[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła przez palce, jak Tolomei miota się wściekle poposadzce, jak rzuca się w opętańczym tańcu, gdy białe płomienie otulają jej ciało.Jej włosystały się jednym wielkim, poskręcanym jęzorem ognia.W końcu osunęła się na ziemię.Chwilowo odepchnięta na bok ciemność znów wypełniła komnatę, gryząca chmura dymuwzbiła się znad ciała Tolomei.Yulwei wynurzył się z jednego z bocznych korytarzy.Jego śniada skóra lśniła odpotu.Pod pachą trzymał pęk mieczy wykonanych z matowego metalu, podobnych do tego,jaki nosił Dziewięciopalcy.Każdy był ozdobiony srebrną literą.- Nic ci się nie stało, Ferro?- Ja.- Ten ogień nie rozgrzewał.W sali zrobiło się tak zimno, że Ferro szczękałazębami.- Ja.- Uciekaj.Yulwei spojrzał podejrzliwie na ciało Tolomei, nad którym dogasły właśnie ostatniepłomienie.Ferro w końcu znalazła w sobie dość sił, żeby ruszyć się z miejsca.Zaczęła sięcofać ku wyjściu.Na widok wstającej z posadzki córki Stwórcy poczuła gorzkie ssanie w żołądku.Popiół pozostały z szat Quaia osypał się z ciała Tolomei, kiedy stanęła przed nimiwyprostowana, wysoka, śmiertelnie smukła, naga, bezwłosa jak Bayaz; z jej włosów zostałagarstka szarego pyłu.Trupio blade ciało było nietknięte.Nieskazitelnie białe.- Zawsze jest jakaś niespodzianka.- Spojrzenie czarnych, pozbawionych wyrazu oczuspoczęło na Yulweiu.- Niestraszny mi ogień, magiku.Nie powstrzymasz mnie.- Ale muszę spróbować.Yulwei podrzucił miecze w powietrze.Ostrza zalśniły, miecze obróciły się w locie irozproszyły w sposób sprzeczny z prawami fizyki, po czym otoczyły maga i Ferro wirującymkręgiem.Poruszały się coraz szybciej i szybciej, aż przemieniły się w rozmazaną smugęśmiercionośnego metalu.Unosiły się na tyle blisko, że gdyby Ferro wyciągnęła przed siebierękę, odcięłyby jej dłoń w nadgarstku.- Nie ruszaj się - uprzedził ją Yulwei.Niepotrzebnie.Ferro poczuła przypływ złości, gorący i znajomy.- Najpierw mam uciekać, potem się nie ruszać? Najpierw Nasienie znajduje się naskraju świata, a potem tu, w samym jego środku? Najpierw ona nie żyje, a potem wstaje, jakgdyby nigdy nic, i przybiera nową skradzioną twarz? Naprawdę powinniście przemyśleć teswoje bajeczki, dziady przeklęte.- To kłamcy! - warknęła Tolomei.Jej lodowate tchnienie owionęło policzek Ferro izmroziło ją do kości.- Wykorzystują cię! Nie można im ufać!- Za to tobie można, tak? - prychnęła Ferro.- Wal się!Tolomei pokiwała powoli głową.- Zatem giń razem z nimi.- Wspięła się na palce i zrobiła kilka kroków w bok.Tam,gdzie jej bose stopy dotknęły posadzki, pojawiały się rozrastające się kręgi mrozu.- Nie daszrady żonglować tymi nożami w nieskończoność, starcze.Spoglądając ponad jej białym ramieniem, Ferro dostrzegła Bayaza, który powoli wstałz podłogi.Jedną rękę podtrzymywał drugą, jego twarz ociekała krwią z licznych zadrapań.Wwolnej ręce coś trzymał, matowy metal lśnił słabo w ciemności - była to jakaś podłużnakonstrukcja z metalowych rur, zaopatrzona w hak na jednym końcu.Wzniósł oczy kuodległemu sklepieniu.%7łyły nabrzmiały mu na szyi z wysiłku, gdy powietrze wokół niegoznów zaczęło gęstnieć i drżeć.Ferro poczuła znajomą pustkę w brzuchu i również podniosławzrok.Zawieszona nad ich głowami gigantyczna machina zadygotała.- Ożeż ty w mordę.- mruknęła pod nosem Ferro, cofając się odruchowo.Jeśli nawet Tolomei cokolwiek zauważyła, nie dała tego po sobie poznać.Ugięła nogiw kolanach i skoczyła wysoko w powietrze, biała smuga nad chmurą wirujących ostrzy.Zawisła na chwilę nieruchomo, a potem runęła z góry na Yulweia.Opadła na podłogę,uderzając w nią kolanami; od impetu tego zderzenia zadrżało podłoże.Kamienny odłamekdrasnął Ferro w policzek, lodowaty podmuch wiatru pchnął ją krok do tyłu.Córka Stwórcyzmarszczyła brwi.- Niełatwo cię zabić, starcze - mruknęła, zanim jeszcze przebrzmiały echa jej skoku.Ferro nie miała pojęcia, w jaki sposób Yulwei uniknął zderzenia z nią, ale udało musię uskoczyć.Jego ręce zataczały powolne kręgi w powietrzu, bransoletki dzwięczały cicho,koziołkujące miecze unosiły się w powietrzu za jego plecami.- Pracowałem nad tym przez całe życie.Ciebie też niełatwo zabić.Tolomei wstała i spojrzała mu w oczy.- Mnie nie można zabić.Wysoko w górze machina drgnęła gwałtownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]