[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tebulot popatrzył na niego w zdumieniu, lecz Kasyx rzucił jedynie:- Chodźmy, wciąż jeszcze mamy szansę.Weszli do miasta szeroką bramą, w której tłoczyła się ciżba trędowatych żebraków potrząsających miseczkami w prośbie o jałmużnę.Znów zagłębili się w kręte uliczki, torując sobie drogę między dziećmi, handlarzami i przygarbionymi kreaturami w długich, wełnianych dżellabach; wcale nie musieli to być ludzie.Mieli już zacząć beznadziejne poszukiwania, gdy rozległ się wysoki, czysty głos, wołający:- Szukacie kogoś, panowie?Spojrzeli w lewo.Między dwoma budynkami otwierała się wąska uliczka zaśmiecona potłuczonymi garnkami i wyrzuconą pościelą.U jej końca, na prowadzących do pomalowanych na zielono drzwi kamiennych schodach, stał przystojny chłopiec w prostej białej szacie i białym nakryciu głowy.Kiwał wyraźnie na nich.Kasyx postąpił w jego kierunku.- Szukamy białej dziewczyny o imieniu Samena.- Jest tutaj - oznajmił chłopiec.Odwrócił się i zajrzał w uchylone drzwi, potem znów skinął.- To może być pułapka - ostrzegł Tebulot.- Nie widzę innego wyjścia - powiedział Kasyx.Chodźcie.Jeśli nawet ktoś się tam przyczaił, zawsze możemy mu wypruć flaki - dodał z entuzjazmem Xaxxa.- Ten chłopak naprawdę uważa, że jesteśmy drużyną sportową - mruknął Tebulot.Idąc gęsiego dotarli uliczką do schodów.Chłopiec otworzył im drzwi.Czuli silny zapach tanich perfum, którymi przesiąknięte były jego włosy i ubranie, ulubionych na Saharze „Bint es Sudan”.W domu było duszno i ponuro.Przez ozdobne okiennice nieliczne promyki słońca padały na niebieskożółtą mozaikę podłogi i na rozłożone pod ścianami zakurzone poduchy, na których siedziały jakieś postaci.Jedną z nich rozpoznali natychmiast.Jej widok napełnił Kasyxa wielką ulgą.Była to Samena - oślepiona chwilowo i głucha, z rękami związanymi na plecach, ale cała i zdrowa.Pozostałe trzy postaci były im nieznane.Gruby Europejczyk, nieogolony, w brudnym białym garniturze, młodzieniec z twarzą skrytą pod muślinową zasłoną i starszy mężczyzna, szczupły i elegancki, który mógł być zarówno Marokańczykiem, jak i Europejczykiem.Nosił szytą na miarę marynarkę Savile Row i workowate spodnie saruel.Palił cienką fajkę z glinianym cybuchem, a worki pod jego oczami wskazywały, że właśnie wrócił ze snu ponad snami.Kasyx wszedł do pokoju i stanął przed trzema mężczyznami.- Jestem Kasyx - oznajmił.- Przybyłem, by zażądać uwolnienia mojego towarzysza broni, Sameny.Który z was jest nasieniem Yaomauitla?Europejczyk odchrząknął oczyszczając gardło i uśmiechnął się przymilnie do Kasyxa.- Niezwykły z ciebie zuch, przyjacielu Kasyxie.Nie wiesz, że każde z dzieci Yaomauitla jest zawsze pilnie strzeżone przez ojca i że cokolwiek zrobisz dziecku, ojciec odpłaci ci za to po siedmiokroć?- Jesteśmy Wojownikami Nocy - powiedział Kasyx.- Nie znamy strachu przed Yaomauitlem ani niczym, co może on przedsięwziąć.- Przedstawiasz mi się w ten sposób jako bardzo niedoświadczony Wojownik Nocy, mój przyjacielu.Wojownik, który dobrze zna Yaomauitla, zachowałby o wiele więcej ostrożności niż ty.Obróć się, a sam zobaczysz.- Kasyxie - mruknął Tebulot.W drzwiach, przez które weszli, a które teraz zostały zamknięte, stał przystojny młodzieniec, bawiąc się spoczywającymi w jego dłoni kluczami.Co gorsza, między drzwiami a Wojownikami Nocy stały cztery wysokie postaci w obcisłych, czarnych szatach z kapturami, spod których jarzyły się żółte, złe oczy, przypominające ślepia panter.- Czarni Afrowie pustyni - wyjaśnił tłusty Europejczyk z niejaką nonszalancją - są postaciami z arabskich złych snów; istotami, które najbardziej nawet zeuropeizowanych Marokańczyków potrafią obudzić w środku nocy, zlanych potem i roztrzęsionych.Szczupły mężczyzna z fajką zaczął odmawiać zikr, magiczną frazę, którą należało powtarzać bez końca, a która ostatecznie wprowadzała palacza kif w magiczny trans.Afrowie ruszyli z miejsca, stawiając cicho stopy na mozaikowej podłodze.Gruby Europejczyk uśmiechnął się, poruszając głową do taktu wyliczanki palacza.- Afrowie zabijają swe ofiary wykręcając im głowy.Robią to tak długo, aż twarz znajdzie się na plecach.Zawsze można je rozpoznać po tym, że patrzą w niewłaściwą stronę.- Tebulocie - poradził Kasyx - przygotuj się, by ich zaatakować.Bądź szybki.- Daj mi trochę mocy - powiedział Tebulot i Kasyx ujął ramię Opiekuna Maszyny.Przez chwilę energia Ashapoli przeciekała w ciało Tebulota.Skala na broni rozjarzyła się złociście, a Tebulot odciągnął z wolna dźwignię, aż szczęknęła zablokowana w pozycji odbezpieczonej.- Szkoda to wielka, że młode pokolenie Wojowników Nocy zginie w ten właśnie sposób - uśmiechnął się tłusty Europejczyk.Wyciągnął z napoczętej paczki papierosa i drasnął zapałką o podeszwę buta, tak że zapłonęła z hałasem.- Cóż, zawsze największe szansę na przetrwanie ma ten, kto obciąża się najmniejszą ilością zasad i skrupułów.- Kaluakaluakalua! - wykrzyknął nagle szczupły mężczyzna wysokim, świdrującym głosem.Afrowie rzucili się do przodu, przedzierając się z hałasem przez powietrze, jakby byli cieniami jakiejś przyczajonej w sąsiednim pokoju niewidzialnej istoty.Tebulot wysłał ku nim oślepiający fajerwerk eksplodujących iskier.Jeden z Afrów zaskrzeczał i runął na podłogę, a jego ciało rozpadło się na żużel i strzępki płótna.Xaxxa podniósł się płynnym ruchem z podłogi, unosząc stopy do poziomu głowy, potem zakręcił się wkoło jak śmigło.Stopami trącił drugiego z Afrów w tył głowy, łamiąc mu z trzaskiem kark.Żółtooka istota zwinęła się i upadła jak marionetka, której nagle odcięto sznurki.Trzeci z Afrów rzucił się na Kasyxa, przytrzymując jego przedramiona niczym obcęgi.Kasyx usłyszał jęk zbroi, poczuł nadnaturalnie silne palce Afra na swoich mięśniach.Zaraz jednak wyzwolił kontrolowaną porcję energii, jego zbroja ożyła nagłe błękitnymi wężami.Afr zatrząsł się gwałtownie i osunął na kolana z dłońmi spalonymi i dymiącymi.Tebulot wystrzelił w niego z biodra, odrywając mu głowę od ramion.Rozpadła się na popiół, zostawiając kadłub osmalony niczym drzewo, które piorun pozbawił korony.- Bierzcie ostatniego! - zawołał Kasyx.Xaxxa prześliznął się po korkociągu lśniącej energii.Tebulot wycelował już swą broń, lecz ocalały Afr szybko przetoczył się za Samenę i uchwycił jej głowę.- Stać! - krzyknął Kasyx, gdy Afr zaczął wykręcać głowę dziewczyny.Szczupły mężczyzna powiedział coś po arabsku i Afr znieruchomiał, z oczyma jarzącymi się jak lampki kinki.Gruby Europejczyk pociągnął leniwie papierosa, potem wydmuchnął dym ustami i wciągnął go nosem.- Widzę, że nie jesteście gotowi poświęcić życia jednego z was, nawet jednego - powiedział.- To znacznie osłabia waszą siłę, nieprawdaż?- Tebulocie - Kasyx wydał polecenie - skieruj swą broń na tego w środku.Tego z przepaską na czole.Tebulot wykonał polecenie.- Pełna moc? - spytał Kasyx.- Dziewięćdziesiąt procent - powiedział Tebulot.- Dość, by wymieść wszystko na linii strzału, choćby nawet było odległe o trzy kilometry.Włączając, oczywiście, naszego przyjaciela.- Xaxxo - ciągnął Kasyx, wskazując mu szczupłego mężczyznę z fajką i grubego Europejczyka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]