Home Home§ Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy GordianusaSaylor Steven Roma sub rosa t Ostatnio widziany w MassiliiCarter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 04 Ostatni skokAndrzej.Sapkowski. .Ostatnie.Zyczenie.[www.osiolek.com].1Kazantzakis Nikos Ostatnie kuszenie Chrystusa (SCSaylor Steven Ostatnie sprawy GordianusaDaniel Silva Ostatni szpieg HitleraJAKOB BOHME Ponowne narodziny (2)Lumley Brian Nekroskop IIIRobert Jordan Oko Swiata t.1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam0012.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Oni chcą was po prostu zdemoralizować.Nie dajcie się na to złapać.Nie wierzcie w ani jedno słowo, jakie powiedzą.- Kim oni są? - szepnął Jerome.Steve wzruszył ramionami.- Widocznie szejkowie nie spali tak mocno, jak wydawało się bossom z naszej Marynarki Wojennej.Rozgłośnia propagandowa milczała.Głos bardziej oddalony udzielał wskazówek:- Wyładujcie wszystko przed świtem i ruszajcie w drogę, kiedy tylko zrobi się widniej.Nie włączać reflektorów.Jedźcie na północ, potem na północny wschód tak szybko, jak tylko będziecie mogli.Wykorzystujcie każdą osłonę.Zwracajcie uwagę na świeże ślady wielbłądów.Jeżeli natkniecie się na oddział dosiadający wielbłądy, strzelajcie bez uprzedzenia.Tym bandytom chodzi o wasz ładunek.Wyciągniemy was z tego.Pozostańcie na odbiorze.Koniec.- Wiesz, jak wyglądają ślady wielbłądów? - zapytał Jerome.- Nie mam zielonego pojęcia.Nie przypuszczałem nawet, że w tej epoce występowały te zwierzęta.- Na pewno tamci sprowadzili je dla siebie.Niezły pomysł.Przynajmniej nie mają kłopotów z paliwem.- A więc chodzi o Arabów.- Najprawdopodobniej tak.Muszą być cholernie sprytni, skoro unieszkodliwili naszych.Z północnego zachodu, gdzie wybuchł pocisk, dobiegło ich teraz pełne protestu trąbienie.Czyżby mastodonty? Spłoszone ptaki poderwały się skrzecząc donośnie.Potem znowu zapanował spokój.Steve wpatrywał się w morze gwiazd, nie zdołał jednak odkryć żadnej znanej konstelacji.A więc rzeczywiście wylądowali w zamierzchłej przeszłości, pokonali okres, w ciągu jakiego światło przemierza otchłań dzielącą poszczególne galaktyki.Słońce miało jeszcze przed sobą jedną czwarta obiegu wokół centrum Drogi Mlecznej, zanim powstaną pierwsze piramidy.Nazajutrz czekała ich, uciążliwa podróż, Steve i Jerome usiłowali więc przespać się trochę, niestety jednak niewiele wyszło z ich zamiarów.GOLGOTASteve objął pierwszą wartę.Wenus, jaśniejąc promieniście na zachodniej części nieba, powoli opadała ku linii widnokręgu.Na jej spotkanie, niczym szklana łódź, podążał niepokojąco cienki sierp księżyca.Steve spojrzał na południe: tuż nad pasmem gór w Afryce dostrzegł kometę.Jej skierowany na wschód ogon wyglądał jak deszcz iskier w kuźni.Niebo, które wisiało nad nimi, sprawiało wrażenie obcego, groźnego, było to niebo świata nie przystosowanego jeszcze dla ludzi, niebo wykazujące bezładne konstelacje nie wykończonego na razie tworu.Mimo to Steve'a opanowało stopniowe poczucie akceptacji tego świata, jego substancji zmysłowej.Ów świat nabierał kształtu, nie był już abstrakcyjną przeszłością, lecz stawał się teraźniejszością, którą można było wdychać, smakować i dotknąć; tak jakby na gigantycznym ciele czasu rozwierały się pory, a on wdzierał się tamtędy niczym mikroby, po czym, wchłonięty przez strumień życia, podążał pod jego naporem w stronę przyszłości, gdzie znajdowała się jego dawna teraźniejszość - obecnie odległa galaktyka, oddzielona od niego wiekami.Jakiś szmer przerwał mu tok rozmyślań.Zatrzeszczały gałęzie, w następnej chwili rozległo się parskanie, jakby jakiegoś dużego zwierza.Coś przedzierało się przez gąszcz.Steve odbezpieczył pistolet maszynowy i uświadomił sobie, jak żałosne jest jego uzbrojenie.Czyżby byt to jaszczur? Bzdura.Musieliby zostać wysłani w przeszłość dziesięciokrotnie bardziej odległą.Najprawdopodobniej był to mastodont albo inny potężny ssak.Większość z nich powiększyła swe rozmiary w okresie miocenu.Zbudził Jerome'a.Teraz nasłuchiwali wspólnie.Coś dotknęło szybowca, przesunęło się wzdłuż maszyny, po czym oddaliło się.Nocna zjawa zniknęła.Wkrótce głos w radiostacji odezwał się znowu.- Wygląda na to, że chwilowo nie możemy wam pomóc.Musimy trochę odczekać.Opuśćcie strefę czerwoną.Starajcie się nie wychodzić z pojazdu, chyba że będzie to konieczne.Teren jest częściowo skażony pyłem radioaktywnym.Wkrótce nawiążemy z wami kontakt.Koniec.Jerome zaklął i zatrzasnął wieko wieżyczki.- Co za idioci! Nie mogli powiedzieć nam tego wcześniej? Niech to diabli!Steve usiłował zdrzemnąć się trochę, ale w ciasnej kabinie szybko zrobiło się gorąco i duszno.Zbudził się zlany potem.Naciągnął maskę przeciwgazową i łapczywie wdychał tlen.Do świtu pozostały jeszcze chyba dwie godziny.- Zaczynamy wyładunek? - zapytał Jerome.Sprawnie wytaszczyli z kokpitu cały sprzęt i umieścili go w "kocie".Następnie otworzyli klapę w ogonie szybowca, usunęli uchwyty mocujące przy "kocie", zapuścili silnik i wyjechali na zewnątrz.Gwiazdy zgasły.Świat zasnuwała jeszcze nocna mgła, ale na wschodzie było już widno.Kontury otoczenia stawały się coraz bardziej wyraziste.Szybowiec wyżłobił przy lądowaniu wąski wyłom w zaroślach, po czym zarył się dziobem w gąszcz kolczastych roślin.Trudno było marzyć o lepszej kryjówce.Jedynie wieżyczka kokpitu i ster pionowy wystawały ponad listowie.- Najwidoczniej szczęście nam sprzyja - odezwał się Steve.- Może uda nam się odejść stąd niepostrzeżenie.Jerome przycisnął pedał gazu.Teren był dosyć równy, porośnięty pękami trawy, gęstymi krzakami i pojedynczymi grupami drzew."Kot" sprawował się bez zarzutu, ale jazda była uciążliwa, gdyż musieli ustawicznie omijać krzewy, wyłaniające się niemal w ostatniej chwili z gęstej mgły.Nie ujechali jeszcze pół kilometra, kiedy tuż za nimi rozległ się odgłos wybuchu.Steve odwrócił się i dostrzegł, że cały teren okryły pomarańczowe opary.Sytuację wyjaśniła charakterystyczna, upiorna w tej mgle, rozprzestrzeniająca się w kształcie gigantycznego grzyba chmura.- Ostrzeliwują nas granatami atomowymi! - krzyknął.Jerome dodał instynktownie gazu, natychmiast musiał jednak zahamować na widok kolejnego krzewu."Kot" zachybotał gwałtownie.Steve jak urzeczony wpatrywał się w drogę, jaką już przebyli, czekając na następny błysk, który by zmiażdżył ich i unicestwił, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło.- Na pewno namierzyli nas za pomocą mikrofonów kierunkowych - odezwał się Jerome.- Wątpię, żeby zobaczyli nas w tej gęstej zupie.- A więc jedź wolniej! Założę się, że słychać nas w promieniu stu mil! - ofuknął go Steve.Już w następnej chwili pożałował, że nie potrafił zapanować nad nerwami.Jerome rzucił mu niechętne spojrzenie, ale nie odezwał się.Uciążliwa jazda dawała mu się nieźle we znaki, był cały spocony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •