Home HomeQuinnell A J Misja specjalnaQuinnell A.J. Czarny rogQuinnell A.J. Blekitny KartelQuinnell A.J. PiekloQuinnell A.J. NajemnikSandemo Margit Saga o Czarnoksiazniku Tom 5Uciekinier Daniel SilvaNienacki Zbigniew Pan Samochodzik i testament rycbalzac honoriusz komedia ludzka iRodrigues dos Santos Jose Kodeks 632
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zainteresowanie młodego kelnera ich stolikiem znacznie wykraczało poza zakres jego obowiązków.Można by powiedzieć, że dosłownie wisiał nad głowami trójki gości.Powiększyło to jeszcze bardziej irytację Marka.Agnes kilkanaście razy próbowała wciągnąć go w rozmowę, ale on odpowiadał monosylabami i po chwili milkł.Skupił uwagę dopiero przy deserze, gdy usłyszał nazwisko Ravensburga.Agnes opowiadała właśnie o ostatniej wystawie psów, podczas której jej pies zajął drugie miejsce za afganem Admirała.Denby skinął ze zrozumieniem głową.— Ta Wenus to przepiękny okaz.Z pewnością dorównuje tej drugiej suce.jak ona się wabiła?— Virgo — odparła mimochodem Agnes.— Admirał musi mieć piekielnie dopracowany program hodowli.— Tak, doskonały naukowo — potwierdził Denby.— Ravensburg zatrudnia nawet weterynarza na pełny etat.— Naprawdę?— Nazywa się Al Simmons.Poznałem go na seminarium w Los Angeles w zeszłym roku, poświęconym krzyżówkom międzyrasowym, a nawet hybrydom.— Hybrydom? — spytał zaciekawiony Mark.— Tak.Hybryda powstaje przez skrzyżowanie dwóch różnych gatunków zwierząt, na przykład owcy z kozą lub kozy z lamą.Mark z trudem powstrzymał się, żeby nie spojrzeć na Agnes.— Któregoś wieczoru wypiłem z Simmonsem parę drinków w hotelu.Miły gość, ale na temat pracy nie chciał puścić pary z ust.— Wydaje mi się, że Ravensburgowi zależy wyłącznie na zwycięstwie.On raczej nie angażuje się emocjonalnie w hodowlę psów.— Wręcz przeciwnie — zaprzeczył Denby.— Jest bardzo przywiązany do swoich psów.Widać to podczas wystaw.— Ale jego przywiązanie nie dorównuje chyba temu, którego byliśmy dzisiaj świadkami na cmentarzu.— A właśnie, że tak.Ma nawet prywatną działkę na cmentarzu Pine Tree w Memphis, gdzie grzebie swoje psy.Musiałem tam pojechać kilka tygodni temu na pogrzeb.Jeden ze starych klientów przeprowadził się do Memphis, i po jakimś czasie zdechł mu jego siedemnastoletni labrador.Pochowano go obok działki Ravensburga.Spędziłem przyjemny weekend.Klient wynajął mi pokój w hotelu Peabody.Dzięki kaczkom czułem się jak u siebie w domu.Tym razem Mark musiał spojrzeć na Agnes.— To prawda — potwierdziła.— Mieszkałam tam kiedyś z mamą, kiedy byłam dzieckiem.To taka stara tradycja tego hotelu.Trzymają kaczki na dachu.Każdego ranka zwożą je na dół windą, a one jedna za drugą drepczą po czerwonym dywanie do fontanny w holu.To wielka atrakcja.— Poważnie? Jeśli kiedyś znajdę się w Memphis, muszę to koniecznie zobaczyć.— Nie jestem o niego zazdrosny — powiedział Mark, kiedy wracali do hotelu.— Odczuwam raczej wdzięczność.— Tak.Ten rachunek był całkiem spory.Mark dał jej lekkiego kuksańca w ramię.— Wiesz, co mam na myśli.— Jasne.Wyjeżdżamy jutro z samego rana.Znajdziemy ten cmentarz, a potem kupimy łopatę.Mark spojrzał w czyste, ciemne niebo.— Doskonale.Jutro będzie bezksiężycowa noc.Ale łopatę kupimy tutaj.Lepiej kupować narzędzie zbrodni z dala od miejsca jej popełnienia.27Była to prostokątna sala z samoobsługowym pulpitem biegnącym wzdłuż ściany.Granatowy sufit rozświetlały — tak jak wszędzie — setki maleńkich świateł wyglądających jak gwiazdy błyszczące na nieboskłonie.Blady błękit ścian urozmaicały pejzaże w grubych, ciężkich ramach.Metalowe stoliki i krzesła wyglądały funkcjonalnie.Jadalnia była w połowie wypełniona; szmer rozmów ucichł, gdy Jason wszedł do środka.Stanął przy drzwiach i przez pół minuty rozglądał się po sali; kiedy skierował się do kontuaru, towarzyszyły mu ożywione szepty.Wybór dań był bogaty, wręcz nadmiernie obfity.Do tej pory Jason jadał posiłki w swojej kwaterze, wybierając je z karty, która zawierała ograniczoną liczbę potraw.Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest głodny.Za kontuarem stały dwie kobiety ubrane w białe sukienki i fartuchy w biało-niebieskie paski.Na włosach nosiły białe jednorazowe czepki.Jedna była blondynką w średnim wieku.Druga miała niewiele ponad trzydzieści lat, była korpulentna i śniada na twarzy.— To pani jest Azucena? — spytał Jason podnosząc tacę.Odpowiedziała szerokim uśmiechem.— Podobno warto spróbować pani enchilady.— Przykro mi, doktorze Keen, ale meksykańskie dania podajemy tylko w środy i niedziele.Jason zauważył niepokój w ciemnych oczach kobiety.Skinął jej uprzejmie głową, po czym przyjrzał się wystawionym daniom.Wybrał homara jako przystawkę i stek z polędwicy z frytkami i sałatką.Położył jeszcze na tacy butelkę budweisera i rozejrzał się.W jednym kącie przy długim stole siedziała Gail Saltz w towarzystwie kilku mężczyzn, a drugi zajmował Ken Bayliss ze swoją grupą.Przy pozostałych stolikach siedziały pary i czwórki osób.Tylko jeden mężczyzna był sam.Na lewym nadgarstku miał niebieską metalową bransoletę.Jason zatrzymał się koło niego.— Ty pewnie jesteś Yoshi.Mężczyzna podniósł wzrok i skinął poważnie głową.— Świetny strzał, biorąc pod uwagę, że nie ma tu innych Azjatów.Doktor Keen, jak przypuszczam?.— Tak.Mogę się przyłączyć?Mężczyzna wskazał krzesło naprzeciwko i wstał.— Yoshihiko Yanagiya — przedstawił się oficjalnie.Podniósł rękę z metalową bransoletą.— Ale ponieważ należymy do tego samego klubu, proszę mnie nazywać Yoshi.Jason postawił tacę i podał mu rękę.— Mam na imię Jason.Siadając, rozejrzał się.Wszyscy obecni odwrócili szybko oczy.Japończyk uśmiechnął się.— Oczekiwano tu pańskiego przyjścia z zapartym tchem.— Z pewnością.Apollo powiedział, że jesteś jego przyjacielem.— To zaszczyt dla mnie.Jason nalał sobie piwa i spróbował homara.Był wyśmienity.— Od jak dawna tu jesteś?— Porwano mnie czterysta siedemdziesiąt dni temu.Jason spojrzał na niego.Zdziwił się, gdy mężczyzna wstał przy powitaniu.Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona, mocną klatkę piersiową, prostokątną twarz o wyraźnie zaznaczonych rysach proste szerokie usta i rozdwojony podbródek.Kruczoczarne włosy Japończyka były krótko obcięte.Jason ocenił, że ma około trzydziestu pięciu lat i jest bardzo dobrze wysportowany.Już miał zadać następne pytanie, ale powstrzymał się.— Kuzynka Gail zapewniła mnie, że to pomieszczenie nie jest na podsłuchu ani na podglądzie.Wierzysz w to?— Tak.— Dlaczego?— Z dwóch powodów.Po pierwsze, Admirał jest bardzo inteligentny.Wie, że podsłuchiwanie pomieszczeń rekreacyjnych i prywatnych kwater stworzyłoby nieznośną atmosferę, nie sprzyjającą badaniom naukowym.Nawet ci zombie, którzy zwracają się do siebie per „kuzynie” zareagowaliby negatywnie.Te słowa zaciekawiły Jasona.— Nazywasz ich „zombie?”— Tak, nawet w ich obecności.Zrzekli się własnej woli na rzecz przywódcy.Tak jak osoba zahipnotyzowana poddaje się całkowicie woli hipnotyzera.Jason skinął głową.Poczuł dziwną wdzięczność dla tego człowieka.— A drugi powód?Proste wargi Japończyka skrzywiły się w szelmowskim uśmiechu.— Jestem mikroelektronikiem, i to bardzo dobrym.Przypuszczalnie równie wybitnym w swojej dziedzinie, jak ty w swojej.Uśmiechnął się jeszcze raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •