[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W duchu zaś dodał: "A już na pewno nigdy nie odważę się spojrzeć w oczy Soni".- Zresztą - uśmiechnął się baron - pozwolę sobie ściągnąć pana na grzeszną ziemię: tarozmowa dziwnie przypomina awanturę przy podziale nie znalezionego jeszcze skarbu.Najpierw niech pan wygra ten bój, a dopiero potem zacznie się oddawać duchowejszamotaninie.Na razie pojawiło się światełko na końcu tunelu i nic więcej.Nie sądzę,by nasze szansę na pozostanie żywymi były wyższe niż jeden do pięciu, tak więc jest toswego rodzaju uczciwa gra.- "Nasze szanse"? Czy to znaczy, że jednak pan zostaje?- A gdzie mam się podziać.Chyba pan nie sądził, że da sobie radę beze mnie? Jak naprzykład zamierza pan skontaktować się z Faramirem? A przecież bez jego, niech ibiernego udziału, cała nasza kombinacja kończy się, nawet nie zaczynając.Dobra.Teraz tak.Uważam, że musimy wymyśloną przez pana przynętę zarzucić niegdziekolwiek, a w Umbarze.Tę część zadania biorę na siebie - pan z Cerlegiembędziecie tam tylko ciężarem.Kładzmy się, a szczegóły przemyślimy jutro.Następnego dnia jednakże, na plan pierwszy wyszły inne sprawy: pojawił się w końcudługo oczekiwany przewodnik, Marun, i ruszyli zdobywać Hotont.Był już drugi tydzieńmaja, ale przełęcz ryglowała jeszcze zima.Oddział trzykrotnie trafiał pod lawiny śnieżne- ratowały ich tylko śpiwory z futra gruborogów; pewnego razu, po półtorej dobysiedzenia w igloo wykonanym przez Maruna z pospiesznie wyciętych cegieł, ledwo daliradę wygrzebać się na zewnątrz.We wspomnieniach Haladdina cała ta trasa skleiła się wjakiś grząski, ciągnący się koszmar.Głód tlenowy utkał dokoła niego gęstą kurtynę zdrobnych kryształowych dzwoneczków.Po każdym kroku miał ogromną ochotę zwalićsię w śnieg i z rozkoszą wsłuchiwać w ich kołyszące dzwonienie - wydawało się, że niekłamią, obiecując zamarznięcie, najlepszy rodzaj śmierci.Z tego półomdlenia wyłaniałsię tylko jeden epizod: mniej więcej pół mili od nich, na drugiej stronie wąwozu,pojawiła się nie wiadomo skąd ogromna kudłata postać - ni to małpa, ni to stojący natylnych łapach niedzwiedz.Istota ta poruszała się pozornie niezręcznie, ale niesamowicieszybko, i, nie zwracając na nich uwagi, bez śladu znikła w kamiennym rumowisku nadnie wąwozu.Wtedy po raz pierwszy widział przestraszonego trolla - nigdy nie93KIRYA J.YESKOV - OSTATNI WAADCA PIERZCIENIApomyślałby, że to jest w ogóle możliwe."Kto to był, Marunie?" Ale ten tylko rękąmachnął, jakby odganiając Nieczystego."Udało się - mówił tym gestem - i dobrze."Tak więc teraz idą po przetartym szlaku między rozłożystymi ithilieńskimi dębami,rozkoszując się śpiewem ptaków, a Matun tymczasem wraca samotnie przez wszystkie te"żywe" osypiska i pola firnowe.Wieczorem tego samego dnia wyszli na polanę, gdzie dziesięciu mężczyzn budowałopalisadę dokoła pary nie ukończonych jeszcze chat.Na ich widok wszyscy chwycili załuki, a przywódca poważnym głosem polecił: położyć broń na ziemi i podejść bliżej,wolno, z rękami nad głową.Tangorn, zbliżywszy się, oświadczył, że ich oddział kierujesię na spotkanie z księciem Faramirem.Chłopi popatrzyli na siebie i zapytali, skąd on siętu wziął.Z księżyca spadł, czy z komina.Baron tymczasem uważnie przyjrzał sięjednemu z budowniczych - temu, który siedział na belkach, osiodławszy krokiew - inagle roześmiał się serdecznie:- Tak, tak, kapralu! Pięknie witasz swojego dowódcę.- Chłopy! - wrzasnął ten, omal nie spadając ze swoich wyżyn.- Niech mi gałypowypadają, jeśli to nie porucznik Tangorn! Wybacz nam, panie baronie, niepoznaliśmy: wygląda pan tak, że lepiej nie mówić.Nieważne, teraz wszyscy nasi sąrazem, możemy więc ten Biały Oddział.- i w całkowitym zachwycie zaadresowałukrytemu za lasami Emyn Arnen wyrazisty, nieprzyzwoity gest.25Ithilien, osiedle Drozdowa Kolonia14 maja 3019 rokuC zy to znaczy, że tak właśnie palnąłeś na całe Emyn Arnen: "Wolni strzelcy zDrozdowej Kolonu"?- A co miałem robić? Czekać aż Odwieczny Ogień zamarznie? I księcia, i dziewczynęwypuszczają z fortu tylko w towarzystwie chłopców z Białego Oddziału, a w ichkompanii jakoś niezręcznie się rozmawia.Płomyk oliwnego kaganka, stojącego na brzegu prymitywnego stołu z nie obrobionychdesek, rzucał nierówne światło na twarz mówiącego, po cygańsku smagłą i drapieżną -nic dodać, nic ująć, zbój-masztang z karawanich szlaków zaanduińskiego Południa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]