Home HomeBulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Andre Norton SC 1.4 Czarodziej ze Swiata CzarownicPilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (3)Rice Anne Godzina czarownic Tom 2Rice Anne Godzina czarownic Tom 1Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)Rice Anne Godzina czarownic Tom 3Rice Anne Godzina czarownic Tom 1 (2)Professional Feature Writing Bruce Garrison(2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam0012.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Andrew zrozumiał, że brat Białki ma szansę ratunku, gdyż w obo-zowisku na przeciwległym brzegu nie pozostał ani jeden mężczyzna, tylko kilka starychkobiet, które stojąc przy granicy trzcinowiska, gapiły się na pływaka.Jezioro było sze-rokie najwyżej na dwieście metrów i gdyby nawet drużyna Oktina Hasza usiłowała gościgać wzdłuż brzegu, to na pewno nie zdążyłaby go ująć.Były to jednak złudne nadzieje.Woda w pobliżu pływaka gwałtownie się wzbu-rzyła i pod powierzchnią ukazał się wielki, ciemny kształt.Z punktu obserwacyjnegoAndrewa można było rozpoznać sylwetkę ogromnej ryby pędzącej w stronę człowie-ka.Ludzie na obu brzegach podnieśli krzyk, zaczęli machać rękami.Trudno było orzecczy ostrzegając chłopaka, czy też wrzeszcząc z przerażenia.W każdym razie krzyk był72 tak głośny, że po pewnej chwili jego odgłos dotarł do Andrewa.Zanim to nastąpiło,Bruce zobaczył, jak z wody wyłania się na moment spiczasta głowa rekina, zobaczyłbłysk szablastych zębów i białą plamę brzucha odwracającego się na grzbiet potwora.Uciekinier zrozumiał, że zagraża mu śmiertelne niebezpieczeństwo i spróbował pły-nąć jeszcze szybciej.Ale już za chwilę skrył się pod wodą, jakby wciągnięty na dno po-tężną dłonią.Właśnie wtedy Andrew usłyszał krzyk ludzi.Po dalszych kilku sekundach na wygładzającej się powierzchni wody rozpłynęła siękrwawa plama.Dzikusy na obu brzegach upadły na twarze.Tylko trzy wiedzmy nadal stały nieruchomo jeszcze przez parę chwil, a potem dwiez nich podeszły do Jeana i stanęły po obu jego stronach, chwyciły za ręce i poprowadzi-ły w stronę czarnego namiotu.Trzecia wiedzma zamykała pochód.* * *Kiedy Andrewowi udało się niepostrzeżenie dotrzeć do dna kotliny, zapadał zmierzchi wokół namiotów płonęły już pierwsze ogniska.Wiejący w górze wiatr nie docierał nadbrzeg jeziora i powietrze zachowało wilgotne ciepło dnia.Drewniane podeszwy rozsypały się po kilkudziesięciu krokach i dalej Andrew mu-siał kuśtykać na bosaka.Głód wyostrzył jego powonienie.W dymie ognisk wyczuwał zapach pieczonegomięsa, w coraz bliższych głosach słyszał mlaskanie spożywających obfity posiłek ludzi.Wydawało mu się, że całe obozowisko je, żuje, ćpa i żre.Pierwszym mieszkańcem obozowiska, na jakiego się natknął, był chudy, wylenia-ły pies, który odbiegł jak najdalej od namiotów, żeby spokojnie obgryzć kość.UznałAndrewa za konkurenta i na jego widok głośno warknął, przytrzymując kość łapą.Andrew zatrzymał się, bo na bójkę z psem nie miał najmniejszej ochoty.Pies czekał na dalsze reakcje człowieka.Potem chwycił kość i uciekł.Przed wyruszeniem na zwiady Andrew wymyślił następujący plan: obejdzie brze-giem jezioro i dotrze do namiotów, w których mieszkają wiedzmy, bo tam jest Jean.Skoro go zlokalizował, to może również uda mu się pomóc, uratować go.A kiedy gouwolni, to Jean stanie się tłumaczem i przewodnikiem.Wówczas będzie można pomy-śleć o odszukaniu Białki.Plan był rozsądny, ale w miarę tego, jak Andrew schodził stromym zboczem w doli-nę, wyobraznia coraz jaskrawiej rysowała mu obraz niebezpieczeństw grożących Białce.Rozum spasował przed emocjami.Wprawdzie dziewczyna nie raz już dowiodła, że jestwielekroć zwinniejsza, odważniejsza i nawet wytrzymalsza od Andrewa, ale dla niegopozostała słabą dziewczyną.73 Zbliżywszy się do obozowiska, Andrew podszedł do stojącego na jego skraju namio-tu i wsłuchał się w głosy dobiegające zza cienkiej, skórzanej ścianki.Głosy nakładały sięna siebie, dudniły, wzmagały się i cichły  w namiocie było kilku ludzi.Głosu Białkinie usłyszał.Przed namiotem płonęło wielkie ognisko, wokół którego siedzieli mężczyz-ni przekazujący sobie z rąk do rąk drewnianą czarkę z jakimś napojem i leniwie roz-mawiający.Z namiotu wyszła kobieta, wyniosła następne naczynie i usiadła obok męż-czyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •