[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odpięli z ramion rycerze skóry lamparcie i skóry lwie, niedzwiedzie i tygrysie.Rzucili jena ziemię i z nich łoże wodzowi usłali.Siodło pod głowę złożyli.Odeszli.Już od dziesiątka dni bezsenna, spracowana głowa na wezgłowie upadła.Lecz do spoczyn-ku daleko.Serce w piersiach szamotać się jęło, jakby nowy trzeci wewnętrzny wróg: tobiec w szalonym polocie, to nad jakowąś bezdenną otchłanią stawać i w zgrozie zacichać.lPrzygasła siła widzenia.Niesen bardzo dziwny, na pół zapomniały, jak gdyby wieniec z tarniny okrążył kolcamispracowane czoło.Podła i mściwa siła rozpaczy na piersiach usiadła.Chmurami kędyś w nocy pędzą dokoła taboru zgraje nieprzyjaciół męczeńska Polski ko-rona.Chmurami mkną purpurowymi nachylą się i w ciemność odlecą wiotkie sny.Zdało się w jakowejś chwili, że od dzikiego w nocy zawycia pędzących Tatarów wolno ilekko wydęła się falisto i zawahała, a pózniej w górę podniosła zasłona namiotu w tymmiejscu, przez które wyszedł był syn.Ktoś w przejściu stanął ciemnym.Blask od pochodni w obozie płonącej padł na ramiona widziadła.Młodzieniec na poły na-gi.Ciało jego ciemne, wysmukłe, ścigłe.Twarz sucha.Na piersiach, na żebrach i na biodrachjego lekka kolczuga, niby koszula z jedwabiu.Nie zakrywa mu szyi, ramion i rąk, a ledwieosłania brzuch.Nagie, wysmukłe nogi tylko na goleniach pokryte są brązowymi plechy, którew pół łydki obramia rzezbiona w metalu koronka.Nie zasłoniętą głowę owiewa długi włoskędzierzawy.Po barwie skóry, po oczach i kształcie lic znać, że z puszczy wschodniej przybył.Na bio-drach jego pas rzezbiony w kwiat róży dzikiej.Muskuły rąk i nóg jeszcze się prężą od zwin-nych w biegu skoków, %7łyły prawicy, chudej jak u dziewczyny, niby sznur tęgi biegną ku dło-ni i zdają się oplatać krótki miecz, co w uściśnieniu palców nierozerwalnym kurzy się jeszczeod krwi dopiero przelanej.Krótki to miecz, nie dłuższy nad italską dagę.Lewa ręka w bok wsparta.A żebra tego boku, widoczne wskroś przeguby kolczugi, dyszą z gwałtem.Twarz niewy-mownego uroku w uśmiechnieniu zastygła.Szczęście zwycięstwa, uniesienie, co już wyżej podlecieć nie zdoła i na wysokościach stoiw zawstydzeniu, widać na ustach jak u dziecka niewinnych choć przez nie leciał przedchwilą krzyk sępa, upatrzoną zadający śmierć.Nieustraszona myśl strzelała przeszywając ztych oczu.Namiętna czułość drży w ciele kipącym od ukropu krwi.Zdało się, że młodzian tenjeszcze słucha krzyku tłumów, które w nim swego pozdrawiają ducha, żądzę swej cnoty,zwycięzcę wzywają go na siodło wodza a on uśmiecha się nie do krzyku tego, lecz do80krótkich westchnień bojażni pełnych, co się jeszcze nie spaliły do cna w głębokiej duszyprzed walką.Tam nieruchomo stojąc u kotary płóciennej namiotu,zawołał z dala: Hetmanie! Hetmanie! Jęknie hetman: Gończe ktośkolwiek jest cóż przynosisz? Echo szczęśliwe. Nie masz dla mnie szczęśliwej wieści w okręgu ziemi. Podnieś się, serce hetmańskie! O wieczna walko! o walko! o walko! O wieczne czuwanie! Rozewrzyjcie się oczy na światło! Cóż bym jeszcze mógł ujrzeć? Spojrzyj! Czy nie zginął mój syn? Przypomnij, to przypomnij!Strumień po ostrych, po rumianych i siwych pluszcze kamykach.Sepleniąc między korze-niami, w dół leci z tęgoboru, z pachnącej smołami góry.Słońce w przezroczystym nurcie migota.Kąpie się w zimnej wodzie i bryzgi złotoliteotrząsa.Muszki polotne, miody łodyg wysysając, bawią się na liściach żółto zakwitającej krzew-my.Przecinają skrzydłami wiatru jasność i chłód wiatru, co wzdyma się, przelata i zacicha dzwonią skrzydłami o słońca struny nawiązane.Wonna poziomka czerwieni się pod liśćmi ostro strzyżonymi, na wysmukłej ciężąc odnóż-ce.Zgina się badyl różowej centurii pod ciężarem tchórzliwego trzmiela, co kosmate sweciało w gorąco-wonną, w gorzką smołę zatapia.Złotem, lazurem i barwą zorzy wschodzącejpisane skrzydła motyla to się łączą ze sobą, jak gdyby w lęku o kruchość tajni nadobnegopisma, to się rozwierają bezczelnie przed słońcem, ni to obłąkana młodości żądza niebezpie-czeństw.Skinienia tych skrzydeł odmykają i zawierają głębokie drzwi władzy dumania, du-mania pierwotnego, własnego, które zamknięte jest wewnątrz i nisko, w kole ścisłym, w krę-gu niedostępnym, z dala od jakichkolwiek, w okrutnych walkach zdobytych trofeów ludzkiejmądrości.Lilia leśna, złotogłów, stoi wysoko na brzegu, ponad czystym strumieniem.Stopki jej ce-bulaste ziębną w chłodzie urwiska, korzeń szczerozłotem odziany pije z głębin mocny trunekżywota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]