[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chu udÄ…! A obie spasÅ‚e.Nie bój siÄ™ Å›miechu mego.Choć gruby.Nie bój!I wtedy dopiero ujrzy jej postać wÅ‚asnÄ…, oczom dotychczas skrytÄ…. Nie uciekniesz, ja ciÄ™ zgoniÄ™.Wiedzmyć w duszÄ™ zaszczepiano: na sabatach byÅ‚aÅ›uchem! Nie wyciÄ…gaj tedy ramion: tu nie piÄ™knych smutków pora, tu nie biaÅ‚ych damul Å‚oże;tu już nasze desperacje i chichoty nasze! Tu już na siÄ™ wziÄ™ta dola!.WÅ‚asna twoja biedna dola!.Dola!.Dola!.Stój! W mig ciÄ™ zgoniÄ™.BÄ…dz co w uda swe okraczÄ™, kieckÄ™ wskrzydÅ‚a, na ramiona! wyżej pÄ™pka, wyżej zadu i huu! Å›migam w lot nieÅ›cigÅ‚y.Ich siÄ™ niebój: to szakale! moje kotki, me pieszczochy: «Kizi kizi, goÅ›cie mili! przyjacioÅ‚y, druhy lu-dzi.» Pójdzże, pestko diabÅ‚a twarda! Ja wyÅ‚uskam ciÄ™ z gorsetek.Precz te szmaty! wont atÅ‚a-sy!.BiaÅ‚e kurczÄ™, spod skorupki.MiÄ™sa maÅ‚o, pierza wiele.GÅ‚adkaÅ›.CiepÅ‚aÅ›.SÅ‚odka w szyi.Aaskotliwa pod pazurem.Mnie siÄ™ trzymaj, kurwy starej.Ja siÄ™ znam na drogach ciemnych,nie przerazi mnie pogarda; nas przekleÅ„stwo wichrem miecie w najciemniejszych dróg rozko-sze: na sabaty! na sabaty!.Już szakale w lot siÄ™ majÄ…: jak pochodnie z nami wzlecÄ… oczuognie ich zielone.Daj, namaszczęć, byÅ› lataÅ‚a.Aydy prężne, stopy kocie.Już zabÅ‚ysÅ‚y Å›lepkiskore? Skórka w dreszczach, wÅ‚os siÄ™ jeży.Wezmąć, wezmąć dzikie dreszcze, jak te wieżycsabatnice pod piorunem nieba grozy: Bogu, ludziom, diabÅ‚u sprzeczne!. Kto? targnie siÄ™ ciaÅ‚em, uczuwszy siÄ™ pochwyconÄ… za ramiona i rÄ™ce wraz.A ona hen z oddali już: Oficery grzeczne.101 ZwiÄ™ta ty dla mnie, Wandziu, jesteÅ›! wiÄ™c pozwól, pozwól mi klÄ™czyć przed tobÄ….Choćby za to, że mnie ze snu strasznego zbudziÅ‚a twoja twarz jasna.Bóg chciaÅ‚, żeÅ› ty tamcicha na pokojach przy rannym pozostaÅ‚a, by usÅ‚yszeć przez Å›ciany moje pÅ‚akanie bezradne.Dusza mi siÄ™, Wandziu, ocknęła i wyrywa siÄ™ słów Å‚adu nie patrzy och, bo ja wiem! wtwoje chyba oczy gÅ‚Ä™bokie.Prawdziwość jest w nich uczuć bezdenna! Do niej rÄ™ce skÅ‚adam. ZwiÄ™ta Brygida, celtyckiego króla córka jedyna. Och, nie odpychaj mnie.Za pacierz mi tostaje uciszenia.Ja słów pacierza w pamiÄ™ci teraz nie znajdÄ™.ZÅ‚o jeszcze nie daje: ledwie ustÄ…-piÅ‚o przed tobÄ….A tamto wraca do myÅ›li, ilekroć na ciebie spojrzÄ™.W żywocie czytaÅ‚amdzieckiem.Dziecka pamiÄ™ciÄ… powtarzam.Och, nie uchylaj mnie od siebie! Nie przerażaj tysiÄ™ mnie.JeÅ›li co ze snu tego gorÄ…czki zostaÅ‚o, nie moja to wina.ZÅ‚o życia caÅ‚e przeze mniegorÄ…czkÄ…, mówiÅ‚o i żar swój piekÅ‚a samego jeszcze mi na wargach pozostawiÅ‚o.Ale czucieogniem gÅ‚Ä™biej padÅ‚o: w piersi, Wando!.Och, nie przerażaj ty siÄ™ mnie, nie odpychaj rÄ…cz-kami chÅ‚odnymi! UcaÅ‚ujÄ™! ubÅ‚agam! ubóstwiÄ™!Ona wtedy za ramiona jÄ… chwyci i co siÅ‚ wÄ…tÅ‚ych potrzÄ…Å›nie niÄ…. Zbudz ty siÄ™, zbudz jeszcze bardziej: jakieÅ› niedobre moce tego snu targajÄ… tobÄ… wciąż.GÅ‚osu przecie nie poznajÄ™ twarz nie ta; nie twoja.O, i te oczy! Ocknęłam ja siÄ™ duszÄ…, ocknęłam, Wando. I powstaÅ„ z kolan, droga. Ty nie znasz tej potrzeby ubóstwienia czegoÅ›, co można widzieć, czuć, sÅ‚yszeć za rÄ™kÄ™chwycić: pomocnÄ…, ratownÄ….Lecz w tejże chwili, jakby innÄ… myÅ›lÄ… uderzona, porwaÅ‚a siÄ™ z klÄ™czek, zatoczyÅ‚a jak pijanai zachichotaÅ‚a ostro. Ja tu ciÄ…gle do czyichÅ› kolan przypadaÅ‚am, ciÄ…gle rÄ™ce jakieÅ› obcaÅ‚owywaÅ‚am: tak mi siÄ™dusza wypraszaÅ‚a w ocknienie.Oni powinni byli wiedzieć.A jeżeli nie do rÄ…k obcych dory-waÅ‚am siÄ™, tom chichotaÅ‚a przy uÅ›miechach cudzych lub zapalaÅ‚am siÄ™ wyobrazniÄ… w kono-piany bÅ‚ysk spÅ‚onienia i w ciemnoÅ›ci strachu ogromne.A pulsy to czuÅ‚am tu, na policzkach,gdzie ten uÅ›miech.bolaÅ‚ ciÄ…gle wyrwaÅ‚o siÄ™ z zipniÄ™ciem pÅ‚aczu nagÅ‚ym. I tu na wargachpulsy czuÅ‚am, na ustach, gotowa przychylić je każdemu, kto zabawi, rozÅ›mieszy, zdziwi, po-drażni, przerazi, zachwyci wszystko jedno! Oni powinni byli wiedzieć. Cóż to ludzie wiedzieć by powinni? Jaka ja.bÄ™dÄ™. Nie mów tak! O i te wÅ‚osy w wicher nieÅ‚adu wokół twarzy i jakby w zaognionej czar-noÅ›ci.Popraw! popraw je czym prÄ™dzej! Och, nie nie rób tego mu na zÅ‚ość! Nie rozrzucajich.Nie mogÄ™ patrzeć! Cha, cha! GotowaÅ› uciec ode mnie! Patrz, tak nas przystrojÄ… i posadzÄ… w Å›wietle: kukieÅ‚-ki gÅ‚upie i puste, w których myÅ›li Å›piÄ….Aż póki.ChwytaÅ‚a w garÅ›cie wÅ‚osy i w maÅ‚pio zwinnych ruchach oplatajÄ…c je koÅ‚o ciemienia. Wiesz ty mówiÅ‚a prÄ™dko, poÅ‚ykajÄ…c sÅ‚owa że ja siÄ™ tu dziÅ› wieczór oddaÅ‚am.KomuÅ›,któremuÅ›.Przyjść musiaÅ‚o.Który najbardziej rozbawiÅ‚ naprzód, potem najbardziej roztkli-wiÅ‚, wzruszyÅ‚ i najbardziej przeraziÅ‚.ZabawiÅ‚ pustotÄ…: tym, że siÄ™ tak zmieniÅ‚ przez lata, żejuż oboje nie dzieci, że w psotach i mocowaniach dawnych coÅ› nam przez ciaÅ‚a przepÅ‚ywateraz.RoztkliwiÅ‚ wspomnieniami mÅ‚odoÅ›ci.WzruszyÅ‚ aż do rozpaczy tym, że go z rÄ…k moichporwali na wojny pohybel.PrzeraziÅ‚ do szaÅ‚u ducha swego zamÄ™tem wtedy już.I tak wtkliwoÅ›ci, wzruszeniu, grozie i przestrachu, na progu chyba nieÅ›wiadomej odrazy w mej du-szy bezmyÅ›lnej.A sam on, wtedy już bez duszy nieomal: zwierzÄ™ jakby.Oo! wstrÄ™t i odrazatylko teraz!.Powinszuj mi pierwszej miÅ‚oÅ›ci.102Wanda szczÄ™kaÅ‚a zÄ™bami.I bladÅ‚a na twarzy tak, że te żyÅ‚ki bÅ‚Ä™kitne na skroniach wystÄ™-pować poczęły w sinej już siatce i gruzÅ‚ach.A z oczu fioletowych caÅ‚ego krÄ™gu jęły wysÄ…czaćsiÄ™ Å‚zy jak rosa na jej rzÄ™sy wielkie. Na litość boskÄ…, zamilcz szeptaÅ‚a bÅ‚agalnie i tak cichutko, że tamta ledwie po warg ru-chach odczytywaÅ‚a jej sÅ‚owa. Oni tu tobie rzeczywiÅ›cie ognia w żyÅ‚y chyba naleli. O, ty nie rozumiaÅ‚aÅ› wcale: ani z jak bezÅ‚adnym żarem modlić siÄ™ tylko może dusza potym, ani z jak wielkÄ… nienawiÅ›ciÄ… do siebie spowiadać po tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]