[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby tylko Raistlin.– Nie potrzebujemy Raistlina – przerwał Tas.– Nie potrafię w nim mówić, ale potrafię go przeczytać.Widzisz, mam takie okulary – okulary prawdziwego widzenia, jak nazwał je Raistlin.Pozwalają mi odczytywać różne języki – nawet język magii.Wiem o tym, ponieważ powiedział, że jeśli przyłapie mnie na czytaniu któregoś z jego zwojów, zmieni mnie w świerszcza i połknie żywcem.– I myślisz, że uda ci się przeczytać to, co jest w kuli?– Mogę spróbować – zastrzegał się Tas – ale, Laurano, Sturm powiedział, że prawdopodobnie nie będzie żadnych smoków.Po co mamy się narażać, dotykając w ogóle kuli? Fizban powiedział, że tylko najpotężniejsi czarodzieje mieli śmiałość jej użyć.– Posłuchaj mnie, Tasslehoffie Burrfoot – powiedziała cicho Laurana, przyklękając przy kenderze i patrząc mu prosto w oczy.– Jeśli sprowadzą tu choćby jednego smoka, koniec z nami.Dlatego dali nam czas na poddanie się, zamiast szturmować twierdzę.Wykorzystują dodatkowy czas na sprowadzenie smoków.Musimy zaryzykować!Mroczna ścieżka i jasna ścieżka.Tasslehoff przypomniał sobie słowa Fizbana i zwiesił głowę.Śmierć tych, których kochasz, lecz masz dość odwagi.Tas powoli sięgnął za pazuchę swej kożuszkowej kamizeli, wyciągnął okulary i wsunął druciane oprawki za szpiczaste uszka.Rozdział XIIIWschodzi słońce.Zapada mrokMgła podniosła się o brzasku.Zaświtał jasny i pogodny dzień – tak pogodny, że chodząc po murach Sturm widział ośnieżone łąki swych rodzinnych okolic w pobliżu twierdzy Vingaard – ziem teraz pod całkowitym panowaniem smoczych armii.Pierwsze promienie słońca padły na sztandar rycerzy – pod złotą koroną zimorodek trzymający w szponach miecz ozdobiony różą.Złoty herb połyskiwał w blasku poranka.Wtedy Sturm posłyszał chrapliwy ryk rogów.Smocze armie ruszyły do szturmu na wieżę o świcie.Młodzi rycerze – mniej więcej setka, jaka została – stali w milczeniu na murach, przyglądając się niezmierzonym zastępom wroga, które pełzły nieubłaganie niczym żarłoczne owady.Początkowo Sturm zastanawiał się nad sensem słów konającego rycerza.„Rozpierzchli się przed nami!" Dlaczego smocze wojska uciekały? Wtedy zrozumiał – smoczy żołnierze obrócili pychę rycerzy przeciw nim samym, stosując bardzo stary, a prosty manewr.Trzeba cofnąć się przed wrogiem.nie za szybko, niech tylko pierwsze szeregi okażą dość lęku i przerażenia, by przekonać nieprzyjaciela.Pozwól potem wrogowi ruszyć w pościg, niech rozciągnie swe szeregi.A wtedy twe wojska zacieśnią krąg wokół niego, otoczą go i rozniosą w proch.Nie trzeba było widoku trupów – ledwo widocznych w oddali w stratowanym, zakrwawionym śniegu – by powiedzieć Sturmowi, że miał rację.Ciała leżały tam, gdzie wojownicy rozpaczliwie próbowali przegrupować się i dać odpór wrogowi.Nie miało zresztą większego znaczenia, jak zginęli.Sturm zastanawiał się, kto popatrzy na jego zwłoki, kiedy będzie już po wszystkim.Flint wyjrzał przez szczelinę w murze.– Przynajmniej umrę na suchym lądzie – mruknął krasnolud.Sturm uśmiechnął się lekko, gładząc się po wąsach.Jego spojrzenie powędrowało ku wschodowi.Myśląc o śmierci, spoglądał na okolicę, gdzie się urodził – dom, który ledwo znał, ojciec, którego ledwo pamiętał, kraj, który skazał jego rodzinę na wygnanie.Wkrótce ma oddać życie w obronie tego kraju.Dlaczego? Dlaczego po prostu nie wyjedzie i nie wróci do Palanthas?Przez całe swe życie był posłuszny nakazom kodeksu i reguły.Kodeks: Est Sularus oth Mithas – Mój honor to moje życie.Tylko kodeks mu został.Reguły już nie było.Zawiodła.Sztywna i nieustępliwa reguła zakuła rycerzy w stal cięższą od ich zbroi.Rycerze, odizolowani i walczący o przetrwanie w rozpaczy uchwycili się reguły – nie zdając sobie sprawy, że to kotwica, która ciągnie ich na dno.Dlaczego ja byłem inny? – zastanawiał się Sturm.Kiedy przysłuchiwał się utyskiwaniom krasnoluda, znał już odpowiedź.To dzięki krasnoludowi, kenderowi, magowi, półelfowi.Oni nauczyli go widzieć świat innymi oczami: skośnymi oczami, mniejszymi oczami, a nawet klepsydrowymi oczami.Rycerze tacy jak Derek, widzieli świat tylko w czarnych i białych barwach.Sturm ujrzał świat we wszystkich jego promiennych kolorach, jak również w całej jego ponurej szarości.– Już czas – rzekł do Flinta.We dwóch zeszli z wysokiego punktu obserwacyjnego w chwili, gdy pierwsze zatrute strzały wroga przeleciały łukiem nad murami.Z wrzaskiem i wyciem, z rykiem rogów, brzękiem tarczy i mieczy, smocze armie ruszyły do ataku na Wieżę Najwyższego Klerysta, gdy niebo rozjaśnił wątły blask słońca.O zmierzchu sztandar wciąż powiewał.Wieża wytrzymała oblężenie.Lecz połowa jej obrońców zginęła.Żywi nie mieli czasu za dnia zamknąć wytrzeszczonych oczu zmarłych, ani wyprostować ich powykręcanych w agonii kończyn.Żywi musieli czynić wszystko, co było w ich mocy, by utrzymać się przy życiu.Wraz z zapadnięciem nocy nadszedł wreszcie spokój, bowiem smocze wojska wycofały się, by odpocząć i zaczekać do rana.Sturm kroczył po murach, obolały na całym ciele, zmęczony.Lecz za każdym razem, gdy próbował odpocząć, napięte mięśnie drżały i dygotały, mózg zdawał się płonąć.Zmuszony był więc znów krążyć – w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, powolnym, równomiernym krokiem.Nie mógł wiedzieć, że dźwięk jego miarowych kroków odsuwał od słuchających go młodych rycerzy myśl o grozie minionego dnia.Rycerze, którzy układali na dziedzińcu zwłoki swych przyjaciół i towarzyszy, myśląc o tym, że jutro ktoś to samo może czynić dla nich, słyszeli zdecydowane kroki Sturma i ich obawy o dzień jutrzejszy słabły.Donośny odgłos stąpania rycerza w istocie przynosił ukojenie wszystkim, z wyjątkiem jego samego.Sturma dręczyły posępne myśli: myśli o klęsce, myśli o tym, że umrze niegodnie i bez honoru, straszne wspomnienia snu, w którym widział swe ciało porąbane i okaleczone przez te ohydne istoty czatujące pod murami.Czy sen stanie się jawą? – zastanawiał się drżąc.Czy zawaha się na końcu, nie mogąc pokonać strachu? Czy kodeks zawiedzie go tak samo, jak zawiodła go reguła?Stuk.stuk.stuk.stuk.Przestań! – nakazał sobie gniewnie Sturm.Wkrótce oszalejesz, jak biedny Derek.Obracając się gwałtownie na pięcie w pół kroku, rycerz zobaczył za sobą Lauranę.Ich spojrzenia spotkały się i jej blask rozświetlił jego posępne myśli.Dopóki na świecie istnieje taki spokój i piękno jak jej, nadzieja nie zagaśnie.Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała uśmiechem – wymuszonym uśmiechem – który wygładził bruzdy znużenia i troski na jej twarzy.– Odpocznij – powiedział do niej.– Wyglądasz na wyczerpaną.– Próbowałam spać – szepnęła – lecz nawiedzały mnie straszne sny – ręce zatopione w krysztale, olbrzymie smoki lecące kamiennymi korytarzami.– Potrząsnęła głową, a następnie wyczerpana usiadła w kącie osłoniętym od przenikliwego wiatru.Spojrzenie Sturma padło na Tasslehoffa, który leżał obok niej.Kender spał mocno, zwinięty w kłębek.Sturm popatrzył na niego, uśmiechając się.Nic nie mogło zakłócić spokoju Tasa.Kender przeżył prawdziwie wspaniały dzień taki, – który na zawsze utkwi w jego pamięci.– Nigdy przedtem nie byłem świadkiem oblężenia – Sturm usłyszał, jak Tas zwierza się Flintowi na kilka sekund przed tym, jak topór krasnoluda ściął głowę goblinowi.– Wiesz, że wszyscy zginiemy – burknął Flint, wycierając czarną posokę z ostrza topora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]