[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało mi się głupotą martwienie o takie rzeczy w momencie gdy raj lady Deraa mógł zapewnić nam piękne stroje, ale nie chciałem się kłócić.Z oczami zapatrzonymi w ślicznotkę zacząłem schodzić po schodach ciemnego korytarza.Usłyszałem, że Medroc wlecze się za mną.— Oto miejsce godne bohaterów.Rozgośćcie się.Przygotuję wam pożywny posiłek.Zamrugałem i rozejrzałem się wokół.W porównaniu z tym, co zobaczyłem, dwór mego ojca wyglądał jak chlew.Pogrążony w kontemplowaniu ruchów gospodyni, nie zauważyłem nawet, jak tutaj dotarliśmy.Musiało to zabrać nam trochę czasu, jako że za oknami zapadał już mrok.— Spójrz no, Medroc.— Pokazałem na wysoki wypolerowany stół.—Gwarantuję ci, że podaj ą tu coś lepszego niż piwo czy jabłecznik.— Aelvanie, posłuchaj mnie! — głos Medroca nie był już szyderczy.— Nie wiem, co masz przed oczami, boja widzę tu tylko ściany bez dachu i poprzewracane kamienne bloki.Wpatrzyłem się w niego.— Nie dostrzegasz rzeźbionych belek i arrasów? Potrząsnął głową.— Ani stołów i kolorowych szyb w oknach? Nastąpiła chwila ciszy.Przyjrzałem się jego twarzy i zobaczyłem w niej tylko upór i źle skrywany strach.— Ale widziałeś kobietę, prawda? Odpowiedziałeś jej przecież.— Widziałem.coś — odparł niechętnie.— Widziałem oczy świecące spod welonu cieni, słyszałem słowa.Ale nie mam pojęcia, co ten welon przykrywał, Aelvanie.— Medroc.— powiedziałem wolno, nie mogąc się powstrzymać, by nie zadrwić z niego.— Myślę, że się boisz!— Tak, boję się! — wybuchnął nagle.— A gdyby nie to, że zostałeś zaczarowany, ty również byś się bał! Nie wiem, co za Moc nas zwabiła, ale jej nie ufam.Powinniśmy zwiewać stąd, póki jeszcze możemy.Wyswobodziłem się z jego uścisku.Staliśmy twarzą w twarz, przeszywając się wzrokiem.To on jakoś nie potrafił dostrzec piękna wokół nas.Może po prostu nie chciał widzieć, lub był zazdrosny, bo ona wybrała mnie.— Zwiewaj więc, jeśli się boisz.— Wzruszyłem ramionami i usiadłem na jednej z ław.— Nie.— powiedział ponuro.— Poszedłeś za mną.Nie zostawię cię teraz.— Usiadł niezgrabnie, wciąż patrząc spode łba.Zesztywniałem, podejrzewając, że traktuje mnie protekcjonalnie, ale w tej chwili kaganki wokół nas rozbłysły i do komnaty wszedł korowód panien.Każda trzymała potrawę, której moja matka nie powstydziłaby się przed gośćmi.Lady Deraa weszła w ślad za nimi, uśmiechając się, a ja zapomniałem o głodzie.— Nie jedz tego.— Szept Medroca był przykry dla mych uszu.Usłyszałem słowa, ale nie zrozumiałem ich.Spojrzawszy w dół, zobaczyłem przed sobą tacęz jakąś dziwną pieczenia, owocami, które czerwieniły się jak dziewczęce policzki, i białym chlebem.Ale nie dbałem o strawę, gdy moja pani stała przede mną.— Jedz — powiedziała łagodnie, wycinając z owocu trójkącik, który ociekał słodyczą, kiedy ugryzła go, a potem wyciągnęła w moją stronę.Nie mogłem oderwać oczu od jej karmazynowych ust, wilgotnych teraz od soku.Na oślep sięgnąłem po owoc.— Nie!Krzyk Medroca był wystarczająco głośny, by wybił mnie z nastroju.Z wściekłością odwróciłem się do niego.Uderzył laską, wytrącając mi owoc z ręki.— Spójrz, Aelvanie, spójrz na to teraz, widzisz? — Chwycił mnie jedną ręką za ramię, a laską szturchnął coś, co nagle się skurczyło i zadymiło na kamieniach.Kamienie? Przecież podłoga przykryta była cennymi dywanami.Wciąż nie mogąc zrozumieć, podniosłem wzrok i zobaczyłem Medroca, który wymachiwał laską.Zawadził nią o rękaw pani.Nie było nic melodyjnego w jej krzyku.Cofnęła się przed uderzeniem kija.Tam, gdzie dotknęło drewno, materiał wydawał się przypalony i złuszczony, jakby trawił go niewidzialny płomień.Wciąż krzycząc, zaczęła zdzierać z siebie szaty.Medroc stanął w pozycji łucznika, trzymając kij w pogotowiu.— Pozwól mu odejść — powiedział chrapliwie.— Ukaż mu swą prawdziwą twarz albo przypalę twe ciało.Zamrugałem i złapałem się krawędzi stołu, by nie stracić równowagi, ale stół zaczął się ruszać, kurczyć — i w końcu zniknął! Potknąłem się, poczułem zawrót głowy, gdy komnata rozpadała się na moich oczach.Moja ręka natrafiła na ramię Medroca.Wsparłem się na nim, patrząc na to, czym stała się lady Deraa.Jej ręce i nogi wciąż jeszcze spowite były materiałem, lecz tym razem nie miałem ochoty zgłębiać jej tajemnicy.To, co widziałem teraz, było włóknami mięśni i skrawkami zniszczonej skóry.Usta, które mnie uwodziły, okazały się pyskiem rozwartym w przewrotnym uśmiechu, ukazującym kły.Monstrum uśmiechnęło się jeszcze bardziej, ryknęło i zaczęło się do mnie zbliżać.— Uciekaj! — Medroc zaciął ciągnąć mnie w stronę drzwi.Komnata stała się pełna cieni.Dziewczyny zmieniły się w stworzenia nie mniej okropne niż ich pani.Podłoga była rumowiskiem kamieni i cały czas potykałem się, próbując iść za swym towarzyszem.— To ludzie nadali mi taką postać! Zawdzięczam ją waszej wojnie z magią! To Czarownice z waszej rasy tak okrutnie mnie ukarały.Teraz wy za to zapłacicie!O mało nie ogłuchłem od tego krzyku, a słowa, które słyszałem, przepełniały bólem moją duszę.— Mogłeś mnie uratować! Mogłeś uczynić mnie piękną! Zawahałem się.— Medroc, słyszałeś?— Tak — szepnął.— Pytanie tylko, jak — pozwalając jej pić twoją krew? Inne stworzenia skoczyły w naszą stronę, szpony cięły powietrze.Medroc wymachiwał na wszystkie strony swą laską, podczas gdy ja wyciągałem miecz.Szpony cięły powietrze tuż przy mnie, a ja ugodziłem mieczem jedno ze stworzeń.Zapiszczało i odskoczyło brocząc krwią, po czym znów zaatakowało.Ponownie uderzyłem, przeklinając konwenanse, które nie pozwalały mi nosić dłuższego miecza.Krzyknąłem, gdy pazury wbiły się w moje ramię.Medroc torował nam drogę.Próbowałem osłaniać go od tyłu, gdy przedzieraliśmy się przez komnatę.Tam, gdzie uderzała jarzębinowa laska, nieczyste ciała paliły się.Mój miecz, niestety, nie miał takiej siły.Rany, jakie zadawałem, wydawały się tylko drażnić atakujących i jedynie zesztywniałej ze starości skórze swej kurtki zawdzięczam życie.Nagle, przez chwilę, droga była wolna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]