[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyłem, że nie jest to konwencjonalny oszałamiacz.Przed Lugardem stało twarzą w twarz dwóch mężczyzn.Obaj mężczyźni ubrani byli w zniszczone tuniki, które kiedyś z pewnością stanowiły fragment umundurowania.Ciemna karnacja ich skóry nie pozostawiała wątpliwości, że dopiero niedawno przybyli na Beltane z przestrzeni.Puste dłonie trzymali ostentacyjnie szeroko rozłożone, jakby nie chcieli dawać Lugardowi powodu do czujności.Sięgnąłem do olstra, znajdującego się na drzwiach helikoptera i wydobyłem oszałamiacz.Trzymając go w ręce, wyskoczyłem na ziemię.Ujrzawszy mnie, Lugard zawołał:— Witaj, drogi gościu.— Było to tradycyjne pozdrowienie beltanowskie.— Oby dzisiejszy dzień był dla ciebie pomyślny.— Nie pozostałem mu dłużny.Mężczyźni natychmiast odwrócili się w moim kierunku, równocześnie, takim samym ruchem, jakby ktoś dał im ku temu sygnał.Spodziewałem się, że ujrzę wymierzoną we mnie broń, jednak ich ręce wciąż były puste.Wpatrywali się we mnie bladym, pustym wzrokiem.Byłem pewien, że starają się dobrze mnie zapamiętać i ocenić, czy w przyszłości będę stanowił dla nich jakieś zagrożenie.— Moja odpowiedź jest odmowna, panowie — odezwał się do nich Lugard.— Nie potrzebuję żadnej pomocy przy mojej pracy, oprócz tego, co oferują mi rdzenni mieszkańcy tej planety.I także nie życzę sobie, żeby ktoś patrzył mi na ręce podczas pracy.Wyższy z dwójki obcych wzruszył ramionami.— To była jedynie propozycja — powiedział.— Sądziliśmy, że możemy pomóc towarzyszowi walki, weteranowi.Wszyscy byśmy na tym skorzystali…— Przykro mi, lecz nic z tego — chłodny i zdecydowany głos Lugarda nie pozostawiał wątpliwości, że jego decyzja jest ostateczna.Odwrócili się i odeszli, nie spoglądając za siebie.Ja jednak nadal trzymałem oszałamiacz w pogotowiu.Nigdy nie używałem go dotąd, nawet wobec zwierząt w Rezerwacie.Poza tym nigdy jeszcze nie widziałem człowieka na tyle rozzłoszczonego, by trzeba było wobec niego gwałtownie reagować.A jednak czułem ogromną złość, emanującą z tych dwóch, kiedy wsiadali do swojej maszyny.Zadrżałem ze złości.Byłem przekonany, że ci dwaj niemili mężczyźni są jedynie zapowiedzią szykujących się kłopotów.— Czego oni chcieli? — zapytałem, kiedy maszyna obcych, wzbudzając tumany kurzu, odleciała, zatoczywszy jeszcze szeroki krąg nad Butte.— Twierdzili, że szukają pracy.— Lugard dopiero teraz odsunął od siebie broń.— Trudno było się spodziewać, że nie dotrze do nich ta historia o skarbach.— A więc, wrócą zapewne w większej liczbie — zauważyłem.— A pan jest tutaj sam.Na te słowa Lugard roześmiał się.— Pamiętaj, że tę osadę zbudowało Bezpieczeństwo.Wciąż znajdują się tu różne urządzenia obronne, które mogę uruchomić, jeżeli tylko będę chciał.Mieszkam w fortecy nie do zdobycia.Powiem ci jednak coś, Vere.W momencie, kiedy Komitet ich tutaj zaprosił, było to równoznaczne z wpuszczeniem na planetę zarazy, możesz mi wierzyć.Powiedz mi jednak, z czym przybywasz?Przypomniałem sobie, co chciałem mu powiedzieć.— Wkrótce otrzymam pracę.W Rezerwacie Aniav.— Kiedy?— W przyszłym miesiącu.Odniosłem wrażenie, że Lugard nie ucieszył się, kiedy opowiadałem mu o szczęśliwym zbiegu okoliczności, który sprawił, że wreszcie mogę podjąć upragnioną pracę.W jego oczach pojawił się jakby strach.Ale dlaczego? Przecież praca w Rezerwacie była dla mnie jedyną przyszłością na tej planecie.Było niemal cudem, że pozwolono mi ją podjąć, mimo że nie miałem jeszcze formalnego wykształcenia.— W przyszłym miesiącu — powtórzył.— Hmm, mam nadzieję, że nie wcześniej, niż przed Dwunastym Dniem.Może w takim razie urządzimy tu sobie już teraz małą uroczystość z okazji Dwunastego Dnia i podjęcia przez ciebie pracy? Zapraszam do siebie wszystkich Wędrowców i Annet, jeżeli tylko będzie mogła przybyć; namów ją do tego, Vere.Odnoszę wrażenie, że niedługo dotrę do skarbów, których poszukuję.Być może będziemy mieli jeszcze jedną okazję do celebrowania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]