[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet przez te kilka lat, kiedy nosił odznakę, służba coraz bardziej izolowała się od zwykłych obywateli.Mimo to, pod wpływem słów Smitta, Kartr zaczął przypominać sobie dziwne wydarzenia z ostatnich paru miesięcy, niespójne rozkazy, jakieś podsłuchane komentarze.- Uważasz, że nie ma szansy, żeby przyszedł do siebie?- Nie.Katastrofa przelała kielich goryczy.Gdybyś wiedział jakie rozkazy wydał w ciągu ostatniej godziny.Mówię ci, on jest skończony!- No dobrze - głos Roltha przeciął gęste powietrze kabiny.- Wobec tego, co nam pozostaje, a raczej - czego od nas oczekujesz, Smitt?Technik łączności rozłożył bezradnie ręce.- Sam dobrze nie wiem.Tyle, że jesteśmy na stałe uziemieni, gdzieś na nieznanym świecie.Badanie planet to wasza działka.Ktoś musi przejąć dowodzenie, żeby wydostać nas stąd.Jaksan, no cóż, on może posłuchać dowódcy nawet, jeśli ten każe nas wszystkich wysadzić razem z wrakiem.Razem brali udział w bitwie Pięciu Słońc i Jaksan… - zawiesił głos.- A co z Mirionem?- Nie odzyskał przytomności.Nie sądzę, by przetrzymał.Nawet nie wiemy, jakie odniósł obrażenia.Chyba można go skreślić.Skreślić z czego - zastanawiał się Kartr - a jego zielone oczy zwęziły się w szparki.Smitt właśnie sugerował Odejście jakiegoś konfliktu.- Dalgre i Snyn? - spytał Zinga.- To ludzie Jaksana.Nikt nie wie jak się zachowają, kiedy zacznie wydawać rozkazy - powiedział łącznościowiec.- Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia - Fylh po raz pierwszy włączył się do rozmowy.- Dlaczego przyszedłeś z tym właśnie do nas, Smitt? Przecież nie należymy do załogi.To pytanie nurtowało ich od samego początku, choć dopiero teraz zostało zadane.Kartr niecierpliwie czekał na odpowiedź.- Cóż mogę na to odpowiedzieć? Chyba dlatego, że to wy jesteście najlepiej przygotowani na to, co może nas czekać w najbliższej przyszłości.To wasza praca.Ja sam już się do niczego nie przydam.Kraksa zniszczyła moje urządzenia.Załoga bez statku to zbędny balast.Dlatego musimy się nauczyć, jak żyć w nieznanym świecie.- Jesteś więc rekrutem? - chichot Zingi bardziej przypominał złośliwy syk.- I to bardzo zielonym.No i co, Kartr, przyjmiemy go? - Groteskowa głowa Zacathanina zwróciła się ku sierżantowi.- Mówi prawdę - odpowiedział Kartr przytomnie.- Zwołuję radę! - Ten rozkaz poderwał wszystkich.- Rolth?Blada twarz na wpół zakryta goglami nie ujawniała żadnych emocji.- Czy ten świat jest obiecujący?- Bardzo - odpowiedział natychmiast Zinga.- Wiadomo, że nie możemy zgodzić się na coś zaledwie tymczasowego - perorował zwiadowca z mrocznego Falthar.- Byłbym za tym, żeby ogołocić statek ze wszystkich przydatnych rzeczy i założyć bazę.Później moglibyśmy się rozejrzeć.- Fylh?Szpony Trystianina stukały o szeroki, skórzany pas.- Całkowicie się zgadzam.Choć może to zbyt rozsądne.- Wydawało się, że skierował tę uwagę wprost do Smitta.Najwyraźniej Fylh nie był przygotowany na to, żeby tak od razu zapomnieć o dawnych podziałach między zwiadowcami a załogą patrolu.- Zinga?- Jeśli chodzi o założenie bazy: tak.Osobiście trzymałbym się blisko tej rzeki pełnej przepysznych stworzeń.Tyle ich tam jest - przymknął oczy w udawanej rozkoszy.Kartr spojrzał na Smitta.- Osobiście przyłączam się do ich decyzji.Została nam jedna dobra szalupa.Możemy nią przewieźć dowódcę, Miriona i zapasy.Jeśli dostaniemy się do głównego napędu, powinno starczyć paliwa na kilka przelotów.Pozostali mogą tam dojść na piechotę, z plecakami.Teren jest niezły; jest woda i pożywienie, a poza tym nie mamy tu wrogów.Brak śladów Greenies, którzy chcieliby nas zaatakować.Gdybym był dowódcą… - Ale nim nie jesteś, miłośniku Bemmych, nie jesteś! Dłoń Kartra opadła na kolbę miotacza, zanim jeszcze dostrzegł mężczyznę przechodzącego przez próg.Fala nienawiści jaką emitował była niczym cios pięścią dla wrażliwej percepcji zwiadowcy.Wiedząc, że jakakolwiek odpowiedź jedynie wzmoże gniew przybysza, Kartr pohamował się i pozwolił Smittowi przyjąć wyzwanie.- Zamknij się, Snyn!Promyk światła wyrwał się z niewielkiego miotacza, niemal zupełnie ukrytego w dłoni oficera uzbrojenia skierowanej na łącznościowca.Fale lęku bazującego na nienawiści były tak gęste, że Kartr dziwił się, iż inni ich nie wyczuwali.Nawet nie usiłując zerwać się na nogi, sierżant przeturlał się na bok, uderzając ramieniem w kolana Snyna.Błyskawica zielonego płomienia przecięła powietrze, kiedy palec zbrojeniowca zacisnął się na spuście.Zachwiał się odpierając zamiar Kartra, który zdrową ręką próbował pozbawić go równowagi.W sekundę lub dwie było już po wszystkim.Snyn zwijał się pod Zingą przeklinając, lecz Fylh skutecznie wykręcał mu ręce.Potem przewrócono go na plecy i niezbyt delikatnie podniesiono, by mógł odpowiadać na pytania.- On oszalał! - stwierdził Smitt z przekonaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]