[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ach, Aniu, ciotka Józefina! Skądże ona się tam wzięła? Jestem pewna, że będzie wściekła.To straszne, to straszne… Czyś ty kiedy słyszała o tak zabawnej przygodzie?— Któż to jest ciotka Józefina?— Ciotka ojca, mieszkająca w Charlottetown.Jest okropnie stara… ma pewno przeszło siedemdziesiąt lat… i wcale nie wierzę, że kiedykolwiek była małą dziewczynką.Oczekiwaliśmy jej odwiedzin, ale jeszcze nie teraz.Jest bardzo surowa, ogromnie wymagająca i jestem pewna, że urządzi straszną awanturę z powodu tego, co się stało.Ha, trudno, musimy się położyć spać obok Minnie! Nie masz pojęcia, jak ona we śnie kopie!Panna Józefina Barry nie zjawiła się nazajutrz przy pierwszym śniadaniu, ale pani Barry uśmiechnęła się życzliwie do dziewczynek.— No i cóż? Dobrzeście się bawiły wczoraj wieczorem? Chciałam zaczekać, aż powrócicie, aby was uprzedzić, ze ciotka Józefina przyjechała i będziecie jednak musiały pójść spać na górę.Ale byłam tak znużona, że zasnęłam.Sądzę, żeście nie przeszkodziły ciotce, Diano?Diana zachowała dyskretne milczenie, lecz poprzez stół zamieniła z Anią porozumiewawczy uśmiech.Ania natychmiast po śniadaniu pośpieszyła do domu i w ten sposób pozostała w błogiej nieświadomości co do burzy domowej, jaka się rozpętała po południu nad głowami rodziny Barry’ch.Dowiedziała się o tym dopiero od pani Linde, do której Maryla wysłała ją z jakimś poleceniem.— Słyszałam, żeście z Dianą napędziły śmiertelnego stracha tej biednej starej pannie Barry — rzekła pani Linde surowym głosem, lecz z ironicznym błyskiem oczu.— Pani Barry wstąpiła tu do mnie przed pięciu minutami, jadąc do Carmody.Jest niezmiernie zmartwiona tą całą sprawą.Panna Barry była w strasznym humorze, gdy dziś rano przyszła na śniadanie… a mogę cię zapewnić, że zły humor panny Józefiny Barry to nie żarty.Z Dianą nie chce wcale mówić.— To nie była wina Diany — rzekła Ania ze skruchą.— Była to moja wina.Ja wpadłam na pomysł ścigania się, kto pierwszy będzie w łóżku.— Domyślałam się tego! — rzekła pani Linde z triumfem nieomylnego proroka.— Wiedziałam, że wyszło to z twojej głowy.Tak, tak, dobrego nawarzyłyście piwa! Stara panna Barry przyjechała z zamiarem pozostania przez cały miesiąc, ale teraz oświadczyła, że nie zatrzyma się ani godzinę dłużej, lecz wróci do miasta już jutro, mimo niedzieli i innych względów.Byłaby odjechała nawet dziś jeszcze, gdyby mieli wolne konie.Obiecywała płacić przez kwartał za lekcje muzyki Diany, ale teraz mowy być o tym nie może.Nic nie uczyni dla takiej dzikiej kozy.Wyobrażam sobie, co się tam działo dziś rano i jak się wszyscy czują.Panna Barry jest bogata i rodzina pragnęłaby żyć z nią w zgodzie.Pani Barry nie zwierzała mi się z tym, co prawda, ale zbyt dobrze znam naturę ludzką, bym nie rozumiała takich rzeczy.— Jakaż ze mnie nieszczęśliwa istota! — skarżyła się Ania.— Ciągle popadam w jakieś tarapaty i jeszcze wciągam w nie moich najserdeczniejszych przyjaciół… tych, dla których gotowa byłabym własnej krwi utoczyć.Czy pani mogłaby mi powiedzieć, dlaczego tak się dzieje?— Dlatego, że jesteś zbyt wielki trzpiot.Gdy ci jakiś pomysł strzeli do głowy, nie zastanawiasz się ani przez chwilę, czy należy tak postąpić, czy też nie!— Ach, ależ to właśnie jest najprzyjemniejsze — zaprotestowała Ania.— Nagle zaświta mi w mózgu jakaś myśl niezwykła i natychmiast pragnę ją wprowadzić w czyn.Jeśli się nad nią zastanowić, cała przyjemność pryśnie.Czy pani nigdy nie doznawała czegoś podobnego?Nie, pani Linde nie znała podobnych wrażeń, toteż poważnie potrząsnęła głową.— Należy się nauczyć zastanawiać, Aniu.Powinnaś pamiętać o przysłowiu: „Spójrz, zanim skoczysz”, szczególnie do łóżka w gościnnym pokoju.Pani Linde roześmiała się ze swego niewinnego dowcipu, lecz Ania pozostała zamyślona.Nie widziała nic śmiesznego w sytuacji, która wydawała się jej bardzo poważną.Pożegnawszy panią Linde, udała się poprzez zamarzłe pole ku Sosnowemu Wzgórzu.Diana czekała na nią w drzwiach kuchni.— Czy ciotka Józefina była bardzo obrażona o to, co się stało? — spytała Ania cicho.— O, tak — odszepnęła Diana tłumiąc śmiech i rzucając poza siebie trwożliwe spojrzenie ku zamkniętym drzwiom bawialni.— Po prostu skakała ze złości.A jak strasznie urągała mi twierdząc, że jestem najgorzej wychowaną dziewczyną, jaką kiedykolwiek w życiu spotkała, i że rodzice moi powinni się wstydzić, że mnie tak wychowali.Powiedziała też, że nie zostanie u nas dłużej, co mnie wcale nie wzrusza, ale rodzice są zmartwieni.— Dlaczegożeś nie powiedziała, ze to wszystko stało się z mojej winy? — spytała Ania.— Czy to do mnie podobne? — spytała Diana oburzona.— Nie jestem plotkarką, a w tym wypadku zawiniłam tyleż, co i ty.— A więc ja sama pójdę jej to powiedzieć — rzekła Ania rezolutnie.Diana osłupiała.— Aniu! Nigdy w życiu! Ona cię zje żywcem.— Nie strasz mnie! Ja i tak jestem przerażona — błagała Ania.— Wolałabym się znaleźć w lwiej paszczy.Ale muszę tak postąpić.Była to moja wina i powinnam wyznać prawdę.Na szczęście mam doświadczenie w przyznawaniu się do winy!— A więc dobrze.Ciotka jest w bawialnym pokoju — rzekła Diana.— Możesz tam wejść, jeśli chcesz.Ja nie odważyłabym się nigdy! Nie sądzę też, byś potrafiła cokolwiek wskórać.Pokrzepiona taką zachętą, Ania rezolutnie skierowała się do owej paszczy lwa, czyli zbliżyła się do drzwi bawialni, i delikatnie zapukała.Krótkie „proszę wejść” było odpowiedzią.Panna Józefina Barry, chuda, wysoka, o surowej twarzy osoba, siedziała przed kominkiem, zawzięcie szydełkując.Widocznie była jeszcze bardzo zagniewana, bo oczy jej spoglądały wrogo poprzez złote okulary.Obróciła się w fotelu, pewna, że ujrzy Dianę.Tymczasem wzrok jej padł na bladą dziewczynkę, w której wielkich oczach malowała się dziwna mieszanina rozpaczliwej odwagi i trwogi pełnej drżenia.— Któż ty jesteś? — spytała panna Józefina Barry bez żadnych wstępów.— Jestem Ania z Zielonego Wzgórza — odpowiedział mały gość składając ręce we właściwy sobie sposób — i przyszłam wyznać, proszę pani…— Wyznać, co takiego?— Że to była moja wina, iż wskoczyłyśmy tej nocy do pani łóżka.Był to mój pomysł.Jestem pewna, że Dianie nigdy nic podobnego nie wpadłoby do głowy.Diana jest prawdziwą damą, proszę pani.Toteż pani nie powinna się na nią gniewać.— O, nie powinnam? Hm!… Wszakże Diana co najmniej brała udział w tym skakaniu.Takie rzeczy w przyzwoitym domu!— Ależ to były tylko żarty! — nalegała Ania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]