Home HomeQuinnell A J Szlak lezQuinnell A J Misja specjalnaQuinnell A.J. Czarny rogQuinnell A.J. Blekitny KartelQuinnell A.J. PiekloRobert E. Howard Conan Najemnik (2)William Gibson Neuromancer 3ZBKXTITWUOQQ3JTQYDWacław Berent oziminaFeist Raymond E Srebrzysty Ciern (2)Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Smocze Oko
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • abcom.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .W rzeczywistości doskonale wiedział już jak się tam dostanie.Zadecydowałpo wizycie w Palermo przed trzema miesiącami.Omówiłby to z Guido, ale miałpowody, aby tego nie robić.Przyniesiono kawę i Creasy pociągnął łyk, po czym wrócił do tematu. PoContim w Rzymie będę już zupełnie sam.%7ładnych kontaktów i żadnej stałej bazy.Wcześniej pozbędę się obu samochodów i furgonetki  rozumiesz dlaczego?Guido przytaknął z uśmiechem. Jasne.Wtedy zarówno policja, jak i Can-tarella mogą się już domyślać, kto załatwia po kolei mafioso.Trafienie po twoichśladach do mnie nie zajmie im zbyt wiele czasu i będą mi zadawali pytania  niemogę im powiedzieć tego, czego nie wiem.Creasy pokiwał głową. A jeśli nie będziesz wiedział, stanie się to jasne.Zawsze tak jest  obajmamy doświadczenie w zadawaniu tego typu pytań. Ale w ten sposób sam sobie utrudniasz sprawę  skomentował Guido.A Bóg wie, że i tak będzie to wystarczająco trudne.Amerykanin uśmiechnął się. Będę improwizował.Nie po raz pierwszy.Jakmogę się z tobą kontaktować? Nie chcę korzystać z telefonu.Guido pokazał na folder. Pierwsza strona.Masz tam numer na post restantetutaj, w Neapolu  przetelegrafuj numer telefonu i godzinę, a ja zadzwonię dociebie z automatu.Creasy otworzył folder i przeczytał numer. Dobra  jeśli będzie mi szło gładko, w ogóle się nie odezwę  dopókinie będzie po wszystkim.Zapanowała długa cisza. Nadal jesteś taki zdeterminowany? Tak  nic się nie zmieniło  tak bardzo chcę ich dostać, że to wręcz boli.155  Myślałem, że może Nadia to zmieniła  częściowo wyleczyła cię z tejnienawiści.Creasy zwlekał z odpowiedzią  zastanawiał się nad słowami Guido.Potempokręcił głową i powiedział cicho:  Kocham ją, Guido  a ona kocha mnie.Aleto niczego nie zmieni.Ten dzieciak sprawił, że to się stało możliwe.Ten dzieciakpozwolił  pokazał mi, jak można tego dokonać.Opowiedziałem Nadii wszystkoi, o dziwo, znienawidziła ich tak samo jak ja.Właściwie nie rozumiem tego, aleto tak, jakby była ze mną  przynaglała mnie.Odchylił się w krześle i głęboko zaczerpnął powietrza, opanowując swojeuczucia. Wiem, że to sprzeczność  usiłuję nie myśleć o Nadii  powiedział z bla-dym uśmiechem. Uwierzyłbyś w to, Guido? Ja! Mam pięćdziesiąt lat i zako-chuję się!Guido potrząsnął głową.Był bardzo smutny. Kiedy zaczynasz?Creasy znowu pochylił się nad stolikiem.Do jego głosu powrócił rzeczowyton. Dzisiaj pojadę do Mediolanu  jutro wcześnie rano powinienem dotrzećdo domku.Rabbia i Sandri są moimi pierwszymi celami, ale wystarczy jak po-rozmawiam tylko z jednym z nich  prawdopodobnie Rabbia.Podobno ma tylkomięśnie i wolno myśli  łatwiej będzie go złamać niż Sandriego. Wzruszyłramionami. Przez parę dni go poobserwuję, a potem dostanę.Guido podniósł folder, wrzucił go do torby i zasunął zamek.Obaj mężczyzniwstali. Ty pierwszy  powiedział Guido. Powiedz Pietro, żeby wypoczął na urlopie  i podziękuj mu. Dobrze  zapewnił go Guido. On też życzy ci powodzenia.Objęli się, po czym Creasy wziął torbę i wyszedł. 16Giorgio Rabbia przebywał w pracy.Nie wymagała ona zbyt wielkiego wysił-ku.Przez ostatnie dwie godziny zwiedził liczne bary we wschodniej części Me-diolanu.Był czwartkowy wieczór, a dla jego szefa czwartek był dniem wypłaty.Rabbia był wielkim, ociężałym mężczyzną o złośliwym charakterze.Kiedywpadał w gniew przyśpieszał nieco ruchy.Lubił bić ludzi.Doskonale nadawał siędo tej roboty i wykonywał ja skutecznie, jeśli nawet wolno  zawsze zgodniez rutynowym postępowaniem.Do północy uporał się z barami i zaczął obchodzić kluby.Miał na sobie luznodopasowaną marynarkę, która do przesady podkreślała jego tęgą sylwetkę.Podlewą pachą ukrywała pistolet Beretta w podramiennej kaburze.Pod prawym ra-mieniem wisiała długa, miękka irchowa torba, zamykana na zamek z rzemykiem.Była w połowie napełniona.Zatrzymał się Lancią pod zakazem parkowania przed wejściem do klubu noc-nego  Papagayo i wytoczył swoje cielsko na chodnik.Lancia stanowiła przedmiot jego dumy  pomalowana była na srebrny meta-lik i wyposażona w sprzęt stereofoniczny Brauna oraz muzyczny klakson.Na pół-ce za tylnymi siedzeniami stał plastikowy jamnik; jego łeb podskakiwał w rytmkołysania samochodu.Prezent od ulubionej dziewczyny.Pomimo tych kosztownych i sentymentalnych dodatków, Rabbia nie zawracałsobie głowy zamykaniem samochodu czy choćby wyjęciem kluczyków ze stacyj-ki.Każdy złodziejaszek w Mediolanie wiedział, kto jest właścicielem tego samo-chodu i co grozi za jego tknięcie.Nonszalancko wszedł do klubu, świadom czekającej go przyjemności, ponie-waż zgodnie z narzuconymi sobie zasadami, właśnie tutaj zawsze wypijał pierw-szego drinka.Właściciel dojrzał go w wejściu i pstryknął palcami na barmana.Kiedy Rabbiadoszedł do baru, czekała już na niego duża szkocka whisky.Wypił ją z zadowole-niem, rozglądając się po sali.Kilka par tańczyło.Mężczyzni byli ludzmi interesu w średnim wieku, a kobie-ty młodymi hostessami.Był to drogi klub, który cieszył się powodzeniem.Spoj-rzał na kobietę, która właśnie wyszła z toalety i zmierzała do stolika  wysoka157 blondyna z biustem przelewającym się przez głęboki dekolt w sukni.Nigdy przed-tem jej nie widział, więc musiała być nowa.Starannie odnotował sobie w pamięci,że powinien kazać ją sobie przysłać któregoś popołudnia.Dopił drinka, a właściciel podszedł do niego i wręczył plik banknotów.Rab-bia dokładnie je przeliczył, sięgnął pod marynarkę, obluzował rzemień i wrzuciłpieniądze do torby.Kiwnął głową i brodą wskazał dziewczynę. Ta nowa  blondyna.Przyślij ją do mnie w poniedziałek po południu,o trzeciej. Tak jest, signore Rabbia.Zalazłszy się z powrotem na ulicy, głęboko zaczerpnął świeżego powietrzai ruszył do swojej Lancii.Gdyby miejsce to było lepiej oświetlone i gdyby miałlepszy zmysł postrzegania, może zauważyłby, że głowa jamnika lekko się kołysze.Wsiadł, chrząkając z wysiłku i właśnie miał sięgnąć do stacyjki, kiedy poczułdotyk zimnego metalu na szyi i usłyszał równie zimny głos:  Nie waż się nawetdrgnąć.Jego pierwszą reakcją było zaskoczenie. Wiesz kim jestem? Jesteś Giorgio Rabbia  a jeżeli jeszcze raz się odezwiesz, to przemówiszpo raz ostatni w życiu.Ktoś sięgnął mu pod lewe ramię i rozchylił marynarkę.Czuł, jak broń zosta-je wyciągnięta, więc zamarł w bezruchu; chwilowo opanowało go przerażenie.Ten człowiek z tyłu znał jego tożsamość, czyli nie chodziło mu o irchową torbę.Motywem nie był rabunek.Może zaczynały się kłopoty z rodziną Abrata.Głos z tyłu przerwał te nerwowe spekulacje. Włącz silnik i słuchaj moich wskazówek.Jedz wolno i staraj się nie zwra-cać niczyjej uwagi.Spróbuj udawać mądrego, a momentalnie zginiesz.Rabbia prowadził ostrożnie, bo instynkt mówił mu, że mężczyzna z tyłu nieżartuje.Wyjechał z miasta drogą na południe i kiedy wyjeżdżali z przedmieść jegoumysł zaczął pracować szybciej.Gdyby wybuchła wojna terytorialna, już został-by zabity  albo przed klubem, albo w dzielnicy starych magazynów, które wła-śnie minęli.Intrygował go głos.Mówił z lekkim neapolitańskim akcentem, alebyło w nim coś jeszcze, czego nie potrafił określić.Doszedł do wniosku, że tenczłowiek nie jest Włochem i to kazało mu pomyśleć o czymś jeszcze.Jego szef,Fossella, od jakiegoś czasu spierał się na temat dostaw narkotyków z Unią Korsy-kańską z Marsylii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •