[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba to wynieść na zewnątrz i to szybko!Tak więc pomimo zmroku rozwieszono reflektory i jeszcze raz uruchomiono roboty.Tym razem zanosiły do luków wszystkie te skrzynie, paki i bele, które tak starannie załadowały na Thoth.Kilka automatów opuszczono na ziemię, gdzie brnęły przez wydmy, składając ładunek pod osłoną zbocza góry.Na samym końcu umieszczono tam Tron Qura w całej jego połyskliwej krasie, ponieważ nikt nie czekał, żeby go ponownie zapakować.— Załóżmy — Lidj odliczał eksponaty niesione przez roboty — że ktoś właśnie tego chce — żebyśmy je położyli tam, skąd można je łatwo zabrać?— Rozmieścimy czujniki.Nikt się nie zbliży bez uruchomienia alarmu.Wtedy obronimy ładunek.— Kapitan zwrócił się do mnie: — Możesz stanąć na warcie?Odkąd przyłączyłam się do załogi kilka miesięcy temu.niezwykle rzadko zdarzało się, żeby zwrócił się wprost do mnie z prośbą o jakąś przysługę, chociaż przyznawał, że mam zdolności, jakich nie posiadali jego ludzie.To, co mogłam, czyniłam chętnie, jeszcze zanim mnie poproszono.Teraz odnosiłam wrażenie, że zawahał się trochę, jakby uważał, że powinnam mieć prawo dobrowolnie zgłosić się do tego zadania.Wyraziłam zgodę, chociaż nie miałam ochoty zbliżać się za bardzo do sterty ładunku, zwłaszcza do błyszczącego Tronu.Założyli więc system alarmowy.Kiedy jednak chcieli wrócić na statek, po trapie zszedł Krip.Wypadek w ładowni tak na niego podziałał, że musiał na jakiś czas pójść do swojej kabiny.Ubrany był teraz w strój przeznaczony do noszenia w warunkach zimnych planet, z kapturem naciągniętym na głowę i rękawicami na dłoniach.Miał też przy sobie broń, z którą rzadko go widywałam — miotacz.— Co ty sobie wyobra… — zaczął kapitan, lecz Krip mu przerwał.— Zostanę z Maelen.Może nie mam jej zdolności, ale i tak jestem jej bliższy niż reszta.Zostaję.Początkowo wydawało się, że kapitan chce zaprotestować, lecz potem pokiwał głową.— Zgoda.Kiedy odeszli i trap został wciągnięty, Krip poszedł po sypkim piasku, żeby obejrzeć Tron, chociaż odnotowałam z zadowoleniem, że trzymał się od niego z daleka.— Co… i dlaczego?— Rzeczywiście, co i dlaczego — odparłam.— Być może istnieje tyle odpowiedzi, ile mogę wysunąć pazurów.Może kapitan się myli i faktycznie mieliśmy tu wylądować, a nawet opróżnić ładownie.Tylko ten nieżyjący kapłan mógłby nam na to udzielić odpowiedzi.Siadłam na zadzie, balansując niezdarnie, jak musi to czynić człowiek w ciele stworzonym do poruszania się na czterech nogach, kiedy ma ochotę wyprostować się jak istota chodząca na dwóch.Podmuchy zimnego wiatru smagały mnie po żebrach i grzbiecie, lecz futro chroniło przed chłodem.Wzbite wichrem wielkie obłoki duszącego pyłu przesłaniały Tron Qura.Zmrużyłam oczy dla osłony przed niesionym przez wiatr piaskiem i utkwiłam wzrok w krześle.Czyżby… czyżbym przez ułamek sekundy, oddzielony od prawdziwego czasu, naprawdę ujrzała to, co widziały moje oczy? A może mi się tylko zdawało?Czyżby z kurzu oblepiającego niewidzialne, lecz materialne jądro powstała podobizna istoty siedzącej na tronie jak sędzia, który wydaje swą opinię o naszych sprawach?Tylko przez chwilę tak mi się wydawało.Potem cień zniknął.Naniesiony wiatrem pył opadł, osiadając warstewką na czerwonym metalu.Krip chyba w ogóle tego nie zauważył.Tej nocy nic się więcej nie wydarzyło.Nasze reflektory wciąż oświetlały tańczący w powietrzu kurz, z którego wiatr usypał małe kopczyki wokół skrzyń.Moje najczulsze zmysły nie odbierały żadnego echa wśród skał ani na pobliskich wzgórzach.Wszystko to mogłoby nam się przyśnić, gdybyśmy nie wiedzieli, że to prawda.Podejrzenie, że zostaliśmy zmuszeni do wyniesienia ładunku na otwartą przestrzeń, tak głęboko utkwiło w mojej świadomości, że byłam prawie przekonana o jego słuszności.Jeśli jednak omamiono nas po to, żeby zdobyć dostęp do skarbu, teraz nie uczyniono nic, żeby go zabrać.Sekhmet nie miała księżyca, który przemierzałby jej pochmurne niebo.Poza kręgiem świateł panowała całkowita ciemność.Wkrótce po zamknięciu włazu wiatr ucichł, piasek i pył opadł.Było bardzo cicho, zbyt cicho, gdyż nasiliło się uczucie, że na coś czekamy.Mimo to żaden atak nie nastąpił, jeśli rzeczywiście gdzieś czyhało niebezpieczeństwo.Wczesnym rankiem jednak coś się stało i w pewien sposób cios ten okazał się dotkliwszy dla „Lydis” i naszej niewielkiej drużyny niż atak jakiegoś bezpostaciowego zła.Sprawa była bowiem konkretna, oczywista.Niespodziewanie urwał się kontakt ze ślizgaczem.Wszelkie próby nawiązania z nim łączności zakończyły się niepowodzeniem.Gdzieś wśród tych pustynnych wzgórz, gór i wąskich dolin statek i jego dwuosobowa załoga musieli być w opałach.Na pokładzie „Lydis” znajdował się tylko jeden pojazd latający, więc nie było mowy o wysłaniu drugiego ślizgacza z ekipą ratunkową.Każda taka wyprawa musiałaby się odbyć drogą lądową, teren zaś był tak niegościnny, że właściwie to uniemożliwiał.Mogliśmy teraz polegać tylko na zaimprowizowanym nadajniku statku.W celu uzyskania wystarczającej siły sygnału, żeby posłać komunikat poza planetę, Korde musiał się podłączyć do naszych silników.W dodatku okres oczekiwania na odpowiedź po takiej transmisji był denerwująco długi.Zgodnie ze zwyczajem Kupców, pozostali członkowie załogi zebrali się, żeby porozmawiać o przyszłości, która rysowała się w ponurych barwach, i uzgodnić, co należy zrobić.Wolni Kupcy są przywiązani do swoich statków, nie posiadają ojczyzny z ziemi i skał, wody i powietrza, zżyci są więc ze sobą bardziej niż niejeden klan.Nie do pomyślenia było, aby mogli porzucić dwóch towarzyszy zaginionych gdzieś w nieznanym.Niemniej jednak poszukiwanie ich na piechotę było z góry skazane na niepowodzenie.Szarpiąc się tak w rozterce między dwiema koniecznościami, znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.Shallard przyznał, że „Lydis” przypuszczalnie wystartuje z miejsca, w którym się obecnie znajdowała, wątpił jednak, czy zdoła bezpiecznie wylądować.Pomimo grzebania w silnikach nie ustalił jednoznacznie, co uszkodziło systemy zasilania, lecz najważniejsze obwody były przepalone.I znów, zgodnie ze zwyczajem, każdy wysunął swoją propozycję.Jednak tylko jedna nadawała się do przyjęcia — koniecznie trzeba było uruchomić nadajnik o pozaplanetarnej mocy.Wtedy wtrącił się Lidj.— Nie wolno zapomnieć, że mogliśmy zostać wciągnięci w pułapkę — ostrzegł nas.— No tak, wiem, że to bardzo mało prawdopodobne, że mieliśmy wylądować na Sekhmet.Z drugiej strony, ile przypadków obrabowania statku w kosmosie rzeczywiście odnotowano? Tego typu opowieści łatwiej znaleźć na taśmach fabularnych, których autorzy nie muszą się liczyć z technicznymi trudnościami takiego manewru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]