[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez całą lekcję myślałem o tym zadziwiającym wypadku.Oczywiście ta sprawa nie jest jeszcze załatwiona.Ostatecznie ma się ten honor i nie można dopuścić, żeby głupie gęsi przeze mnie dokuczały Małgosi.To prawda, że wtedy stchórzyliśmy, ale muszę to jakoś naprawić.W żadnym wypadku nie mogę tego tak zostawić.Sumienie nie pozwala.Ale co robić? Przeprosić? Co jej przyjdzie z przeprosin.Tu trzeba zdobyć się na męski czyn.Różne myśli przychodziły mi do głowy, ale widziałem tylko jedno wyjście.Należy zrobić nowego Kościuszkę! Nie, najpierw solidnie wygarbować skórę Beksie, a potem zrobić nowego Kościuszkę.Po namyśle doszedłem do wniosku, że pilniejsze jednak jest to drugie.Na dużej przerwie popędziłem na drugie piętro, gdzie znajdował się gabinet geograficzny.Pamiętałem, że na początku roku szkolnego lepiliśmy tutaj modele gór z poziomicami, a nawet całą mapę plastyczną z gliny.Ostatecznie, czemu nie miałbym ulepić Tadeusza Kościuszki? Nie święci garnki lepią — powiada przecież przysłowie.Potem pomaluje się go i pociągnie lakierem do paznokci.Nie powinien być gorszy od tego stłuczonego.Gabinet był zamknięty.Masz ci los! Zapomniałem, że to czwartek, a w czwartki nie ma w całej szkole ani jednej lekcji geografii.Ale może uda się przejść przez balkon.Wzdłuż całego piętra ciągnie się przecież wygodny balkon, na który wychodzą okna i drzwi sali geograficznej.Jeśli się uda, to może nawet i lepiej, że drzwi od korytarza są zamknięte.Nie będzie nikt przeszkadzał.Wyszedłem na balkon i odetchnąłem.Okno do gabinetu było uchylone.Nie namyślając się wiele, przesadziłem parapet.Nigdy jeszcze nie wchodziłem do tej sali przez okno i może dlatego w pierwszej chwili stanąłem oszołomiony.Sala wydała mi się większa, inna niż zawsze.Na ścianach wisiały mapy, ile ich tu było.Niektóre, zwinięte, stały w specjalnych stojakach.Obok szafy z modelami i globusami.A oto jest i parawan.Wiedziałem, że za tym parawanem znajduje się modelarnia.Pod ścianą szafki z gipsem i gliną, w szufladce rylce i wszystko, co trzeba.Obok duży stół do lepienia, a za stołem kran.Ruszyłem ostrożnie w kierunku parawanu.Nagle usłyszałem podejrzany szmer.Zastygłem nieruchomo i nasłuchiwałem.Szmer się powtórzył.Słyszałem wyraźne mlaskanie.Czyżby kot? Potem zabulgotała woda i ktoś westchnął ciężko.Zdrętwiałem.To człowiek! Czyżby tam siedział pan Barton, nasz geograf? No, to byłaby heca, gdyby mnie tu zastał.Już chciałem się wycofać, kiedy usłyszałem głos.— Żeby to komar deptał — ktoś westchnął rozpaczliwie do siebie.Zatrzymałem się.To chyba nie może być pan Barton.Pan Barton raczej nie używa tego typu wyrażeń z zakresu zoologii.Czyżby więc.Nie, to niemożliwe.Zajrzałem i omal nie krzyknąłem.Oczom moim przedstawił się zgoła niezwykły obraz.Przy stole do modelowania siedział z zakasanymi rękawami jakiś starzec o twarzy ziemistej i pobrużdżonej.Ruszyłem do niego.Na odgłos kroków starzec znieruchomiał, potem przesunął dłonią po twarzy i wtedy zobaczyłem, że te bruzdy na jego skórze i ta cera to wszystko od gliny, a spoza tej gliniastej maski wyziera upaćkane wprawdzie niemiłosiernie, ale dziwnie znajome oblicze, ozdobione po obu stronach wspaniałymi, odstającymi uszami.— Beksa! — zawołałem groźnie.— Co tu robisz?!Na jego udręczonej twarzy pojawiło się okropne zmieszanie.Schował usmarowane gliną ręce za siebie, jakby to mogło mu jeszcze co pomóc.— Szpiegowałeś mnie — wykrztusił wreszcie.— Nie.skądże.— odparłem coraz bardziej zaskoczony.— To po co tu przyszedłeś?!— Ja.nic.tak sobie.a ty?— Ja też.tak sobie.— Nie bujaj — zasapałem — przyszedłeś lepić.— No.ja tylko.tak.— bąkał zakłopotany.— I ten Kościuszko też tylko tak? — pokazałem na kartkę z ryciną pomnika Kościuszki na Wawelu, którą miał przed sobą, widocznie na wzór.— A więc ty też! — roześmiałem się.— Nie, to niemożliwe.— Dlaczego niemożliwe?Teraz ja z kolei się zmieszałem.— No, to znaczy.nie myślałem, że ty się możesz przejmować takimi rzeczami.Jakoś nie pasuje do ciebie, o ile cię znam.— Nie znasz mnie — przerwał ostro.— Ale to śmieszne, że obaj wpadliśmy na ten sam pomysł.— Tak, bardzo śmieszne — skrzywił się Beksa — i idiotyczne.Zobacz, czy to podobne do konia? — pokazał mi swoje dzieło.— Raczej do jamnika — stwierdziłem obiektywnie — i jakiś dziwnie płaski.podbuduj go.Spojrzeliśmy to na siebie, to na rzeźbę i obaj parsknęliśmy śmiechem.Biedny Beksa nie miał talentu Fidiasza.— Wiesz, spróbuj raczej ty — powiedział zrezygnowany — mnie nic nie wychodzi.tam masz drut na szkielet.Usiadłem nad gliną i zabrałem się do dzieła.Beksa obserwował mnie w milczeniu.— Nie — powiedziałem po bezskutecznej próbie uformowania końskiej nogi.— To są przecież nogi słonia.— No, to zróbmy słonia — powiedział Beksa.— Czy musi koniecznie być koń?— Dobra, robimy słonia.Nie.dajże spokój — opamiętałem się nagle — czy może być Tadeusz Kościuszko na słoniu? Kto to widział!— A czy musi być Tadeusz Kościuszko?— Nie musi — zgodziłem się.— Róbmy więc, co wyjdzie.To, co wyszło, nie było jednak ani słoniem, ani żadnym ze skatalogowanych zwierząt ziemskich.— Co właściwie chciałeś ulepić? — zapytał mnie zdumiony Beksa.— Nie pytaj! Grunt, że ma cztery nogi.— Nie jestem tego pewien.— Mniejsza z tym, bracie — powiedziałem udręczony — to jest, uważasz, rzeźba nowoczesna.Zawsze to lepsze niż Kościuszko z odpustu.— Masz rację — zainteresował się — wiesz, to nawet ciekawe, każdy sobie może wyobrazić, co chce.Niech tylko wyschnie.— Wysuszymy w piecyku.tu jest taki specjalny piecyk do suszenia modeli.Nazywa się retorta.— Jak się pomaluje.— I wylakieruje.— Słowo daję, to może być całkiem klawe — zapalił się Beksa.— Wiesz, zróbmy tego więcej, cały tuzin! To będzie niespodzianka.Fanty będą jak znalazł! Jak myślisz, czy Kwasowi spodoba się taka nowoczesna sztuka?— Kwasowi?! O rety! — krzyknąłem i zerwałem się z miejsca.— Co ci się stało? — zapytał zdumiony Beksa.— Przypomniałeś mi, że nie zrobiłem zadania dla Kwasa.Spojrzałem na swoje ubrudzone dłonie i skoczyłem do umywalki pod ścianą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]