[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale głosy płynęły z jakiegoś bardzo głębokiego źródła i za każdym razem, gdy już miały się załamać, podejmowały pieśń na nowo.Nagle - z jaką radością i siłą! - powietrze zadrżało od triumfalnych, męskich barytonów Piotra, Jakuba i Judasza, i wszyscy razem, choć każdy po swojemu, wznieśli w niebo radosny psalm o świętej wędrówce:Nie ma nic słodszegoNad wspólną wędrówkę braci.To jak święta oliwa,Co spływa z brody Aarona;To jak rosa Hermonu,Co spada na góry Syjonu.Bóg im błogosławiI zsyła życie wieczne.Mijały godziny.Gwiazdy pobladły i wzeszło słońce.Zostawiwszy za sobą czerwoną ziemię Galilei, stąpali po czarnej ziemi Samarii.Judasz przystanął.- Pójdźmy inną drogą - zaproponował.- To przeklęty kraj heretyków.Przejdźmy mostem przez Jordan i idźmy drugim brzegiem.Grzechem jest dotykać tych, którzy naruszają prawo.Ich Bóg jest zatruty, tak jak ich woda i chleb.Matka mówiła mi, że kęs chleba z Samarii to jak kęs wieprzowiny.Chodźmy inną drogą.Jezus wziął spokojnie Judasza za rękę i dalej szli razem.- Judaszu, bracie - zwrócił się do niego.- Gdy człowiek czysty dotyka zbrukanego, oczyszcza się.Nie zaprzeczaj.To dla nich tutaj przyszliśmy, dla grzeszników.Na cóż moglibyśmy się przydać ludziom prawym? Tutaj, w Samarii, dobre słowo może zbawić duszę - dobre słowo, Judaszu, dobry uczynek, uśmiech do przechodnia.Rozumiesz?Judasz rozejrzał się chyłkiem wokół, czy nie słyszą go inni.- To nie jest właściwa droga - powiedział cicho.- Nie, to nie jest właściwa droga.Ale póki nie odnajdziemy zdziczałego pustelnika, będę cierpliwy.On cię osądzi.Tymczasem idź dokąd chcesz, rób co ci się podoba, ja cię nie opuszczę.Oparł zakrzywioną laskę na ramionach i samotnie ruszył naprzód.Pozostali szli dalej pogrążeni w rozmowie.Jezus mówił im o miłości, Ojcu, królestwie niebieskim.Wyjaśnił im, które dusze są pannami nierozsądnymi, a które roztropnymi; co znaczą lampy i oliwa; kim jest pan młody i dlaczego nie dość, że panny nierozsądne weszły do jego domu, to jeszcze służba obmyła ich zmęczone stopy.Czterej towarzysze słuchali, chłonąc każde słowo, a ich serca wzbierały pewnością.Teraz grzech wydawał im się podobny do panny nierozsądnej, która stoi z wygasłą lampą u drzwi Pana, płacząc i błagając.Wciąż szli.Niebo nad nimi zachmurzyło się, oblicze ziemi pociemniało.W powietrzu pachniało deszczem.Przybyli do pierwszej wioski u stóp Garizim, świętej góry praojców.Przy wejściu do wioski znajdowała się stuletnia studnia Jakuba, otoczona palmami i trzciną.To tutaj patriarcha przychodził ze swymi owcami po wodę.Liny od lat ocierając się o kamienną cembrowinę, wyżłobiły w niej rowki.Jezus poczuł zmęczenie.Jego poranione przez kamienie stopy krwawiły.- Zostanę tutaj - powiedział.- Wy idźcie do wioski i pukajcie do drzwi.Znajdziecie dobrą duszę, która da nam w jałmużnie bochen chleba, a jakaś kobieta z pewnością przyjdzie naczerpać dla nas wody do picia.Miejcie wiarę w Boga i ludzi.Ruszyli w piątkę, ale Judasz rozmyślił się po drodze.- Nie idę do tej zatrutej wioski - powiedział.- I nie będę jadł ich zatrutego chleba.Zostanę tu, pod tym figowcem i zaczekam na was.Jezus ułożył się pośród trzcin.Chciało mu się pić, ale studnia była głęboka - jak miał zaspokoić pragnienie? Pochylił głowę i oddał się rozmyślaniom.Wyznaczył sobie trudną drogę.Ciało miał słabe, był zmęczony, kolana uginały się pod nim, brakowało mu już sił dla podtrzymania duszy.Upadał, ale zaraz Bóg owiewał go życiodajnym, chłodnym wietrzykiem; wstawał i szedł dalej.Jak długo jeszcze? Aż do śmierci? Jeszcze dłużej?Gdy tak rozmyślał o Bogu, człowieku i śmierci, poruszyły się trzciny i do studni podeszła kobieta z dzbanem na głowie.Była młoda, w uszach miała kolczyki, a na ramionach bransolety.Postawiła dzban na cembrowinie.Jezus patrzył przez trzciny, jak opuszcza wiadro na linie, którą przyniosła ze sobą, nabiera wody i napełnia dzban.Poczuł jeszcze większe pragnienie.- Kobieto - powiedział, wynurzając się spomiędzy trzcin.- Daj mi się napić.Jego nagłe pojawienie zaskoczyło kobietę.- Nie bój się - powiedział.- Jestem uczciwym człowiekiem.Chce mi się pić, daj mi wody.- Jakże to - odparła - ty, Galilejczyk - poznaję po twym odzieniu - prosisz mnie, Samarytankę, o wodę?- Gdybyś wiedziała kim jest ten, co mówi do ciebie “Kobieto, daj mi wody", upadłabyś mu do stóp i prosiła o wodę nieśmiertelności.- Nie masz wiadra ani liny, a studnia jest głęboka.Jak miałbyś nabrać tej wody? - zdziwiła się kobieta.- Kto pije wodę z tej studni, wkrótce poczuje pragnienie - odpowiedział Jezus.- Ale kto napije się mojej wody, nigdy już nie będzie spragniony.- Panie - powiedziała wówczas kobieta.- Daj mi tej wody, bym nigdy już nie czuła pragnienia i nie musiała chodzić co dzień do studni.- Idź, przyprowadź męża - powiedział Jezus.- Nie mam męża, panie.- Słusznie mówisz, bo miałaś już pięciu, a ten, z którym jesteś teraz, nie jest twoim mężem.- Panie, czy jesteś prorokiem? - zapytała kobieta z uwielbieniem.- Czy wiesz wszystko?Jezus uśmiechnął się.- Chcesz mnie o coś zapytać? Mów śmiało.- Tak, panie, chciałabym, żebyś dał mi odpowiedź na jedno pytanie.Do tej pory nasi ojcowie czcili Boga na świętej górze Garizim.Teraz wy, prorocy, twierdzicie, że powinniśmy oddawać mu cześć tylko w Jerozolimie.Kto ma rację? Gdzie jest Bóg? Oświeć mnie.Jezus pochylił głowę i milczał.Ta udręczona troską o Boga grzesznica głęboko poruszyła jego serce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]