[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To powiedziawszy wybuchnął śmiechem i wyszedł.Wymknąłemsię za nim i dopadłszy go na zakręcie ulicy, ze wszystkich sił uderzy-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG495łem go w lewą pierś puginałem.Ale łotr odepchnął mnie z równą siłą, zjaką na niego napadłem.Potem obrócił się do mnie i z zimną krwiąrzekł: Cóż to, chłystku, nie wiesz, że noszę na piersiach stalową siatkę?Po tych słowach porwał mnie za kark i znowu wrzucił w rynsztok,ale tym razem ku wielkiemu mojemu zadowoleniu, gdyż rad byłem, żenie popełniłem morderstwa.Podniosłem się dość wesoło, wróciłem dodomu i położywszy się do łóżka, spałem znacznie spokojniej niż ubie-głej nocy.Nazajutrz kobiety znalazły mnie daleko spokojniejszym niż po-przedniego dnia i oświadczyły mi swoją z tego powodu radość.Wsze-lako nie śmiałem pozostać u nich na wieczór.Lękałem się, że nie zdo-łam spojrzeć w oczy człowiekowi, którego chciałem zamordować.Przez cały wieczór z wściekłością przechadzałem się po ulicach, my-śląc o wilku, który zakradł się do mojej owczarni.O północy poszedłem na most i klasnąłem trzy razy w dłonie; zja-wiły się karę rumaki, wskoczyłem na mojego i popędziłem za prze-wodnikiem aż do domu don Beliala.Drzwi same się otworzyły, mójopiekun wyszedł mi naprzeciw, wprowadził mnie do tej samej komnatyi rzekł głosem nieco szyderskim: Cóż, mój młody przyjacielu, morderstwo się nam nie udało? Niezważaj na to, chęć stanie za uczynek.Zresztą pomyśleliśmy już ouwolnieniu cię od natrętnego współzawodnika.Doniesiono władzom,że wydawał tajemnice stanu, został więc wrzucony do tego samegowięzienia, gdzie przebywa ojciec pani Santarez.Teraz od ciebie zależyumieć korzystać z twego szczęścia lepiej, niżeli to dotychczas czyniłeś.Przyjm w darze ode mnie to pudełko, znajdują się w nim cukierki nad-zwyczajnych przymiotów, poczęstuj nimi twoje gospodynie i sam zjedzkilka.Wziąłem pudełko, które roznosiło nader przyjemną woń, i rzekłemdo don Beliala: Nic wiem, co senor nazywasz korzystaniem ze szczęścia.Byłbympotworem, gdybym chciał nadużyć zaufania matki i niewinności jejcórek.Nie jestem tak przewrotny, jak senor sądzisz. Sądzę odparł don Belial że nie jesteś ani lepszy, ani gorszy odreszty dzieci Adama.Zwykle ludzie mają skrupuły przed popełnieniemzbrodni, a po jej dokonaniu doświadczają wyrzutów sumienia.myśląc,że dzięki temu zdołają utrzymać się na drodze cnoty.Oszczędzilibysobie tych nieprzyjemnych uczuć, gdyby chcieli sobie wytłumaczyć, coNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG496to jest cnota.Uważają cnotę za wartość idealną, której istnienie przyj-mują bez zastanowienia, a przez to samo pomieszczają ją w liczbieprzesądów, które, jak wiesz, są zdaniami nie popartymi poprzednimzgłębieniem rzeczy. Senor don Belialu odpowiedziałem mój ojciec dał mi pewne-go razu sześćdziesiąty siódmy tom swego dzieła, zawierający zasadynauki moralnej.Przesąd, według niego, nie jest zdaniem nie popartympoprzednim zgłębieniem rzeczy, ale zdaniem już osądzonym przed na-szym przyjściem na świat i przekazanym nam, że tak powiem, dzie-dzicznie.Przyzwyczajenia dziecinnych lat rzucają w naszą duszępierwsze zarody tych zdań, przykład je rozwija, znajomość zaś sprawustala.Stosując się do nich, jesteśmy uczciwymi ludzmi, wykonującwięcej, niż prawa nakazują, stajemy się cnotliwymi. Określenie to rzekł don Belial nie jest zupełnie zło i przynosizaszczyt twemu ojcu.Dobrze on pisał, lepiej jeszcze myślał.Kto wie,może i ty pójdziesz w jego ślady.Wracajmy jednak do twojego okre-ślenia.Zgadzam się z tobą, że przesądy są zdaniami już osądzonymi,ale to nie powód, żebyśmy ich sami nie mieli sądzić, jeżeli czujemy wnas wykształcony sąd o rzeczach.Umysł żądny zgłębiania rzeczy pod-daje przesądy krytyce i bada, czy prawa równie wszystkich obowiązu-ją.Tak postępując, jasno zobaczysz, że prawny porządek wynalezionotylko na korzyść tych zimnych i leniwych charakterów, które dopierood hymenu oczekują uczuć rozkoszy, dobrego bytu zaś od oszczędno-ści i pracy.Inaczej jednak dzieje się z geniuszami, z charakterami na-miętnymi, chciwymi złota i rozkoszy, które by pragnęły lata w jednejchwili pochłonąć.Cóż dla nich utworzył porządek społeczny? Przepę-dzają życic w więzieniach i kończą je w męczarniach.Na szczęście,prawa ludzkie są czym innym, aniżeli tym, czym się wydają.Są to za-pory, przed którymi przechodzień zwraca się na inną drogę, ale ci, któ-rzy chcą je przezwyciężyć, przeskakują lub podłażą.Przedmiot ten jed-nak za daleko by mnie zaprowadził, a jest już pózno.%7łegnam cię, mójmłody przyjacielu, pokosztuj moich cukierków i licz zawsze na mojąopiekę.Pożegnałem senora don Beliala i wróciłem do domu.Otworzono midrzwi, rzuciłem się na łóżko i starałem się zasnąć.Pudełko stało obokmnie i roznosiło najrozkoszniejsze wonie.Nie mogłem oprzeć się po-kusie, zjadłem dwa cukierki i zasnąwszy miałem noc nader niespokoj-ną.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG497O zwykłej godzinie przyszły moje młode przyjaciółki.Znalazłyszczególną odmianę w moim wzroku, jakoż w istocie spoglądałem nanie innymi oczyma.Zdawało mi się, że wszystkie ich poruszenia wyni-kają z niepohamowanej chęci, by uczynić wrażenie na moich zmysłach;słowom ich, nawet najbardziej obojętnym, toż samo nadawałem zna-czenie.Wszystko w nich pociągało moją uwagę i pogrążało mnie wodmęt myśli, o jakich przedtem nie miałem żadnego pojęcia.Zorilla spostrzegła pudełko.Zjadła dwa cukierki i podała kilka sio-strze.Wkrótce złudzenia moje zmieniły się w rzeczywistość.Tajemnewewnętrzne uczucie opanowało obie siostry, które mu się bezwiednieoddały.Same się tego przestraszyły i uciekły ode mnie powodowaneostatkami wstydliwości, w której jakaś dzikość się przebijała.Weszła ich matka.Od chwili gdy ją uwolniłem od wierzycieli, po-stępowanie jej ze mną nabrało niewypowiedzianej czułości.Tkliwośćjej na chwilę mnie uspokoiła, ale wkrótce spojrzałem na nią tym sa-mym wzrokiem, co na córki.Poznała, co się we mnie dzieje, zmieszałasię i spojrzenia jej, unikając moich, padły na nieszczęsne pudełko.Wzięła kilka cukierków i odeszła, niebawem jednak wróciła, okryłamnie pieszczotami i ściskała w swoich objęciach, nazywając synem.Opuściła mnie z widoczną przykrością, z trudem się przezwycięża-jąc.Pomieszanie moich zmysłów dochodziło do szaleństwa.Czułem,jak ogień krąży mi po żyłach, zaledwo widziałem otaczające mnieprzedmioty, mgła jakaś zasnuła mi oczy.Chciałem wyjść na taras.Drzwi od pokoju dziewcząt były uchylo-ne, nie mogłem się powstrzymać i wszedłem do środka.Zmysły ichbyły w daleko większym nieładzie od moich.Przeląkłem się.chciałemwyrwać się z ich objęć, ale nie miałem na to dość siły.Matka weszła,wymówki zamarły na jej ustach, a wkrótce nie miała już prawa czynićnam wyrzutów.Przebacz, senor don Cornadez dodał pielgrzym przebacz, żemówię ci o rzeczach, których samo opowiadanie jest już śmiertelnymgrzechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]