[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwunasty Dystrykt jest najprawdopodobniej pogrążony w405chaosie, jego mieszkańcy niewątpliwie sposobią się do uroczystościpowitalnych na cześć Peety i mnie, zwłaszcza że czekali na takąokazję od prawie trzydziestu lat.Dom! Prim i mama! Gale! Uśmiecham się nawet na myśl o tympaskudnym kocie Prim.Wkrótce wracam do domu!Mam ochotę wstać z łóżka, zobaczyć się z Peetą i Cinną, dowiedziećsię więcej o tym, co się zdarzyło.Dlaczego nie mogę? Czuję sięniezle.Gdy jednak ponownie próbuję wyswobodzić się z pasa, do żyływpływa mi zimny płyn z jednej z rurek.Z miejsca tracę przytomność.To się powtarza wielokrotnie, nawet nie wiem, jak długo.Budzę się,jem, i choć powstrzymuję się od prób ucieczki z łóżka, z powrotemmnie oszałamiają.Mam wrażenie, że tkwię w nierealnym,niekończącym się półmroku.Docierają do mnie tylko pojedynczefakty.Rudowłosa awoksa nie zjawiła się od śniadania, a blizny miznikają.Chyba sobie tego nie wyobrażam? Czy słyszę męski krzyk?Ktoś coś woła, w jego głosie nie rozpoznaję kapitolińskiego akcentu,raczej bardziej szorstką intonację Dwunastego Dystryktu.Nie mogęsię pozbyć niejasnego, krzepiącego wrażenia, że ktoś mnie szuka.W końcu nadchodzi moment, w którym odzyskuję świadomość iwidzę, że moja prawa ręka nie jest podłączona do żadnej aparatury.Znikł ucisk w pasie, mogę się poruszać.Chcę wstać, alenieruchomieję na widok własnych dłoni.Skóra stała się perfekcyjniegładka i jasna.Bez śladu znikły nie tylko blizny z areny, lecz takżeszramy, których sporo się nazbierało przez lata polowań.Czoło w406dotyku przypomina aksamit, bezskutecznie próbuję odszukać na łydceślady po oparzeniu.Opuszczam nogi na podłogę, boję się, czy zdołają udzwignąć mójciężar.Na szczęście są mocne i pewne.Wzdrygam się na widok strojuleżącego u stóp łóżka.Identyczne ubranie nosili wszyscy trybuci naarenie.Wpatruję się w odzież, jakbymiała mi rozszarpać gardło, ale wkońcu sobie przypominam, że w tym uniformie, rzecz jasna, będęmusiała powitać drugąpołowę drużyny.Ubieram się nie dłużej niż minutę.Nerwowo drepczę przed ścianą, wktórej ukryte są drzwi.Nie umiem ich zlokalizować do czasu, gdy sięnieoczekiwanie rozsuwają.Przechodzę do przestronnego, pustegokorytarza, w którym pozornie również brakuje drzwi.Z pewnościągdzieś tu są, a za jednymi z nich znajduje się Peeta.Teraz, kiedyjestem przytomna i mogę chodzić, coraz bardziej się o niegoniepokoję.Z pewnością miewa się dobrze, awoksa chybaby niekłamała.Tak czy owak, sama muszę się o tym przekonać. Peeta! wołam, bo nie mam kogo spytać.W odpowiedzi ktośwypowiada moje imię, ale ten głos nie należy doI Peety.Poznaję to brzmienie.To głos, który początkowo budziirytację, a potem radość.Effie.Odwracam się i widzę, że wszyscy czekają w wielkiej sali na końcukorytarza: Effie, Haymitch i Cinna.Bez wahania pędzę w ichkierunku.Triumfatorka powinna pewnie zachować więcejwstrzemięzliwości, wyniosłości, zwłaszcza że każdy jej krok jest407nagrywany, ale na nic nie zważam.Pędzę i zdumiewam samą siebie,kiedy na dzień dobry rzucam się w ramiona Haymitcha. Dobra robota, skarbie szepcze mi do ucha bez krztyny ironii.Effie jest bliska łez, bezustannie poklepuje mnie po głowie i mówi,jak to wszystkim opowiadała, że prawdziwe z nas perełki.Cinna tylkomocno mnie ściska i nie wypowiada ani jednego słowa.Potemzauważam, że brakuje Portii i ogarniają mnie złe przeczucia. Gdzie jest Portia? Poszła do Peety? Wszystko z nim w porządku?%7łyje, prawda? wyrzucam z siebie. Miewa się doskonale.Tyle że macie się spotkać dopiero podczasceremonii na żywo wyjaśnia mi Haymitch. Ach, to dlatego wzdycham.Opuszcza mnie to okropneprzekonanie, że Peeta nie żyje. Właściwie sama chciałabym tozobaczyć. Pójdziesz teraz z Cinną, musi cię przygotować zapowiadaHaymitch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]