Home HomeChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean ParkClarke Arthur C, Baxter Stephen Swiatlo minionych dniStephen W. Hawking Krotka Historia Czasu (2)psy rekl dAutoCad 2005Aldan Lino Ksiezyc dwudziestu rakFeist R.E Mistrz magiiJordan Robert Czarna Wieza (SCAN dal 930)Bezpieczenstwo Unixa w Internecie (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bibliotekag2.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Stój.Stój w miejscu, bo będę strzelał!- Hal? - odezwał się gdzieś za nim słaby i drżący kobiecy głos.- Co tam robisz? Z kim rozmawiasz, ty pierdolony kutasie?Zakłopotany i zrozpaczony Moores odwrócił się na chwilę do tyłu.Tylko, jak powiedziałem, na chwilę, ale wystarczająco długą, bym zdołał mu wyrwać z dłoni pistolet.I zrobiłbym to, gdybym potrafił poruszyć rękoma.Miałem wrażenie, że ktoś przywiązał do nich ciężary.W głowie szumiało mi jak w głoś­niku radiowym podczas burzy.Pamiętam tylko, że czułem lęk i rodzaj tępego zażenowania wobec Hala.Harry i John Coffey dotarli do schodów, lecz Moores od­wrócił się z powrotem i ponownie uniósł pistolet.Powiedział później, że owszem, miał szczery zamiar zastrzelić Coffeya; podejrzewał, że jesteśmy wszyscy zakładnikami, a inicjator całej akcji kryje się gdzieś w cieniu koło ciężarówki.Nie miał pojęcia, dlaczego przywieziono nas do jego domu, ale najbardziej praw­dopodobnym motywem wydawała się chęć zemsty.Zanim zdążył strzelić, Harry dał krok do przodu i zasłonił Coffeya własnym ciałem.Coffey nie kazał mu tego robić; Harry uczynił to z własnej inicjatywy.- Nie, panie dyrektorze - odezwał się.- Wszystko jest w porządku! Nikt nie jest uzbrojony, nikomu nie stanie się nic złego, przyjechaliśmy tu, żeby pomóc.- Pomóc? - Potargane krzaczaste brwi Mooresa uniosły się w górę.Piorunował nas wzrokiem.Nie spuszczałem oczu z odbezpieczonego kurka pistoletu.- Pomóc w czym? Pomóc komu?Jakby w odpowiedzi ponownie odezwał się kobiecy głos, swarliwy i kompletnie wyzbyty wstydu.- Chodź tutaj i wypiłuj mi szparę, ty sukinsynu! I przy­prowadź swoich zasranych kolesiów! Niech mnie wydupczą po kolei!Spojrzałem na Brutala, wstrząśnięty do szpiku kości.Po­trafiłem zrozumieć, że Melinda przeklina - że guz spowodował, iż zaczęła używać brzydkich wyrazów - ale to było coś więcej niż brzydkie wyrazy.O wiele więcej.- Co wy tutaj robicie? - zapytał nas ponownie Moores.W jego głosie nie słychać było już poprzedniej determinacji; osłabiły ją jazgotliwe krzyki jego żony.- Nie rozumiem.Czy to ucieczka, czy.W tym momencie John Coffey odsunął Harry’ego - podniósł go po prostu do góry i postawił obok - i wszedł na ganek.Stanął między mną i Brutalem, tak wielki, że zepchnął nas niemal na rosnący po obu stronach ostrokrzew.Oczy Mooresa powędrowały za nim w górę, tak jak podnoszą się oczy kogoś, kto chce zobaczyć koronę wysokiego drzewa.I nagle świat trafił z powrotem na swoje miejsce.Zniknął duch niezgody, który rozproszył moje myśli niczym potężne palce przesiewające piasek albo ziarna ryżu.Zrozumiałem chyba także, dlaczego Harry był zdolny do działania, podczas gdy ja i Brutal staliśmy zdezorientowani i bezradni przed naszym szefem.Harry’emu towarzyszył John - a czymkolwiek jest ten drugi duch, który stanowi przeciwwagę dla ducha niezgody, tkwił on wtedy w Johnie Coffeyu.I kiedy John podszedł do dyrektora Mooresa, ten właśnie duch - coś białego, tak właśnie o nim myślę, jako o czymś białym - zaczął panować nad sytuacją.Ta druga moc nie odeszła, ale widziałem, jak cofa się niczym cień w promieniu jasnego światła.- Chcę pomóc - powiedział John Coffey.Moores otworzył usta i patrzył na niego zafascynowanym wzrokiem.Coffey wyjął mu z ręki pistolet i podał go mnie, lecz nie sądzę, żeby Hal zdawał sobie w ogóle z tego sprawę.Opuściłem ostrożnie odbezpieczony kurek.Później, sprawdzając cylinder, odkryłem, że nie było w nim wcale nabojów.Czasami zastanawiam się, czy Hal o tym wiedział.- Przyjechałem jej pomóc - mruczał John.- Tylko pomóc.Nie chcę niczego więcej.- Hal! - zawołała z sypialni Melinda.Jej głos wydawał się teraz nieco silniejszy, ale także bardziej przestraszony, jakby ten duch, który wprawił nas w takie zmieszanie, wycofał się do niej.- Kimkolwiek są, każ im się wynosić! Nie chcemy żadnych kramarzy w środku nocy.Nie potrzebny nam elektroluks ani hoover! Ani francuskie majtki z dziurką w kroczu! Wyrzuć ich! Powiedz, żeby spierdalali w podskokach.Coś stłukło się - to mogła być szklanka - a potem usłysze­liśmy jej płacz.- Chcę tylko pomóc - powtórzył John Coffey tak cicho, że jego głos graniczył z szeptem.Nie zwracał uwagi ani na jej szloch, ani na wulgarne słowa.- Tylko pomóc, szefie, nic więcej.- Nie możesz - stwierdził Moores.- Nikt nie może jej pomóc.Słyszałem już gdzieś ten ton i po chwili uświadomiłem sobie, że sam nim przemawiałem tamtej nocy, gdy wszedłem do celi Coffeya.Mówiłem wtedy jak zahipnotyzowany.Zajmij się swoimi sprawami, a ja zajmę się swoimi, powiedziałem do Delacroix.tyle że w gruncie rzeczy to John Coffey zajął się moimi sprawami, podobnie jak teraz miał zająć się sprawami Mooresa.- Chyba możemy - powiedział Brutal.- I nie ryzykowa­libyśmy utraty pracy, a może nawet tego, że wylądujemy za kratkami, tylko po to, żeby odjechać teraz z kwitkiem.Nie wspomniał oczywiście, że zaledwie przed trzema minuta­mi obaj byliśmy gotowi to zrobić.John Coffey odebrał nam teraz wszelką inicjatywę.Wszedł do środka, mijając w progu Mooresa, który wyciągnął bez przekonania rękę, żeby go zatrzymać.Ześlizgnęła się z biodra Coffeya i jestem pewien, że nasz wielkolud nawet jej nie poczuł.Szurając nogami, ruszył korytarzem w stronę salonu, sąsiadu­jącej z nim kuchni i znajdującej się jeszcze dalej sypialni, z której dobiegał znowu piskliwy, trudny do rozpoznania głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •