysiągł sobie, że sam wybierze minutę swej śmierci i załatwi sprawę własnymi rękami.Była to decyzja wypływająca z głębokiej nienawiści wobec samego siebie.Gdy smok plunął jadem trafiając ostatni statek w linii, książę odwołał demony wiatru.Całą siłę włożył w skierowanie wichru w żagle jednej tylko jednostki, tej, na której płynął.Pozostawieni na znieruchomiałych nagle statkach zdumieni towarzysze krzyczeli _doń w panice, niczego nie rozumiejąc.Żaglowiec Elryka ruszył, błyskawicznie nabierając szybkości.Wyglądało na to, że w pojedynkę ma szansę umknąć powietrznym napastnikom.Porzucił jednak tego, który mu zaufał.Patrzył tylko z daleka, jak smoczy jad spada na hrabiego Smiorgana spowijając go zielonkawo-szkarłatnym płomieniem.Elryk płakał i urągał złośliwym bogom za ten jeden bezsensowny, czarny dzień, gdy postanowili spłodzić człowieka.Książę ruin uciekał, starając się nie myśleć o przyszłości.Blask płomieni pochłonął już wszystkie pozostawione za rufą statki morskich wodzów.Załoga okrętu Elryka patrzyła na swego kapitana po części z wdzięcznością, bo jednak uszli zagłady, po części oskarżycielsko.Książę zaś nie próbował nawet ukryć łez ni żalu.Następnej nocy, gdy potwory Smoczej Wyspy przestały im już zagrażać, Elryk stanął na rufie smutny i zamyślony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]