[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od czasuoświadczyn i odmowy Soni Mikołaj jeszcze się z nim nie widział, czuł więc zmieszanie namyśl o tym, w jaki sposób się spotkają.Już przy drzwiach Rostow napotkał jasne, zimne spojrzenie Dołochowa, jakby ten dawnonań czekał. Dawnośmy się nie widzieli rzekł. Dziękuję, żeś przyjechał.Skończę z bankiem iwnet przybędzie Iliuszka z chórem. Zajeżdżałem do ciebie rzekł Rostow czerwieniąc się.Dołochow mu nie odpowiedział. Możesz postawić rzekł.Rostow przypomniał sobie w tej chwili dziwną rozmowę, jaką miał pewnego razu z Doło-chowem. Grać, zawierzając szczęściu, mogą tylko durnie rzekł wówczas Dołochow. A może boisz się grać ze mną? rzekł teraz Dołochow, jakby odgadując myśl Rostowa, iuśmiechnął się.Poprzez ten uśmiech Rostow dostrzegł w nim nastrój, w jakim był podczasobiadu w klubie i w ogóle w tych chwilach, gdy jakby znudzony życiem powszednim, Doło-chow odczuwał konieczność wyrwania się zeń w jakimś dziwacznym, przeważnie okrutnympostępku.Rostowowi zrobiło się nieprzyjemnie.Szukał w głowie i nie znajdował żartu, którymmógłby odpowiedzieć na słowa Dołochowa.Lecz nim zdołał to uczynić, Dołochow, spoglą-dając Rostowowi prosto w twarz, powoli skandując, tak aby wszyscy mogli usłyszeć, rzekł. A pamiętasz, jakeśmy mówili z tobą o grze.Dureń kto chce grać zawierzając szczę-ściu, grać trzeba na pewniaka.Chcę spróbować. Spróbować szczęścia czy grać na pewniaka? pomyślał Rostow. Ale ty lepiej nie graj dodał tamten i trzaskając odpieczętowaną talią dodał: Panowie,bank!Dołochow, przesunąwszy ku środkowi stołu pieniądze, szykował się do rozdania kart.Ro-stow usiadł koło niego i z początku nie grał.Dołochow spoglądał na niego. Czemu nie grasz? rzekł Dołochow.I dziwna rzecz: Mikołaj poczuł, że musi wziąćkarty, postawić nieznaczną sumę i rozpocząć grę. Nie mam przy sobie pieniędzy powiedział Rostow. Zaufam ci!Rostow postawił pięć rubli i przegrał.Postawił jeszcze i znowu przegrał.Dołochow przebiłjego dziesięć kart, to znaczy wygrał dziesięć razy z rzędu od Rostowa.285 Panowie rzekł po kilku rozdaniach proszę kłaść pieniądze na karty, bo mogę poplątaćrachunki.Jeden z graczy powiedział, iż ma nadzieję, że można mu zaufać. Zaufać można, ale boję się zaplątać, proszę kłaść pieniądze na karty odrzekł Doło-chow. A ty się nie krępuj, policzymy się z tobą pózniej dodał zwracając się do Rostowa.Gra trwała dalej, lokaj nieustannie roznosił szampana.Wszystkie karty Rostowa zostałyprzebite, obciążał go już zapis około ośmiuset rubli.Napisał już nad jedną kartą osiemset ru-bli, ale w chwili gdy dano mu kieliszek szampana, rozmyślił się i napisał znowu zwykłąstawkę: dwadzieścia rubli. Zostaw rzekł Dołochow, choć, zdawało się, wcale nie patrzył na Rostowa. Prędzej sięodegrasz.Innym rozdaję, a ciebie przebijam.A może się mnie boisz? powtórzył.Rostow posłuchał, zostawił zapisane osiemset i postawił siódemkę kier z oderwanym roż-kiem, którą podniósł z ziemi.Pamiętał ją pózniej dobrze.Postawił siódemkę kier, napisał nadnią okruchem kredy 800 okrągłymi, prostymi cyframi; wypił podaną mu szklankę ciepłegoszampana, uśmiechnął się do słów Dołochowa i z zamierającym sercem oczekując siódemkijął patrzeć na ręce Dołochowa, który trzymał talię.Wygrana lub przegrana owej siódemki kieroznaczała dla Rostowa wiele.Minionej niedzieli hrabia Ilia Andreicz dał synowi dwa tysiącerubli i choć nigdy nie lubił mówić o trudnościach pieniężnych, powiedział mu, iż pieniądze tebędą ostatnie aż do maja, i dlatego prosił syna, aby tym razem był oszczędniejszy.Mikołajpowiedział, że dla niego i to za dużo i że daje słowo honoru nie brać więcej pieniędzy aż dowiosny.Teraz z tych pieniędzy pozostało mu tysiąc dwieście rubli, a więc siódemka kieroznaczała nie tylko przegraną tysiąca sześciuset rubli, lecz i konieczność złamania danegosłowa.Z zamierającym sercem patrzył na ręce Dołochowa i myślał: No, prędzej, dawaj mi tękartę, a biorę czapkę, jadę do domu, by zjeść kolację z Denisowem, Nataszą i Sonią, i już zpewnością nigdy więcej nie wezmę kart do ręki.W tej chwili domowe jego życie żarciki zPietią, rozmowy z Sonią, duety z Nataszą, gra w pikietę z ojcem i nawet spokojne łóżko wdomu na Powarskiej stanęło przed nim z taką mocą, jasnością i powabem, jak gdybywszystko to było jakąś daleką przeszłością, bezcennym a zagubionym szczęściem.Nie mógłdopuścić do tego, aby głupi przypadek, który skłoni siódemkę, by padła wcześniej na prawąniż na lewą stronę, mógł go pozbawić ponownie zrozumianego, rozjaśnionego nowym świa-tłem szczęścia i rzucić go w wir jeszcze nie znanego, nieokreślonego nieszczęścia.To stać sięnie mogło, lecz mimo wszystko czekał, zamierając, na ruch rąk Dołochowa.Te ręce, czerwo-ne, o grubej kości, z owłosieniem widniejącym spod rękawa, położyły talię kart i ujęły poda-waną szklankę i fajkę. A więc nie boisz się grać ze mną? powtórzył Dołochow i jakby po to, aby opowiedziećwesołą dykteryjkę, położył karty, osunął się na oparcie krzesła i jął opowiadać, rozwlekającsłowa, z uśmiechem. Tak, panowie, powiadano mi, jakoby w Moskwie krążą słuchy, iż jestem szulerem, toteżradzę wam być ze mną ostrożniejszym. No, ciągnij wreszcie! rzekł Rostow. Och, te moskiewskie ciocie! rzekł Dołochow i z uśmiechem zabrał się do kart. Aaach! Rostow omal nie krzyknął podnosząc obie ręce do włosów.Siódemka, tak mupotrzebna, już leżała jako pierwsza na wierzchu talii.Przegrał więcej, niż mógł zapłacić. A ty się jednak nie zapędzaj rzekł Dołochow spojrzawszy mimochodem na Rostowa idalej ciągnął karty.286XIVPo upływie półtorej godziny większość graczy traktowała już własną grę jako żart.Cała gra skupiała się wyłącznie na Rostowie.Zamiast tysiąca sześciuset rubli obciążał gojuż zapis z długiej kolumny cyfr, które obliczał na dziesięć tysięcy, ale która teraz, jak to męt-nie przypuszczał, podniosła się już do piętnastu.W rzeczywistości zapis przewyższał jużdwadzieścia tysięcy rubli.Dołochow już nie słuchał i nie opowiadał dykteryjek.Obserwowałkażdy ruch rąk Rostowa, z rzadka mimochodem spoglądając na zapis jego długu.Postanowiłciągnąć grę do tego czasu, póki zapis nie wzrośnie do czterdziestu trzech tysięcy.Liczbę tęwybrał dlatego, że suma dodanych lat jego i Soni stanowiła czterdzieści trzy.Rostow, wsparł-szy głowę na dłoniach, siedział przy stole pokrytym cyframi, zalanym winem, zarzuconymkartami.Nie opuszczało go jedno męczące uczucie, te ręce o grubej kości, czerwonawe, zwłosami widniejącymi spod rękawa koszuli, ręce, które kochał i nienawidził, trzymały go wswej władzy. Sześćset rubli, as, róg, dziewiątka.odegrać się nie sposób! A jak wesoło byłoby w do-mu.Walet na pe.to być nie może!.I czemu on to ze mną wyrabia?. myślał i wspomi-nał Rostow.Niekiedy próbował wielkiej stawki, lecz Dołochow odmawiał przebicia i samoznaczał stawkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]