[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był ranek, lecz ani jeden promień słońca nie przenikał przez posępne chmury,wiszące nisko nad wieżami Zniącego Miasta.W dole, na ulicach Imrryru, życietoczyło się jak dawniej, może tylko mniej niż zwykle było tu żołnierzy.Wieluz nich nie powróciło jeszcze i z pewnością przez wiele najbliższych miesięcy niewróci z bezowocnych poszukiwań.Dyvim Tvar, oparty o balustradę galerii, spoglądał pustym wzrokiem na ulice.Na jego twarzy znać było zmęczenie.Ręce splótł na piersiach, jakby w ten sposóbchciał zatrzymać resztki sił, jakie mu jeszcze zostały. Może dwa.Trzeba niemało trudu, by je zbudzić, a wątpię, czy i wtedybyłyby nam przydatne.Co to za okręt, o którym mówił Arioch? Czytałem o nim kiedyś w Srebrnej Księdze Magii i w innych dziełach.Tostatek magiczny.Jeden z melnibonańskich bohaterów używał go, zanim jeszczepowstało Melnibon i cesarstwo.Ale gdzie jest teraz i czy w ogóle istnieje tegonie wiem. A kto mógłby wiedzieć? Dyvim Tvar wyprostował się i odwrócił doElryka. Może Arioch? Elryk wzruszył ramionami. Ale on nie powie mi tego. A co z przyjaznymi ci Wodnymi %7ływiołami? Czyż nie przyrzekły ci po-mocy? One powinny wiedzieć wszystko o okrętach.Elryk zmarszczył brwi.Bruzdy, jakie znaczyły teraz jego twarz, stały się naglewyrazniejsze. Tak.Straasha mógłby coś wiedzieć.Nie chciałbym jednak wzywać goponownie.%7ływioły Wody nie są tak potężnymi istotami jak Władcy Chaosu.Ichmoc jest ograniczona, a poza tym bywają kapryśne jak żywioły.A poza tym65zastanawiam się, czy wolno mi posługiwać się magią, jeśli nie jest to absolutniekonieczne. Jesteś czarnoksiężnikiem, Elryku.Dopiero co dowiodłeś swej wielkości,przywołując Władcę Chaosu, a wciąż się wahasz.Radziłbym ci to przemyśleć,panie.Zdecydowałeś się posłużyć magią w pościgu za Yyrkoonem.Nie ma jużodwrotu.Powinieneś wykorzystać swą moc i teraz. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak ogromnego wysiłku to wymaga. Potrafię sobie wyobrazić, panie.Jestem twoim przyjacielem.Nie chcę, byścierpiał, a jednak. Zapominasz o mojej słabości, Dyvim Tvar zwrócił mu uwagę Elryk.Jak długo jeszcze będę mógł przyjmować tak potężne dawki narkotyków? Dodająmi sił, to prawda, ale jednocześnie wyczerpują te niewielkie zasoby energii, któreposiadam.Umrę, zanim odnajdę Cymoril. Zasłużyłem na to upomnienie.Elryk zbliżył się i położył swą białą dłoń na kremowym płaszczu DyvimaTvara. Cóż jednak mam do stracenia? Nic.Masz słuszność.Jestem tchórzem, żesię waham, gdy idzie o życie Cymoril.Powtarzam te bzdury, a przecież to onewłaśnie sprowadziły nieszczęście na nas wszystkich.Uczynię to.Czy pojedzieszze mną nad ocean? Tak.Dyvim Tvar po raz pierwszy pojął, jaka odpowiedzialność spoczywa na Elry-ku.Dla Melnibonanina było to szczególne uczucie.Wcale mu się nie podobało.Kiedy po raz ostatni tędy przejeżdżał, on i Cymoril byli szczęśliwi.Od tegoczasu minęły chyba wieki.Był głupcem, że wierzył w to szczęścieZwrócił swego białego rumaka ku skałom, za którymi szumiało morze.Padałdrobny deszcz.Zima nadciągała szybko nad Melnibon.Zostawili konie na skałach, by nie zaszkodziły im czary Elryka i zeszli nabrzeg.Deszcz zacinał o powierzchnię morza.Nad wodą, nieco dalej niż o pięćdługości okrętu od brzegu, wisiała mgła.Wokół panowała cisza.Wszystko to cisza, ciemne skały, które wznosiły się za nimi i ściana unoszącej się nad morzemmgły wywoływało u Dyvima Tvara dziwne uczucie.Wydawało mu się, żeznalezli się w zaświatach, gdzie napotkają ponure dusze tych wszystkich, którzywedle legendy zadali sobie śmierć przez powolne samookaleczenie.Odgłos kroków obu mężczyzn, zrazu głośny, szybko został stłumiony przezmgłę, która zdawała się wsysać dzwięk i pochłaniać go tak chciwie, jakby się nimżywiła. Teraz mruknął Elryk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]