[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Boulter ostrzegał swych sąsiadów, iż młodzi zapaleńcy będą żądali rozbiórki wszystkich domów i zbudowania nowych według planów zatwierdzonych przez ich Koło.Jakub Spencer dał im znać, że życzy sobie, ażeby zechcieli obniżyć trochę pagórek, na którym wznosi się kościół.Emil Wright powiedział Ani, iż pragnie, ażeby Miłośnicy postarali się wpłynąć na starego Józefa Sloane’a, by utrzymywał w większym porządku swoje rozwichrzone bokobrody.Wawrzyniec Bell zapowiedział, że wybieli swe stodoły, jeśli koniecznie tego będą żądali, ale w żadnym razie nie powiesi tiulowych firanek w oknach obory.Mateusz Spencer zagadnął Karola Sloane’a, członka K.M.A., dostawiającego mleko do fabryki serów w Carmody, czy prawdą jest, że od przyszłego lata wszystkie bańki do mleka będą musiały być ręcznie malowane i nakryte haftowanymi serwetkami! Mimo to — a może właśnie dlatego… dziwna bowiem jest natura ludzka — K.M.A.zabrało się ochoczo do dzieła.Na drugim z rzędu posiedzeniu w bawialni państwa Barry Oliver Sloane podał projekt zebrania składek na wymalowanie i pokrycie dachówką Domu Ludowego.Julia Beli podtrzymała go z niemiłym uczuciem, że zabieranie głosu w tej sprawie przynosi ujmę jej dystynkcji.Gilbert postawił formalny wniosek, który przeszedł jednogłośnie, a Ania uroczyście wpisała go do protokołu.Następnym punktem było wyłonienie komitetu.Tutaj Berta Pye, nie chcąc dopuścić, by JuliaBell zbierała wszystkie wawrzyny, kategorycznie zażądała wybrania Janki Andrews na prezesa wspomnianego komitetu.Po przejściu wniosku Janka odwzajemniła się Bercie, powołując ją do współpracy w komitecie wraz z Anią, Gilbertem, Dianą i Alfredem.Szóstka ta podzieliła między siebie czynności w sposób następujący: Ania i Diana podjęły się kwestowania na drodze do Nowych Mostów, Gilbert i Alfred — na drodze do Białych Piasków, a Janka i Berta — do Carmody.— To dlatego — wyjaśnił Gilbert Ani odprowadzając ją do domu przez Las Duchów — że wszyscy Pye’owie mieszkają wzdłuż tej ulicy, a można liczyć na składkę od nich tylko w tym wypadku, jeśli się zwróci po nią ktoś z ich rodziny.Już następnej soboty Ania i Diana zabrały się do kwestowania.Zaczęły od końca drogi, pukając najpierw do panien Andrews.— Jeżeli zastaniemy Katarzynę samą, pewno coś dostaniemy — rzekła Diana — ale jeśli i Eliza będzie w domu, odejdziemy z niczym.Eliza była w domu i wydała się dziewczętom jeszcze bardziej ponura niż kiedykolwiek.Należała do ludzi, których obecność wywołuje przeświadczenie, iż życie jest doliną łez, a uśmiech — nie mówiąc już o wesołości — godnym nagany trwonieniem energii duchowej.Panny Andrews były pannami od jakichś pięćdziesięciu lat i prawdopodobnie miały nimi pozostać do końca swej ziemskiej pielgrzymki.Mówiono, że Katarzyna nie straciła jeszcze nadziei wyjścia za mąż, lecz Eliza, urodzona pesymistka, nigdy jej nie miała.Mieszkały w brązowym domku na małej, słonecznej polance wśród bukowego lasu.Eliza zwykła skarżyć się, że latem panuje tam straszny upał, Katarzyna zaś mawiała, że mieszkanie zimą jest przemiłe i ciepłe.Eliza właśnie łatała bieliznę, nie dlatego, że było to potrzebne, lecz na znak protestu przeciw kokieteryjnej koronce, którą Katarzyna robiła szydełkiem.Gdy dziewczęta wyjaśniły przyczynę swych odwiedzin, Eliza przypatrywała im się ze zmarszczoną brwią, a Katarzyna z uśmiechem.Ilekroć Katarzyna poczuła na sobie spojrzenie siostry, tłumiła uśmiech z miną winowajczyni, ale za chwilę znowu rozjaśniał jej twarz.— Gdybym miała dość pieniędzy, by móc je roztrwonić — rzekła Eliza zgryźliwie — spaliłabym je raczej, chcąc zabawić się widokiem pożerających je płomieni.Na wasze cele nie dałabym ani centa.To żadne dobrodziejstwo dla naszej osady.Dom Ludowy jest jedynie miejscem spotkań i flirtów młodzieży, która o tej porze dawno już powinna leżeć w łóżkach.— Ach, Elizo, młodzież musi mieć jakąś rozrywkę — zaprotestowała Katarzyna.— Nie widzę tej konieczności.My nie wałęsałyśmy się po Domach Ludowych, gdy byłyśmy młode.Świat staje się co dzień gorszy.— Ja sądzę, że co dzień lepszy — zaprzeczyła Katarzyna nieśmiało.— Ty sądzisz! — głos Elizy wyrażał najgłębszą pogardę.— Twoje zdanie niewiele znaczy.Fakt pozostaje faktem.— Jednak ja wolę patrzeć na jasne strony życia, Elizo.— Życie nie posiada jasnych stron.— Ależ niewątpliwie posiada! — wykrzyknęła Ania, nie mogąc dłużej słuchać w milczeniu podobnych herezji.— Świat jest naprawdę uroczy, proszę pani, i wiele na nim dobra i piękna.— Gdybyś żyła tyle lat, co ja, nie miałabyś o nim tak wysokiego pojęcia — zauważyła Eliza cierpko — i nie zabierałabyś się z takim zapałem do wprowadzania ulepszeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]