[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nadbiegł duży człowiek, obudzony hałasem, i wypalił z dubeltówki w.sam niemal kaptur okularnika.Rikki-Tikki nie śmiał rozewrzeć oczu, bo był pewny, że już nie żyje.Ale wkrótce wyczuł, że głoWa gadziny się nie rusza, z czego zmiarkował, że niebezpieczeństwo minęło.Jakoż w chwilę później duży człowiek podniósł go z ziemi i tuląc do siebie, mówił:— To znów nasz mangus, Alicjo!.Tym razem uratował on nasze życie.Do łazienki wbiegła matka Teodorka bardzo blada — i ujrzała śmiertelne szczątki okularnika.Rikki-Tikki powlókł się do sypialni Teodorka i przez połowę czasu, jaki pozostał do świtu, potrząsał ostrożnie każdym kolejno stawem swego ciała, by przekonać się, czy naprawdę rozbił się na czterdzieści kawałków, jak mu się wydawało.Z rana czuł wprawdzie w całym ciele wielkie odrętwienie, ale jednocześnie rad był wielce wszystkim swoim czynom.„Teraz muszę się rozprawić z Nagaina! Jest ona gorsza od pięciu Nagów razem wziętych.przy tym nie należy czekać, aż z tych jajek, o których wspominała, wylęgną się młode Nagusy.Dalibóg, trzeba iść i rozmówić się z Darzeem".I nie czekając śniadania, pobiegł pod ciernisty krzak, na którym Darzee właśnie nucił wniebogłosy pieśń triumfu.Wieść o śmierci Naga już dawno rozniosła się po całym ogrodzie, bo stróż wyrzucił cielsko gada na śmietnik.— Ach, ty durny kłębku pierza! — sarknął gniewnie Rikki-Tikki.— Czy to teraz czas na śpiewy?— Nag zdechł.zdechł.zdechł!.— śpiewał Darzee.— Bohaterski Rikki capnął go za łeb i trzymał co mocy.Duży człowiek przyniósł grzmiący kij i rozpłatał Naga na dwoje! Nag zdechł.zdechł!.Już nigdy nie będzie zjadał mych dziatek.— Wszystko to mniej więcej prawda.Ale gdzie Nagaina? — zapytał Rikki-Tikki rozglądając się ostrożnie wokoło.— Nagaina podeszła do otworu w łazience i przywoływała Naga — śpiewał dalej Darzee.— I Nag wyszedł.ale na kiju.Stróż wziął go na kij i wyrzucił na kupę śmieci.Zaśpiewajmy więc pieśń o wielkim, krwawookim Rikki-Tikki!.I począł śpiewać, ile mu tchu stało w małym gardziołku.— Gdybym potrafił wedrzeć się do twego gniazda, tobym ci powyrzucał wszystkie pisklęta! — zawołał Rikki-Tikki.— Nie umiesz niczego czynić we właściwym czasie! Ty tam się czujesz bezpieczny w swym gnieździe, ale mnie tu czeka walka.Przerwij na chwilę te śpiewy, mój Darzee! N— Na rozkaz wielkiego i pięknego Rikki-Tikki przerywam moje pienia! — oświadczył Darzee.— Czego życzysz sobie, zabójco straszliwego Naga?— Pytam się już po raz trzeci: gdzie jest Nagaina?— Na śmietniku koło stajni.opłakuje Naga.Wielki jest Rikki-Tikki o białych zębach.— Ja ci tu pokażę białe zęby!.Czy ci wiadomo, gdzie ona złożyła jajka?— Na grzędzie melonów w końcu ogrodu.pod murem, gdzie słońce dogrzewa niemal przez dzień cały.Złożyła je tam przed trzema tygodniami.— A tobie, łapserdaku, nigdy na myśl nie przyszło, by mnie o tym zawiadomić? Więc jak powiedziałeś? W końcu ogrodu pod ścianą?— Rikki-Tikki, czy ty aby nie zamierzasz pozjadać tych jajek?— Pozjadać, jak pozjadać.jeszcze się zobaczy, Darzee.Jeżeli ci została choć szczypta rozumu w głowie, to poleć do stajni i udając, że masz złamane skrzydło, zaprowadź Nagarnęw stronę tego krzaka! Ja muszę dostać się na ową grzędę z melonami, a wężycha gotowa mnie zoczyć, gdy będę tam prze-chodził.Darzee był to mały trzpiot i wartogłów, który w swej łepetynie nie pomieścił więcej jak jedną myśl naraz — więc ponieważ wiedział, że dzieci Nagainy wylęgają się z jajek podobnie jak jego pisklęta, poczytywał ich zabijanie za rzecz nie-piękną.Natomiast jego samiczka była mądrą ptaszyną i wiedziała, że młode, wylęgłe z jajek kobry wyrosną rychło1 na spore kobrzięta.W tej myśli odleciała od gniazda, pozostawiając w nim Darzeego, by ogrzewał pisklęta i nucił dalszy ciąg pieśni o zgonie Naga.Darzee pod niejednym względem był bardzo podobny do mężczyzny.Doleciawszy do śmietnika krawczykowa jęła fruwać przed Nagaina i wykrzykiwać:— Oj, skrzydełko mam złamane, złamane! Brzydki chłopak, co mieszka w tym domu, przetrącił mi je kamieniem.I trzepotała się, i podlatywała niby to z wielką trudnością i rozpaczą.Nagaina podniosła łeb i zasyczała:— Aha, tuś mi, ptaszyno! To tyś ostrzegła mangusa Rikki-Tikki, gdy chciałam go zamordować! Doprawdy, złe miejsce obrałaś na wywichnięcie sobie skrzydła!I ruszyła za krawczykowa umykającą niezdarnie po1 piaskiem wysypanej ścieżce.— Chłopak kamieniem przetrącił mi skrzydło! — wrzasnęła krawczykowa.— Dobrze, dobrze! Możesz się więc pocieszyć, że po twojej śmierci załatwię porachunki i z tym! chłopcem.Mój mąż dziś spoczywa na śmietniku.Ale przed zapadnięciem nocy chłopiec będzie leżał nieżywy w tym oto domu.Co ci przyjdzie z ucieczki? Jestem pewna, że cię i tak złapię! Przypatrz mi się, błaźnico!Krawczykowa ani myślała jej posłuchać, bo wiedziała doskonale, że ptak, co spojrzy w oczy węża, doznaje takiego przerażenia, iż nie może z miejsca się ruszyć.Przetoi świergoliła żałośnie, podfruwała coraz dalej, nie wzbijając się nigdy wysoko ponad ziemię.Nagaina, chcąc nie chcąc, z każdą chwilą zwiększała chyżość pościgu.Dosłyszawszy szelest ich posuwania się po ścieżce wiodącej od stajni, Rikki-Tikki pognał na grzędę melonów pod ogrodową ścianą.Tam w ciepłej mierzwie koło melonów znalazł dwadzieścia pięć nader sprytnie pochowanych jajek, które wielkością mało różniły się od kurzych, lecz po wierzchu zamiast skorupy miały białawą błonę.— ng, no! Czas był wielki! — rzekł Rikki-Tikki sam do siebie, gdyż pod ową błoną zobaczył zwinięte małe kobrzęta, a wiedział, że w chwili gdy się wylęgną, będą zdolne uśmiercić zarówno człowieka, jak i mangusa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]