[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak jest to możliwe i nam powierzono zadanie zapobieżenia temu.Ty natomiast zaraz przejdziesz test.Zależnie od tego, jak ci się powiedzie, jakąpodejmiesz decyzję, to zdecyduje, co ci powiemy, gdy wrócisz do Nihrain. Chcecie żebym tu wrócił? Tak. Daj mi %7łałobne Ostrze powiedział Elryk szybko.Sepiriz podał mu drugi miecz i albinos wstał dzierżąc oba w rękach, jakbyważąc ich ciężar.Oba miecze cichutko zaśpiewały, zadowolone ze spotkania, a ich moc prze-pływała przez jego ciało. Przypomniałem sobie teraz, kiedy trzymam oba miecze, że ich moc jesto wiele większa niż się z początku wydaje.Gdy są razem, pojawia się w nichpewna szczególna cecha, którą możemy wykorzystać przeciwko Martwemu Bo-gowi Melnibonanin zmarszczył brwi. Ale więcej o tym za chwilę.spojrzał ostro na Sepiriza. Teraz mi powiedz, gdzie jest Darnizhaan. W Wąwozie Xanyaw w Myyrrhn!Elryk podał %7łałobne Ostrze Dyvimowi, który wziął miecz ostrożnie. Jaka jest twoja decyzja? zapytał Sepiriz. Kto wie? odpowiedział albinos z gorzkim uśmiechem na twarzy.Może jest sposób, żeby zabić Martwego Boga.Ale powiadam ci, Sepiriz, jeżelibędzie okazja, to sprawię, że ten Bóg pożałuje swego powrotu.Posunął się o je-den krok za daleko, i to zrodziło mój gniew.A gniew Elryka z Melnibon i jegomiecza, Zwiastuna Burzy, jest w stanie zniszczyć cały świat!Sepiriz podniósł się z fotela.Jego oczy się rozszerzyły. A Bogów, Elryku? Czy jest on w stanie zniszczyć Bogów?Rozdział 5Na ogromnym nihraińskim wierzchowcu Elryk wyglądał jak posępne straszy-dło.Jego kamienna twarz nie zdradzała żadnych uczuć, ale oczy, jak rozżarzonewęgielki, płonęły szkarłatem w zapadniętych oczodołach.Silny wiatr rozwiewałmu włosy, a on siedział wyprostowany, ze wzrokiem utkwionym przed siebie,z dłonią wspartą na rękojeści Zwiastuna Burzy.Dyvim Slorm niósł %7łałobne Ostrze zarazem dumnie i ostrożnie.Czasami sły-szał jak miecz zawodził do swego brata i niecierpliwie wibrował.Zaczął zadawaćsobie pytanie, co ta broń z niego zrobi, co mu da i czego od niego zażąda.Lękkazał mu trzymać rękę z dala od miecza.Nie opodal granicy krainy Myyrrhn natknęli się na bandę najmitów Dharijor,rodowitych Jharkorian przyodzianych w szaty zwycięzców.Była to banda prosta-ków, tak głupich, że nie zeszli Melnibonanom z drogi, lecz skierowali się ku nimw szeleście pióropuszy, wśród skrzypienia rzemieni i brzęku metalu.Ich dowód-ca, zezowaty osiłek z zatkniętym za pas toporem zatrzymał swego konia tuż przedElrykiem.Dwaj jezdzcy również się zatrzymali.Z nie zmienionym wyrazem twarzy al-binos wyciągnął Zwiastuna Burzy powolnym i miękkim ruchem.Dyvim Slormposzedł w jego ślady, spoglądając na śmiejących się z cicha jezdzców.Był zasko-czony, jak łatwo jego miecz wyskoczył z pochwy.Bez słowa Elryk zaczaj walkę.Uderzał miarowo, szybko, skutecznie, obojętnie.Jednym ukośnym cięciemprzeciął dowódcę od ramienia aż po brzuch.Na czarnej zbroi pojawiła się purpu-rowa szrama i dowódca skonał z jękiem.Zsuną] się z konia i tak pozostał z jednąnogą uwięzioną w strzemieniu.Zwiastun Burzy wydał głośny metaliczny pomruk zadowolenia, gdy tymcza-sem Elryk bez żadnego uczucia zabijał następnych napastników, jak gdyby bylinieuzbrojeni i zakuci w łańcuchy.Nie mieli żadnej szansy.Nie przyzwyczajony do miecza posiadającego własną świadomość, DyvimSlorm próbował posługiwać się nim jak zwykłą bronią.Jednak %7łałobne Ostrzeożył w jego dłoni, czyniąc mądrzejsze posunięcia.Niezwykłe uczucie mocy za-37razem zmysłowe i chłodne przelało się w ciało Dyvima i gdy usłyszał własnytriumfujący ryk, zrozumiał jacy musieli być jego przodkowie w czasie walki.Potyczka skończyła się jeszcze szybciej niż rozpoczęła, zostały po niej trupygnijące w szczerym polu.Elryk i Dyvim wkrótce znalezli się w krainie Myyrrhn,lecz nim tam dotarli, oba miecze były już porządnie zbroczone krwią.Melnibonanin nareszcie mógł trzezwo myśleć i działać, ale nie podzielił sięprzemyśleniami z Dyvimem, choć ten jechał obok.Nie prosił go też o pomoc.Pozwolił swoim myślom dryfować w czasie, od przeszłości, przez terazniej-szość, do przyszłości.Układały się w logiczną całość, w pewien schemat.Elryknie ufał żadnym prawidłowościom, jego zdaniem życie było chaotyczne, podpo-rządkowane przypadkowi i nie do przewidzenia.Schemat, który mu się teraz uka-zał, uznał za iluzję, twór umysłu.Kilka rzeczy jednak wiedział na pewno.Wiedział, że nosił przy pasie miecz, niezbędny z przyczyn fizjologicznychi psychologicznych.To było pewnego rodzaju przyznanie się do własnej słabości,braku pewności siebie lub wiary w prawidłowość przyczynowo-skutkową.Uważałsiebie za realistę.Noc była chłodna, a na dodatek porywisty wiatr targał nimi szarpiąc ubrania,wdzierał się do płuc lodowatym tchnieniem, wył i zawodził.Kiedy zbliżyli się do Wąwozu Xanyaw, niebo, ziemia i powietrze przepełni-ły się pulsującą muzyką, harmonijną, prawie namacalną.Całe akordy dzwięków,w górę, w dół, unosiły się i opadały, a z muzyką tą nadeszły stwory o białychtwarzach.Byli zakapturzeni.Ich miecze rozwidlały się na końcach w trzy zakrzywio-ne ostrza.Na twarzach widniały upiorne uśmiechy.Muzyka postępowała za ni-mi, gdy rzucili się na Melnibonan, którzy musieli silnie ściągać cugle, żeby po-wstrzymać konie od ucieczki.Elryk widział w swoim życiu niejedno, widział rze-czy przyprawiające innych o obłęd, ale z niewiadomej przyczyny te stworzeniaprzeraziły go bardziej niż jakiekolwiek inne potwory: wyglądali jak ludzie, zwy-kli ludzie, których dusze posiadła siła nieczysta.Czekając na starcie, Elryk i Dyvim wyciągnęli miecze, lecz do walki nie do-szło.Muzyka i ludzie minęli ich i pobiegli w kierunku, z którego przybyli Melni-bonanie.Nagle ponad głowami usłyszeli trzepot skrzydeł, przenikliwy wrzask docho-dzący prosto z nieba i śmiertelny lament.Obok przebiegły dwie uciekające ko-biety i ku swemu zdziwieniu, Elryk rozpoznał w nich przedstawicielki skrzydlatejrasy z Myyrrhn.Jednak nie miały skrzydeł.Czyżby skrzydła zostały odrąbane?Kobiety nie zwróciwszy uwagi na jezdzców pobiegły prosto i zniknęły w ciem-ności, ich oczy były puste, na twarzach malował się obłęd. Elryku, co się tu dzieje?! krzyknął Dyvim Slorm i schował miecz dopochwy, walcząc jedynie ze swoim wierzchowcem, żeby utrzymać go w miejscu.38 Nie wiem.Nie wiem, co się dzieje w miejscu, gdzie powracają rządy Mar-twego Boga.Noc zalewały przepełnione strachem dzwięki.Wszędzie wokół panował ruchi zamieszanie. Chodzmy! powiedział Elryk i uderzył mieczem zad konia, zmuszającgo tym samym do galopu w kierunku, z którego wszyscy uciekali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]