Home HomeHamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika KonfliktKoontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocyPrzez bezmiar nocy Veronica Rossi (2)Koontz Dean R Glos nocyMasterton Graham Wojownicy Nocy t.2Księga tysišca i jednej nocyJablonski Witold Dzieci Nocybalzac honoriusz komedia ludzka iAlistair Maclean Pociag Smierci (3)Ellroy James Krew to wloczega
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Gdyby tylko Raistlin.– Nie potrzebujemy Raistlina – przerwał Tas.– Nie potrafię w nim mówić, ale potrafię go przeczytać.Widzisz, mam takie okulary – okulary prawdziwego widzenia, jak nazwał je Raistlin.Pozwalają mi odczytywać różne języki – nawet język magii.Wiem o tym, ponieważ powiedział, że jeśli przyłapie mnie na czytaniu któregoś z jego zwojów, zmieni mnie w świerszcza i połknie żywcem.– I myślisz, że uda ci się przeczytać to, co jest w kuli?– Mogę spróbować – zastrzegał się Tas – ale, Lau­rano, Sturm powiedział, że prawdopodobnie nie będzie żad­nych smoków.Po co mamy się narażać, dotykając w ogóle kuli? Fizban powiedział, że tylko najpotężniejsi czarodzieje mieli śmiałość jej użyć.– Posłuchaj mnie, Tasslehoffie Burrfoot – powie­działa cicho Laurana, przyklękając przy kenderze i patrząc mu prosto w oczy.– Jeśli sprowadzą tu choćby jednego smoka, koniec z nami.Dlatego dali nam czas na poddanie się, zamiast szturmować twierdzę.Wykorzystują dodatkowy czas na sprowadzenie smoków.Musimy zaryzykować!Mroczna ścieżka i jasna ścieżka.Tasslehoff przypomniał sobie słowa Fizbana i zwiesił głowę.Śmierć tych, których kochasz, lecz masz dość odwagi.Tas powoli sięgnął za pazuchę swej kożuszkowej kami­zeli, wyciągnął okulary i wsunął druciane oprawki za szpi­czaste uszka.Rozdział XIIIWschodzi słońce.Zapada mrokMgła podniosła się o brza­sku.Zaświtał jasny i pogodny dzień – tak pogodny, że chodząc po murach Sturm widział ośnieżone łąki swych rodzinnych okolic w pobliżu twierdzy Vingaard – ziem teraz pod całkowitym panowaniem smoczych armii.Pier­wsze promienie słońca padły na sztandar rycerzy – pod złotą koroną zimorodek trzymający w szponach miecz ozdo­biony różą.Złoty herb połyskiwał w blasku poranka.Wtedy Sturm posłyszał chrapliwy ryk rogów.Smocze armie ruszyły do szturmu na wieżę o świcie.Młodzi rycerze – mniej więcej setka, jaka została – stali w milczeniu na murach, przyglądając się niezmierzo­nym zastępom wroga, które pełzły nieubłaganie niczym żar­łoczne owady.Początkowo Sturm zastanawiał się nad sensem słów ko­nającego rycerza.„Rozpierzchli się przed nami!" Dlaczego smocze wojska uciekały? Wtedy zrozumiał – smoczy żoł­nierze obrócili pychę rycerzy przeciw nim samym, stosując bardzo stary, a prosty manewr.Trzeba cofnąć się przed wro­giem.nie za szybko, niech tylko pierwsze szeregi okażą dość lęku i przerażenia, by przekonać nieprzyjaciela.Pozwól potem wrogowi ruszyć w pościg, niech rozciągnie swe sze­regi.A wtedy twe wojska zacieśnią krąg wokół niego, otoczą go i rozniosą w proch.Nie trzeba było widoku trupów – ledwo widocznych w oddali w stratowanym, zakrwawionym śniegu – by po­wiedzieć Sturmowi, że miał rację.Ciała leżały tam, gdzie wojownicy rozpaczliwie próbowali przegrupować się i dać odpór wrogowi.Nie miało zresztą większego znaczenia, jak zginęli.Sturm zastanawiał się, kto popatrzy na jego zwłoki, kiedy będzie już po wszystkim.Flint wyjrzał przez szczelinę w murze.– Przynajmniej umrę na suchym lądzie – mruknął krasnolud.Sturm uśmiechnął się lekko, gładząc się po wąsach.Jego spojrzenie powędrowało ku wschodowi.Myśląc o śmierci, spoglądał na okolicę, gdzie się urodził – dom, który ledwo znał, ojciec, którego ledwo pamiętał, kraj, który skazał jego rodzinę na wygnanie.Wkrótce ma oddać życie w obronie tego kraju.Dlaczego? Dlaczego po prostu nie wyjedzie i nie wróci do Palanthas?Przez całe swe życie był posłuszny nakazom kodeksu i reguły.Kodeks: Est Sularus oth Mithas – Mój honor to moje życie.Tylko kodeks mu został.Reguły już nie było.Zawiodła.Sztywna i nieustępliwa reguła zakuła rycerzy w stal cięższą od ich zbroi.Rycerze, odizolowani i walczący o przetrwanie w rozpaczy uchwycili się reguły – nie zda­jąc sobie sprawy, że to kotwica, która ciągnie ich na dno.Dlaczego ja byłem inny? – zastanawiał się Sturm.Kie­dy przysłuchiwał się utyskiwaniom krasnoluda, znał już odpowiedź.To dzięki krasnoludowi, kenderowi, magowi, półelfowi.Oni nauczyli go widzieć świat innymi oczami: skośnymi oczami, mniejszymi oczami, a nawet klepsydro­wymi oczami.Rycerze tacy jak Derek, widzieli świat tylko w czarnych i białych barwach.Sturm ujrzał świat we wszy­stkich jego promiennych kolorach, jak również w całej jego ponurej szarości.– Już czas – rzekł do Flinta.We dwóch zeszli z wy­sokiego punktu obserwacyjnego w chwili, gdy pierwsze za­trute strzały wroga przeleciały łukiem nad murami.Z wrzaskiem i wyciem, z rykiem rogów, brzękiem tarczy i mieczy, smocze armie ruszyły do ataku na Wieżę Najwy­ższego Klerysta, gdy niebo rozjaśnił wątły blask słońca.O zmierzchu sztandar wciąż powiewał.Wieża wytrzy­mała oblężenie.Lecz połowa jej obrońców zginęła.Żywi nie mieli czasu za dnia zamknąć wytrzeszczonych oczu zmarłych, ani wyprostować ich powykręcanych w ago­nii kończyn.Żywi musieli czynić wszystko, co było w ich mocy, by utrzymać się przy życiu.Wraz z zapadnięciem nocy nadszedł wreszcie spokój, bowiem smocze wojska wycofały się, by odpocząć i zaczekać do rana.Sturm kroczył po murach, obolały na całym ciele, zmę­czony.Lecz za każdym razem, gdy próbował odpocząć, na­pięte mięśnie drżały i dygotały, mózg zdawał się płonąć.Zmuszony był więc znów krążyć – w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, powolnym, równomiernym krokiem.Nie mógł wiedzieć, że dźwięk jego miarowych kroków odsuwał od słuchających go młodych rycerzy myśl o grozie minio­nego dnia.Rycerze, którzy układali na dziedzińcu zwłoki swych przyjaciół i towarzyszy, myśląc o tym, że jutro ktoś to samo może czynić dla nich, słyszeli zdecydowane kroki Sturma i ich obawy o dzień jutrzejszy słabły.Donośny odgłos stąpania rycerza w istocie przynosił uko­jenie wszystkim, z wyjątkiem jego samego.Sturma dręczyły posępne myśli: myśli o klęsce, myśli o tym, że umrze nie­godnie i bez honoru, straszne wspomnienia snu, w którym widział swe ciało porąbane i okaleczone przez te ohydne istoty czatujące pod murami.Czy sen stanie się jawą? – zastanawiał się drżąc.Czy zawaha się na końcu, nie mogąc pokonać strachu? Czy kodeks zawiedzie go tak samo, jak zawiodła go reguła?Stuk.stuk.stuk.stuk.Przestań! – nakazał sobie gniewnie Sturm.Wkrótce oszalejesz, jak biedny Derek.Obracając się gwałtownie na pięcie w pół kroku, rycerz zobaczył za sobą Lauranę.Ich spojrzenia spotkały się i jej blask rozświetlił jego posępne myśli.Dopóki na świecie istnieje taki spokój i piękno jak jej, nadzieja nie zagaśnie.Uśmiechnął się do niej, a ona od­powiedziała uśmiechem – wymuszonym uśmiechem – który wygładził bruzdy znużenia i troski na jej twarzy.– Odpocznij – powiedział do niej.– Wyglądasz na wyczerpaną.– Próbowałam spać – szepnęła – lecz nawiedzały mnie straszne sny – ręce zatopione w krysztale, olbrzymie smoki lecące kamiennymi korytarzami.– Potrząsnęła gło­wą, a następnie wyczerpana usiadła w kącie osłoniętym od przenikliwego wiatru.Spojrzenie Sturma padło na Tasslehoffa, który leżał obok niej.Kender spał mocno, zwinięty w kłębek.Sturm popatrzył na niego, uśmiechając się.Nic nie mogło zakłócić spokoju Tasa.Kender przeżył prawdziwie wspaniały dzień taki, – który na zawsze utkwi w jego pamięci.– Nigdy przedtem nie byłem świadkiem oblężenia – Sturm usłyszał, jak Tas zwierza się Flintowi na kilka sekund przed tym, jak topór krasnoluda ściął głowę goblinowi.– Wiesz, że wszyscy zginiemy – burknął Flint, wy­cierając czarną posokę z ostrza topora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •