[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan „Bahii de Darwin” Adolf von Kleist był absolwentem Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis.Jego brat *Siegfried skończył Szkołę Hotelarską Cornella w Ithace, Nowy Jork.Dobywający się ze słuchawki niesamowity hałas, jak gdyby w ambasadzie odbywało się jakieś dzikie przyjęcie, został stłumiony w chwili, kiedy dr Donoso zamknął drzwi.— Cóż tak świętują ci ludzie? — zapytał King.— To balet Folklórico — wyjaśnił ambasador — odbywa próbę tańca ognia Kanka-bonów.— Czy oni nie wiedzą, że z wycieczki nici? — zdziwił się King.Okazało się, że wiedzą doskonale, lecz zamierzają pozostać w Stanach i zarobić na siebie i swoje rodziny parę dolarów występując w teatrach i nocnych klubach z tańcem, który dzięki reklamie Kinga stał się tak bardzo sławny — z tańcem ognia Kanka-bonów.— Jest wśród nich jakiś prawdziwy Kanka-bono? — zainteresował się King.— Podejrzewam, że nigdzie na świecie nie ma ani jednego prawdziwego Kanka-bono — odparł ambasador.W swoim czasie napisał dwudziestosześciostrofowy poemat zatytułowany „Ostatni Kanka-bono”, opowiadający o zagładzie małego plemienia z ekwadorskiej dżungli.Na początku wiersza było jedenastu Kanka-bonów.Pod koniec został już tylko jeden, a i ten nie czuł się zbyt dobrze.Wiersz był ćwiczeniem z wyobraźni, ponieważ autor, jak większość Ekwadorczyków, nigdy nie widział żadnego Kanka-bono.Słyszał jedynie, że liczebność plemienia spadła do zaledwie czternastu członków, a zatem jego ostateczna zagłada wskutek naporu cywilizacji wydawała się nieunikniona.Cóż, mało wiedział, choćby o tym, że za niecałe sto lat krew każdej ludzkiej istoty żyjącej na ziemi będzie w zasadzie kanka-bońska, z niewielką domieszką von Kleistów i Hiroguchich.Tak niespodziewany obrót wypadków był, w olbrzymiej mierze, zasługą jednej z dwóch absolutnie nic nie znaczących osób, jakie figurowały na pierwotnej liście pasażerów „Przyrodniczej Wyprawy Stulecia”.Tą osobą była Mary Hepburn.Drugim zerem był jej mąż, który odegrał decydującą rolę w ukształtowaniu ludzkiego przeznaczenia, kiedy to — stojąc w obliczu swej zagłady — zarezerwował tanią kabinkę poniżej linii wodnej.22Dwadzieścia sześć zwrotek opłakujących „ostatniego Kanka-bono” było, skromnie mówiąc, przedwczesne.Ambasador Donoso zrobiłby lepiej, gdyby użalił się na papierze nad „ostatnim rodowitym Latynoamerykaninem”, „ostatnim rodowitym północnym Amerykaninem”, „ostatnim rodowitym Europejczykiem”, „ostatnim rodowitym Afrykaninem” albo „ostatnim rodowitym Azjatą”.W każdym razie nie mylił się, jeśli chodzi o to, co może stać się z morale Ekwadorczyków w ciągu najbliższych paru godzin, kiedy mówił Kingowi:— Gdy się w końcu okaże, że pani Onassis nie przybyła, wszystko pójdzie w rozsypkę.— Sprawy pokomplikowały się tak bardzo zaledwie w przeciągu trzydziestu dni — odparł King.— Zdawało się, że „Przyrodnicza Wyprawa Stulecia” jest tylko jedną z wielu rzeczy, z jakich cieszyli się Ekwadorczycy, a tu okazało się, że jest jedyną.— To tak, jakbyśmy napełnili wielką kryształową wazę na poncz szampanem — powiedział Donoso — a ta waza zmieniłaby się w ciągu nocy w zardzewiałe wiadro pełne nitrogliceryny.Dodał jeszcze, że „Przyrodnicza Wyprawa Stulecia” mogłaby przynajmniej na tydzień lub dwa odroczyć stojące przed Ekwadorem widmo nierozwiązywalnych problemów gospodarczych.Rząd Kolumbii, sąsiadującej z Ekwadorem od pomocy, i rząd Peru, sąsiadującego od południa i wschodu, zostały już obalone i zastąpione wojskowymi dyktaturami.Prawdę mówiąc, nowi przywódcy Peru zamierzali właśnie — by zaprzątnąć wielkie mózgi swoich obywateli czym innym niż ich rodzime kłopoty — wypowiedzieć Ekwadorowi wojnę.— Gdyby pani Onassis przybyła teraz do Ekwadoru — kontynuował Donoso — ludzie powitaliby ją jak zbawicielkę, jak cudotwórczynie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]