[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnął z kieszeni długi sznurek, od którego odchodziły krótkie sznureczki z mnóstwem węzełków.- Pismo Majów - wyjaśnił ojcu.- Przekazując swoją treść, posługuję się tym pismem jako ściągawką.Pokazać?- No.- mruknął niepewnie Udałow.Maksymek przyjął odpowiednią pozę, pociągnął palcami za koniec sznurka i zaczął monotonnie mówić:- Wychodzący osiemnaście, dwadzieścia cztery z czternastego czerwca.Do zarządu wojewódzkiego Urzędu Rozwoju i Polityki Gospodarczej, do zastępcy kierownika, towarzysza Bogatkina GieEm.- Wystarczy! - Udałow machnął ręką.- Poddaję się.Boję się tylko, że cię tam zaprzychodują, wszyją do akt, położą na półkę i zapomną nakarmić.Syn chodził po pokoju, przebierał sznurki palcami i cicho mamrotał.Następnego dnia rano, przechodząc obok otwartych okien Inspektoratu do Spraw Finansów i Rozliczeń, Udałow usłyszał dochodzące stamtąd mamrotanie.Zatrzymał się i zajrzał do środka.Przed biurkiem naczelnika stała dziesięcioletnia dziewczynka i posłusznie powtarzała za kierownikiem zaopatrzenia Łapkinem, którego Udałow znał od dawna:- Punkt trzeci: zlecić naczelnikom niższych ogniw lustracyjnych.- Nie lustracyjnych, tylko administracyjnych, dziecko! Jeśli nie zapamiętasz tego do obiadu, nie dostaniesz kompotu.Na przystanku autobusowym, czekając na samochód do województwa, sterczało kilkunastu uczniów ze sznurkami w rękach.W biurze czekało na Udałowa trzech młodzieńców i pierwszoklasista w okularach.Byli grzeczni, ale stanowczy.Udałow musiał wysłuchać ich tekstów i zaleceń odpowiednich organizacji.Później pokornie zapytał:- A gdzie pokwitować odbiór?- Jeśli ma pan okrągłą pieczęć - odpowiedział jeden z chodzących dokumentów - to proszę przystawić mi ją na czole.Udałow uśmiechnął się.Wyjął z biurka okrągłą pieczęć, zanurzył ją w tuszu i ze złośliwą radością przypieczętował okrągłe dziecięce czoła.- Niech was teraz rodzice szorują! - powiedział.Ale gdy podszedł do pierwszoklasisty w okularach, zrobiło mu się głupio.- A gdzie jeszcze można? - zapytał.Chłopiec wysunął dłoń.Udałow przystawił pieczęć na dłoni.Przez cały dzień po mieście kursowały wchodzące i wychodzące.Niektóre dzieci miały na czołach już po trzy pieczęcie.A na ich policzkach widniały podpisy flamastrami.Udałow przestał się uśmiechać.A gdy wieczorem wrócił z miasta zmęczony Maksymek, z czołem i policzkami gęsto pokrytymi stemplami, Udałow, nie zwracając uwagi na szlochy chłopca, pozbawianego uczciwie zapracowanych pieniędzy, własnoręcznie wyszorował go tak, że o mało skóra nie zeszła.Podobne sceny rozgrywały się w wielu domach.Dzieci-dokumenty znacznie straciły na wartości.Następnego dnia, po krótkim acz burzliwym zebraniu w Urzędzie Miejskim, wszystkie dzieci zostały wysłane do leśnego obozu, w błyskawicznym tempie zbudowanego przez rodziców.- Wygląda na to, że wreszcie nastał koniec - powiedział Udałow następnego dnia.Przed chwilą dzwonił do niego Kola Białosielski i powiedział, że wpadli do niego kurierzy z województwa.Jeden przyniósł instrukcję wyciętą na korze brzozowej, drugi zdjął w gabinecie podkoszulek i przedstawił dokument napisany na brzuchu.Okazywało się, że w innych miastach, a nawet w województwie podjęto inicjatywę mieszkańców Guslaru.- Tytaniczna walka dobiega końca - oświadczył Udałow żonie, wychodząc do pracy.- Już mi to mówiłeś - odpowiedziała Ksenia.- Poczekaj, oni się jeszcze nie poddali.Udałow opędził się tylko od proroczych słów małżonki.Świeciło słońce, śpiewały ptaki i trąbiły samochody.Na głównym placu miasta, rozległym i zaasfaltowanym, coś się działo.Samochody i autobusy, które miały zamiar przejechać przez plac, musiały się zatrzymać.Urzędnicy z rozlicznych urzędów, których budynki otaczały plac, wynosili na plac swoje biurka.Setki, tysiące biurek.Dyrektorzy urzędów i biur, wczytując się w rozrysowane na kawałkach papieru toaletowego planiki, pokazywali, gdzie należy stawiać biurka.Udałow stanął obok gapiów na skraju placu, próbując pojąć, co też wymyśliła ginąca biurokracja.Powoli wyłaniał się zarys rysunku, według którego ustawiano biurka.W sumie złożyły się one na ogromny napis SOS.Po czym urzędnicy na dany sygnał usiedli przy biurkach i zaczęli wpatrywać się w niebo.Udałow też popatrzył w niebo.Było błękitne i puste.- O co tu chodzi? - zapytał siedzącego najbliżej urzędnika.- Nie powiedziano nam - odpowiedział ten.- Mamy siedzieć i czekać.Dyrekcja wie lepiej.Dyrekcja nie chciała rozmawiać z Udałowem.Udałow poszedł do Białosielskiego.Białosielski był zaniepokojony.Stali pod oknem, skąd litery SOS były doskonale widoczne.Podszedł do nich Minc.- Głupio robią - rzekł.- Jeśli liczą na pomoc z województwa.tam przeprowadzany jest ten sam proces.- Wiem - odpowiedział Białosielski.- W całym kraju dzieje się to samo.Ale mimo to czuję się niepewnie.W tym momencie z góry dobiegł równy, narastający huk.Ciemne, ruchliwe cienie mignęły nad placem.Pomiędzy literami niepokojącego przesłania jeden za drugim lądowały latające talerze.Wszystkie miały znaki rozpoznawcze.Niektóre z nich Udałow znał.- Ten jest z Aldebarana - powiedział, patrząc, jak otwiera się luk i z talerza wychodzą trzynodzy zieloni kosmici z teczkami.A ten z Alfy Wodnika.Z drugiego talerza wyszły krabopodobne istoty w czarnych garniturach.Otworzyły się luki w trzecim, piątym, dwudziestym talerzu.Jeden z kosmitów, potężny, z czterema mackami, wyjął zza pazuchy mikrofon.Nad placem rozległ się jego głos:- Drodzy bracia! Gdy dowiedzieliśmy się, w jak tragicznej sytuacji się znaleźliście, i gdy zobaczyliśmy wasz sygnał, nie mogliśmy nie przyjść wam z pomocą.My, przedstawiciele wpływowych organizacji i urzędów Aldebarana, Syriusza, Pataliputry i wielu innych rozumnych światów, niesiemy wam ratunek.Nie jesteście sami, przyjaciele i koledzy!Guslarscy urzędnicy bili brawo.Kosmici zaczęli wynosić ze statków stosy papieru, kopiarki, urządzenia ksero, nowiutkie maszyny drukarskie.Urzędnicy ze spokojem i powagą ustawiali się w kolejce.Każdy z nich dostał wystarczająco dużo papieru, żeby zawalić nim Udałowa.- Tak - powiedział Minc.- Ponieśliśmy klęskę.- Totalną klęskę - dodał Udałow., Białosielski nie wytrzymał i zapłakał.- Nie rozpaczaj, Kola.- Udałow położył przyjacielowi rękę na ramieniu.- Na Aldebaranie też znajdziemy sprzymierzeńców.- A oni.oni.z sąsiedniej galaktyki.- Do sąsiedniej galaktyki też się dobierzemy.1988WOLNY TYRANChoć na resztce paliwa, Udałow wylądował bez problemu: nic się nie rozbiło, sam również wyszedł bez szwanku.Wyjrzał przez iluminator - nie padało, temperatura plus siedemnaście stopni.Włożył marynarkę, sprawdził, czy nie zapomniał portfela z dokumentami, i zszedł po trapie na nieznaną planetę.Statek stał na odludziu, w krzakach.Korneliusz ucieszył się, że nie uszkodził zasianego pola.Pylistą dróżką ruszył w stronę miasta.Przy stojącym na skraju miasta domu krzątał się jakiś mężczyzna w szarej kurtce i w szarych spodniach.- Przepraszam - zwrócił się do niego Udałow w kosmolingwie, języku zrozumiałym w całej cywilizowanej Galaktyce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]