[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ponurym milczeniu minęliśmy troje wieśniaków -ci wydawali się świeżsi od poprzednich i dało się jeszcze rozróżnić rysy twarzy -ubranych w stroje ze zgrzebnego płótna.Siedzieli pod dorodniejszym od innychkrzewem, zupełnie jakby przycupnęli tu na chwilę dla odpoczynku.Pomiędzy dwomamężczyznami zastygła kobieta z rękoma splecionymi na brzuchu.Kurczak próbował się wychylić w ich stronę, ale brat szarpnął go mocno zamundur i popchnął naprzód.O dziwo, Kurczak usłuchał.Może jednak kołatały się wnim resztki rozsądku.Gęstwina stawała się coraz bardziej zbita, lecz szliśmy teraz szybciej niżpoprzednio.Snowy i chłopaki ze Speewah rąbali jak wściekli, ustawiczny trzaskpryskających pod ostrzami gałązek nieprzyjemnie świdrował uszy.I to nie wróżyłodobrze, przyjaciele i sąsiedzi, o nie.Cokolwiek by o nich powiedzieć, chłopaki ze Speewah, a w szczególnościWielki Bill, nie były zajęczą skórką podszyte i nawet pod Gallipoli nie pozwalały,żeby nagły ostrzał Abduli przerwał im wieczorną drzemkę albo poranną wyżerkę.Atutaj, proszę, wyraznie traciły zimną krew i postanowiły wyrwać się z tego miejsca jaknajszybciej.Myszak i Kurczak zmieniali ich czasami, ale na krótko, bo się męczyli,poza tym znacznie ustępowali tamtym doświadczeniem.Nawet Lloyd przyłączył siędo rąbaniny, co świadczyło o powadze sytuacji, jako że zwykle wolał pozostawićbrudną robotę innym.Ja przed oczami miałem głównie łeb Sala, który telepał się jednostajnie naplecach Wielkiego Billa.Kolce już dobrze przeorały mu skórę, ale spostrzegłem, że, odziwo, z zadrapań i szram nie płynie krew.Mówię wam, wyglądał jak dokumentnyzdechlak.Uznałem jednak, że rozsądniej będzie zataić tę nowinę przed resztą; zpewnością zejście tubylca nie doda im ducha, zwłaszcza że i tak powoli zaczynaliśmymieć tego wszystkiego dosyć.Natrafiliśmy jeszcze na trzy upiorne ofiary buszu.Pierwszą był chyba drwal,potężne chłopisko z siekierą w ręku.Pnącza roślin podtrzymywały ją nad jego głową iwyglądało, jakby wciąż wygrażał nią niewidzialnemu wrogowi.Kilkanaście jardów zanim znalezliśmy dziewczynę, całkiem bogatą, o ile dało się rozeznać po ubraniu, bonadal miała na sobie długą błękitną suknię, zdobioną w srebrzyste wzorki, i fikuśnączapeczkę ze srebrnej siatki na głowie.Myślę sobie, że taka srebrna siatka to byłacałkiem sporo warta, ale jakoś żaden z nas nie próbował jej zabrać, co samo w sobieświadczy o tym, jak bardzo przygnębiła nas ta wędrówka.Na końcu natknęliśmy sięna dwoje dzieci, skulonych na ziemi, na warstwie zeschłych liści - i wtedy właśniePrzygięty Mick nie wytrzymał:- Do jasnej i ciężkiej cholery! - wykrzyknął.- Chodz no tu, Red!71Mówiłem już wam, że tak właśnie mnie wołają? Od koloru włosów, chociażzłośliwi podają trochę inne wyjaśnienie.- Widzisz? - Mick wyciągnął brudny paluch w kierunku dzieciaków.Mruknąłem coś niewyraznie.Przede wszystkim widziałem, że Mick aż gotujesię ze złości, i to takiej prawdziwej, nie udawanej na potrzeby kumpli.Nic dziwnegozresztą.Słyszeliście pewnie o jego starym.Kobita mu szybko zmarła czy może uciekła,gdzie oczy poniosły, bo był rzadkiej maści pijus, łajdak i złodziej.Mały Mick chowałsię po kątach razem ze szczeniakami.Tyle że rósł szybciej niż szczeniaki.Jeszczedobrze nie zaczął gadać, aż tu nagle wystawał o łokieć nad stołem.I dalej rósł, więcstary wykombinował sobie, że niebawem i jego przerośnie, a wówczas nie wiadomo,kto kogo będzie łoił kijem.Usiadł, pomyślał, pomyślał, a potem wymyślił, żeby zdjąćze starej beczki obręcze i zagiąć je dzieciakowi wokół nóg.Siedział Mick w tejniewoli mało-wiele, trudno wyczuć, w każdym razie, póki obręcze nie przerdzewiały inie spadły mu z nóg.Z rzadka mu się wypsnie słowo o tamtych czasach, więc niezgaduję nawet, ile przeszło lat, ale na koniec podobno walnął ojczula deską w łeb i razna zawsze poszedł precz - albo raczej pokuśtykał, bo obręcze tak go pogięły izdeformowały, że odtąd gdziekolwiek się pojawił, nazywano go Przygiętym Mickiem.Zmialiśmy się nieraz z Micka i dokuczaliśmy mu, bo w Speewah uchodził zachuderlaka i ułomka, a kiedy się patrzyło na tę jego przykurczoną sylwetkę, łatwo siędało zapomnieć, że potrafił rozedrzeć gołymi rękami człowieka na strzępy.Kiedyśprzysnął na czujce w wysuniętym okopie, co, na swoje nieszczęście, postanowiławykorzystać drużyna żądnych wojennej chwały Abduli.Mick nie chciał, żeby jegobrak ostrożności wyszedł na jaw - porucznik na pewno wsadziłby go na ładne parę dnido aresztu, a po swych dziecięcych doświadczeniach Mick osobliwie nienawidziłzamknięcia - więc załatwił się z nimi po cichu.Powiadam wam, kiedyśmy tamwreszcie dotarli, okop wyglądał jak po solidnym trafieniu z mozdzierza, a nasz kumpelze Speewah siedział sobie w dyskretnej odległości od sterty świeżych trupów iczubkiem tego swojego zębatego bagnetu wydłubywał spod paznokci zaschniętą krew.Wieść o tej przygodzie prędko rozeszła się w całej kompanii, ale nie myślciesobie, że odtąd patrzyliśmy na Micka z nabożnym szacunkiem.Tak mi się zdaje, że poprostu wyczuwaliśmy w nim jakąś głęboko ukrytą dobroduszność, która sprawiała, żełaziły za nim bezpańskie psy i najbrzydsze obozowe dziwki.Owszem, dużo gadał,przechwalał się jak reszta i może nawet łatwiej niż inni dawał się podpuścić.Ale wgruncie rzeczy poczciwy z niego chłop, taki, co zawsze, choćby właśnie po sześciumiesiącach w buszu doczłapał się wreszcie w cywilizowane rejony, przedłoży bijatykęw pubie nad świeży posiłek.W jednej tylko sytuacji wszelka dobrotliwość ulatniała się z Micka równieszybko, jak parują krople deszczu po burzy w środku pory suchej.Otóż Mick nieznosił, jeśli krzywdzono przy nim dzieci, choćby najbardziej rozwrzeszczane, obdarte izasmarkane.Sam widziałem.W jednej chwili Mick szedł sobie spokojny,uśmiechnięty ulicą, aż tu znienacka jakiś pechowy ranczer pogonił swego rodzonegognojka batogiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]