Home HomeKRYZYS SUMIENIA RAYMOND FRANZ (PIERWSZE POLSKIE WYDANIE, 1996 ROK)Górniak Alicja Trylogia Krew Życia 01 Pierwsze szeœć kropliAbercrombie Joe Pierwsze prawo 03 Ostateczny argument królówNienacki Zbigniew Pierwsza przygoda Pana SamochodSalvatore Robert Gwiezdne Wojny Wektor PierwszyGoodkind Terry Pierwsze prawo magiiTołstoj Aleksy PIOTR PIERWSZY tom 1 3James L. Larson Reforming the North; The Kingdoms and Churches of Scandinavia, 1520 1545 (2010)Mitchell Margaret Przemięło z wiatrem (tom 2)Fenix 1'92 Opowiadania
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Po jakimś czasie spostrze-gła, że w dokumentacji są wielkie braki: na temat Petera Chena nie wiedziano prak-tycznie nic, bo jeśli nie liczyć kilku mandatów za wykroczenia drogowe, nie obciążałogo żadne inne przewinienie.Skoro tak, jakim cudem mogli go znalezć? Nie mieszkałjuż na Henderson Avenue, lecz Anna wątpiła, żeby dokądś wyjechał.Był po prostu zamłody, by opuścić rodzinę  a jako Chińczyk, na pewno był do niej bardzo przywią-zany  i zerwać kontakty z miejscowymi rówieśnikami.Pocierając podbródek, jeszcze raz przeanalizowała swoje spostrzeżenia.Ktoś zdobyłinformację, że Chen studiował chemię na uniwersytecie w Long Beach.Lecz wzmiankaw notatkach mówiła, że wiadomości uzyskane na wydziale chemii prowadziły donikąd.Nic dziwnego  pomyślała, czytając faks z biura do spraw studenckich.Owszem, doty-czył jakiegoś studenta nazwiskiem Peter Chen, ale nie tego.W chwili gdy to sprawdza-no, policja dysponowała tylko jego nazwiskiem, bo daty urodzenia jeszcze nie znano.Chen z uniwersytetu urodził się kiedy indziej niż Chen poszukiwany, a gdy wreszcieustalono, kiedy się  ich Chen naprawdę urodził, Noah Abrams nie nawiązał ponow-nego kontaktu z uczelnią.Spojrzawszy na zegarek, przypomniała sobie, że jest niedziela.W weekendy w biu-rze do spraw studenckich nikt nie pracował.Nagle wpadła na pewien pomysł i szybkowykręciła numer informacji.177  Poproszę o numer dziekanatu na uniwersytecie w Long Beach.Po siedmiu nieudanych próbach dodzwoniła się w końcu do pracowni kompute-rowej.Odebrał jakiś student.Spytała go, czy dziekan mieszka na terenie kampusu albogdzieś w pobliżu.Okazało się, że na terenie.Wtedy powiedziała, że jest kuratorką są-dową i że musi jak najszybciej porozmawiać z dziekanem w bardzo pilnej sprawie do-tyczącej jednego ze studentów.Chłopak zgodził się do niego pójść i poprosić go, żebynatychmiast oddzwonił pod numer Anny.Czekała, bębniąc palcami w stół.Telefon zadzwonił kwadrans pózniej.Anna niecierpliwie chwyciła słuchawkę. Anno, zabierz Dawida i chodzmy.Głos był głosem jej męża, lecz Anna nie dała się zwieść. Jeśli to ty, Sawyer, robisz poważny błąd  warknęła. Następnym razem rozpi-rzę ci łeb, jak podejdziesz do mnie bliżej niż na dwa metry.Wstrzymała oddech.Nadsłuchiwała.I coś usłyszała: brzmiało to jak równomierneterkotanie.Ale nie wiedziała, co to może być. Nie chcesz gadać, co? Będziesz tylko tak dzwonił i dzwonił.Dzwoń sobie.Mnieto nie zwilża.Nie chciała, żeby i tym razem przerwał połączenie, sama więc trzasnęła słuchawką.Nie.Jeśli to nie Hank, jeśli to robota jakiegoś dowcipnego skurwiela, który chce ją wy-kończyć psychicznie, nie da mu satysfakcji.Gdy uświadomi on sobie, że Anna go olewa,gra będzie skończona.Dziekan zadzwonił kilka minut pózniej i Anna poprosiła go, żeby zechciał pójść dobiura i wyciągnąć z komputera dane na temat Petera Chena. Nie muszę nigdzie chodzić  odrzekł. Mój komputer osobisty jest podłączonydo sieci uniwersyteckiej.Proszę chwilę zaczekać.Zobaczę, co się da zrobić. Nie odło-żył słuchawki, więc słyszała stukot klawiszy.Odezwał się po niecałej minucie. U nasto bardzo popularne nazwisko.Mamy tu sporo Chenów.Gdy dzwonili do nas z policji,chętnie z nimi współpracowaliśmy.Chwileczkę, chyba coś mam. Wyrecytował ry-sopis Chena i datę jego urodzenia.Anna porównała to z danymi z prawa jazdy. Czychciałaby pani mieć jego teczkę, łącznie z arkuszami ocen i tak dalej? Mógłbym towszystko przefaksować. Byłoby super. Ale rozumie pani, że musiałbym nadać faks do którejś z oficjalnych agencji rzą-dowych. Nie ma problemu. Podała mu numer wydziału kuratoryjnego i wylewnie po-dziękowała.Odłożyła słuchawkę, chwyciła dżinsową kurtkę, do torebki wrzuciła berettęi już jej nie było.178 Jechała autostradą numer 405 w kierunku Huntington Beach.Ruch był mały, jakto w niedzielę wieczorem, więc szybko dotarła na miejsce.Zerknąwszy na listę adre-sów, które zapisała w notatniku, zjechała na Beach Boulevard, na skrzyżowaniu skręciław prawo i zaczęła wypatrywać numerów posesji.Zgodnie z informacjami uzyskanymiod dziekana mieszkał tu wuj Petera Chena.Domek był mały, ładnie utrzymany, a trawnik idealnie przystrzyżony.Anna zapu-kała do drzwi, odczekała chwilę, spojrzała za siebie i w końcu odeszła.Na podjezdzie le-żały gazety z kilku dni.Mieszkańcy domu wyjechali chyba z miasta.Następnym przystankiem był dom jednego ze znajomych Chena, człowieka, którywystawił mu opinię na formularzu podania o przyjęcie na studia.Tutaj ktoś przynajm-niej otworzył jej drzwi, ale lokator  bynajmniej nie Azjata  utrzymywał, że o żad-nym Chenie nie słyszał.Domyśliła się, że to nowy najemca.Po kolejnym przystanku w Redondo Beach, niecałe siedem kilometrów dalej, za-wróciła do Huntington Beach i znów spojrzała na mapę.Ze wszystkich miejsc, jakie naniej zaznaczyła, najmniej liczyła na Orangewood numer 1845.Dom należał do rodzi-ców Petera Chena.Anna uważała, że to zupełnie nieprawdopodobne, by chłopak ukry-wał się właśnie tam.Gdy mijała domy warte kilkaset tysięcy dolarów każdy, naszła jąsmutna refleksja: jaka szkoda, że wszyscy trzej  Sawyer, Chen i Wilkinson  zadarliz prawem.W przeciwieństwie do swoich rówieśników z miejskich slumsów mogli ko-rzystać wyłącznie z uroków życia: pochodzili z dobrych rodzin, mieli porządne domy,pieniądze na koledż.Z arkuszy ocen wydziału chemii na uniwersytecie w Long Beachwynikało, że Peter Chen był znakomitym studentem.Dlaczego tak bystry chłopak od-rzucił to wszystko?Zapukała do drzwi.Uchyliły się na parę centymetrów.W szparze zobaczyła twarzmłodego Chińczyka.Był tak niski, że początkowo wzięła go za dziesięcioletnie dziecko,lecz gdy przyjrzała mu się dokładniej, stwierdziła, że ma co najmniej czternaście-pięt-naście lat. Cześć  powiedziała. Przyjechałam do Petera.Jesteś jego bratem? On już tu nie mieszka. Rozumiem.Czy rodzice są w domu? Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •