Home HomeHornby Nick Byl sobie chlopiec (SCAN dal 72Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec.BLACKMakuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec (SCAN dal 1Hornby Nick Byl sobie chlopiecReymont Chlopi IV (2)Reymont Chlopi IVChłopi tom 2 W.S.ReymontSpector Robert Amazon.comQuinn Julia Wszystkie nasze pocalunkiVonnegut Kurt Galapagos (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nadszedł Dzień Zaduszny, szary, bezsłoneczny i martwy, że nawet wiatr nieprzegarniał zeschłymi badylami ni chwiał drzewami, co stały ciężkopochylone nadziemią.Bolesna, głucha cisza przygtnietła świat.A w Lipcach już od rana dzwony biły wolno a bezustannie - i żałosne,rozbolałedzwięki pojękiwały po omglonych, pustych polach; ponurym głosem żałobywołały wten dzień smętny, w ten dzień, co wstał blady, spowity w mgły aż do tychdalzapadłych, aż do tych bezkresów ziemi i nieba, siny, do niezgłębionej topielipodobny.Od zórz wschodnich, co się jeszcze żarzyły blado, kieby ta miedz stygnąca,spodsinych chmur zaczęły płynąć stada wron i kawek.Szły wysoko, wysoko, że ledwie okiem rozeznał i ledwie uchem pochwycił tędziką,żałosną wrzawę krakań, podobną do jęków nocy jesiennych.A dzwony biły wciąż.Ponury hymn rozlewał się ciężko w martwyrn , ogłuchłym powietrzu, opadałna polajękami, huczał po wsiach i lasach żałością, płynął światem całym, że ludzie ipola, i wsie zdały się już być jednym wielkim sercem, bijącym skargążałosną.Ptactwo płynęło wciąż, aż dziw i lęk ngarniał, bo szły coraz niżej i corazwiększymi stadami, że niebo pokryło się jakby sadzą rozwianą, a głuchyszumskrzydeł i krakań wzmagał się, potężniał i huczał niby burza nadciągająca.Zataczały kręgi nad wsią i jak kupa liści porwana przez wichurę kołowałynadpolami, opadały na lasy, wieszały się na nagich topolach, obsiadły lipy przykościele, drzewa na cmentarzu, sady, kalenice chałup, płoty nawet.ażzestraszone bezustannym biciem dzwonów zerwały się i czarną chmurąleciały kuborom.a ostry, przenikliwy szum płynął za nimi.- Ciężka zima będzie! - mówili ludzie.- Do lasów ciągną, ani chybi, śniegi wnet spadną.I wychodzili przed chałupy coraz liczniej, bo nigdy jeszcze nie widziano tyleptactwa razem - patrzano długo, ze smutkiem dziwnym, aż zniknęły wborach.Patrzano, wzdychano ciężko, jaki taki znak krzyża położył na czole wobronieprzed złem, i jęli się przyodziewać do kościoła i wychodzić, bo dzwony wciążjęczały głucho, a z drugich wsi już szli ludzie drogami, majaczyli wskróśmgiełpo ścieżkach i dróżkach.Smutek przejmujący padł na wszystkie dusze; jakaś dziwnie bolesna cichośćomotała serca - cichość rozpamiętywań żałośliwych i wspominek o tych, cojużbyli odeszli tam, pod te brzozy zwieszone, pod te czarne, pochylonekrzyże.- Mój ty Jezu kochany! Mój Jezu! - wzdychali i podnosili szare, jak ta ziemia, twarze i topili oczy beztrwożne w tajemnicy, i szli spokojnie składać ofiary ipacierze za zmarłych.Wieś była jakby zatopiona w ciężkiej, żałośliwej ciszy jeno jękliwe, proszalneśpiewania dziadów spod kościoła dochodziły czasami.I u Borynów ciszej było nizli zazwyczaj, chociaż tam, we środku, siedziałopiekło przytajone, gotowe za lada czym wybuchnąć.Jakże, dzieci wiedziały już o wszystkim.A wczoraj, w niedzielę, wyszły pierwsze zapowiedzi starego z Jagusią.W sobotę to jezdzili do miasta, gdzie u rejenta zapisał Boryna sześć morgówJagusi.Wrócił pózno i z twarzą podrapaną, bo że był zdziebko napity, tojużna wozie chciał był Jagnę brać, ale tyla wziął, co pięścią a pazurami mudały.A w domu z nikim nie mówił, choć i Antek cięgiem nasuwał mu się na oczy,inozaraz legł spać, jak stał, w butach i kożuchu.aż rano Józia zaczęłamamrotaćna niego, że pierzynę błotem pomazał.- Cichoj, Józia, cichoj! Zdarzy się to i niektóremu, co nigdy gorzałki niepije.- powiedział wesoło i zaraz od rana poszedł do Jagny i już tam dopóznaprzesiedział, że próżno z obiadem i wieczerzą nań czekali.I dzisiaj wstał pózno, już dobrze po wschodzie, w najlepszą kapotę sięprzyodział, buty świąteczne kazał se Witkowi sadłem wysmarować i nowewiechetkize słomy przyciąć - Kuba go wygolił, a on się pasem okręcił, kapelusznadział iniecierpliwie wyglądał przez okno na ganek, bo tam Hanka iskała chłopaka,a niechciał się z nią widzieć, aż i dopatrzył, że weszła na chwilę do izby, to sięchyłkiem wysunął w opłotki - i tyla go już dnia tego widzieli.Józka cały dzień popłakiwała i tłukła się po izbie, jak ten ptak zamknięty!Antek zaś gorzał w mękach coraz boleśniejszych i sroższych - ani jadł, nispał,ni mógł się zająć czymkolwiek; był ogłuszony jeszcze, nieprzytomny zgoła iniewiedzący, co się z nim dzieje.Twarz mu poczerniała, że tylko oczy uczyniłysięjeszcze większe i płonęły szklisto, jakby łzami skamieniałymi - zęby zacinał,żeby nie krzyczeć w głos i nie wyklinać, a chodził wciąż po izbie, to poobejściu, to w opłotki szedł lub na drogę i powracał, padał w ganku na ławęisiedział godzinami, zapatrzony przed się i utopiony w bolu, co w nim rósłjeszcze i potężniał.Dom ogłuchł, ino płakania w nim się rozlegały, jęki a westchnienia, kieby popogrzebie czyim.Drzwi stały wywarte na rozcież do obór i chlewów, żeinwentarzłaził po sadzie i zaglądał w okna, a nie miał go kto nagnać z powrotem, tylecostary Aapa naszczekiwał i zaganiał, ale na darmo, bo nie uradził.W stajni na werku Kuba czyścił strzelbę, a Witek z podziwem nabożnymprzyglądałsię temu i wyzierał oknienkiem, żeby ich kto nie zeszedł.- Huknęło, że Jezus! Myślałem, że to dziedzic abo borowy strzelają.- Hale.juści.dawnom nie strzelał, tęgom nabił i gruchnęło kiej zharmaty.- Toście zaraz z wieczora poszli?. - Tak, poszedłem na dworskie, pod las, bo tam na oziminę lubią kozywychodzić.ma była, tom siedział długo.aż tu na świtaniu rogacz idzie.Przyczaiłemsię tak, że ino z pięć kroków był ode mnie.nie strzeliłem, bo okrutny był,kiej wół.to myślę.nie uredzę.Puściłem go.a w jaki pacierz abodwa.łanie wyszły.Wybrałem se najlepszą.inom przyłożył, jak nie huknie!Tęgomnabił, ba, aże mi ramię spuchnęło, tak dostałem przykładem.ale sięzwaliła.ino kopała nogami.jeszcze by nie.z pół garści siekańca dostała w bok.abeczała jucha.ażem się bojał, by nie posłyszał borowy, i dorznąćmusiałem.- W lesie ostała, co? - pytał chłopak rozgorączkowany opowieścią.- Gdzie ostała, to ostała, nic ci do tego, a powiedz komu choć słowo, toobaczysz, co ci zrobię.- Kiej przykazujecie, to i nie powiem, a Józi to można?- Hale, cała wieś by zaraz wiedziała.Naści dziesiątkę, kup se co.- Nie powiem i tak, ino mnie wezcie kiedy ze sobą, moi złoci, moi.- Zniadanie! - krzyczała sprzed domu Józka.- Ino cicho być, wezmę cię, wezmę!- I dacie mi choć ten raziczek strzelnąć, dacie? Co? - błagał.- Ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •