[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani jeden Indianin nie spróbował przedostać się przez mur.Ja nie ruszałem się nigdzie z mojego stanowiska.Przed murem rozwinęła się zażarta wal-ka, która nie mogła jednak trwać długo, gdyż szeregi przeciwników były tak strasznie prze-rzedzone, że jako jedyny środek ocalenia pozostawała im ucieczka.Koło mnie przemykały sięciemne postacie.Najpierw jeden, potem drugi, a za nimi coraz nowi railtroublerzy uciekali ztamtej strony obozu.Teraz dopiero przydał mi się sztucer, z którego mogłem strzelać dwadzieścia pięć razy beznabijania.Posłałem jednak za napastnikami tylko osiem kul, gdyż więcej celów już nie było.Nie trafieni nieprzyjaciele uszli, a reszta leżała na ziemi lub usiłowała wlec się dalej.Nieudało im się to jednak, gdyż niebawem ich otoczono.Wkrótce potem zapłonęły pod murem liczne ogniska i oświetliły miejsce okropnego żniwaśmierci.Nie chciałem na to patrzeć.Odwróciłem się i poszedłem do mieszkania pułkownika.Ledwie usiadłem, zjawił się Winnetou.Spojrzałem nań ze zdumieniem, mówiąc: Mój czerwony brat przyszedł bez skalpów swoich wrogów, Siuksów-Ogellallajów? Winnetou nie wezmie już ani jednego skalpu odpowiedział. Od czasu kiedy słyszałmuzykę z góry, będzie zabijał wrogów, lecz nie będzie obcinał im skalpów.Howgh! Ilu padło z twej ręki? Winnetou nie będzie już liczył głów poległych.Po cóż ma liczyć, skoro mój brat niechciał zabić nikogo? Skąd wiesz o tym? Czemu milczała strzelba mojego brata, dopóki biali mężowie nie przebiegli obok niego?A dlaczego mierzył im tylko w nogi? Tych jedynie Winnetou zliczył.Jest ich ośmiu; leżą te-raz na dworze pojmani, ponieważ nie zdołali umknąć.Liczba ta odpowiadała prawdzie.Trafiłem zatem dobrze i osiągnąłem swój cel; chciałemdostać tych zbójów żywcem, licząc na to, że może wśród nich znajdzie się także Haller.Niebawem wszedł Walker.184 Charles, Winnetou, wyjdzcie! Mamy go! zawołał z radością. Kogo? spytałem. Hallera! Ach! Kto go pochwycił? Nikt.Z powodu rany nie mógł się ruszać.To dziwne! Ośmiu railtroublerów jest rannych,a wszyscy w to samo miejsce, w lędzwia.Wszyscy upadli i zostali na miejscu. To istotnie dziwne, Fredzie! Ani jeden z rannych Ogellallajów nie chciał się poddać, a tych ośmiu białych prosiło ołaskę. Czy rany ich są niebezpieczne? Nie wiadomo.Nie było jeszcze czasu ich zbadać.Dlaczego siedzicie tutaj? Wyjdzcie!Sądzę, że najwyżej z osiemdziesięciu nieprzyjaciołom udało się ujść z życiem! To straszne! Ale czy zasłużyli na coś lepszego? Otrzymali przynajmniej nauczkę, o którejpewnie przez długie lata będzie się pamiętać w ich szczepie.Po południu przybył koleją lekarz, który opatrzył rannych.Dla Hallera nie było ratunku.Onsam dowiedziawszy się, że rana jego jest śmiertelna, nie okazał najmniejszej skruchy.Walker,który był przy badaniu Hallera, wpadł do mnie i zawołał głosem pełnym przerażenia: Charles, wstawaj! Trzeba zaraz wyruszać! Dokąd? Do osady Helldorf.To słowo mnie przeraziło. Po co? spytałem. Ogellallajowie mają tam napaść. Boże! Czy to możliwe? Skąd wiecie o tym? Haller to powiedział.Siedząc przy nim, rozmawiałem z pułkownikiem i wspomniałem owieczorze spędzonym w osadzie Helldorf.Na to Haller roześmiał się szyderczo, wyrażającprzypuszczenie, że osadnicy nie doczekają już drugiego takiego wieczoru.Gdy go przyparłemdo muru pytaniami, wyznał, że Indianie chcą napaść na tę osadę. Boże drogi! Fredzie, przyprowadzcie prędzej Winnetou i konie! A ja tymczasem pójdęjeszcze do Hallera.Nie widziałem dotychczas tego człowieka w naszym obozie.Gdy wszedłem do domu, wktórym znajdowali się jeńcy, stał przy nim właśnie pułkownik.Ranny leżał śmiertelnie bladyna skrwawionym kocu i patrzył na mnie zuchwałym wzrokiem. Jesteście Rollins, czy Haller? spytałem. Co was to obchodzi? Więcej, aniżeli sądzicie! rzekłem.Byłem właściwie pewien, że nie odpowie na pytanie, dlatego trzeba było zacząć inaczej. Nie pytajcie mnie o nic i wynoście się! zawołał. Nikt może nie ma tyle prawa do odwiedzenia was co ja powiedziałem. Kula, którawas życia pozbawia, pochodzi ode mnie.Na to oczy mu się rozszerzyły, krew uderzyła do twarzy, aż napęczniała stara blizna. Psie! Czy mówisz prawdę?! krzyknął. Tak.Teraz ryknął słowo, którego nie podobna powtórzyć, ja jednak zachowałem spokój. Chciałem was tylko zranić odparłem na to a usłyszawszy, że czeka was niechybnaśmierć, żal mi się was zrobiło i czyniłem sobie wyrzuty.Ale teraz, widząc, jaki z was łotr,jestem zupełnie spokojny, nabrałem bowiem przekonania, że wyświadczyłem światu dobro-dziejstwo, zadawszy wam śmiertelną ranę.Wy ani wasi Ogellallajowie nie wyrządzą już ni-komu krzywdy!185 Tak ci się zdaje? zapytał, błyskając długimi zębami jak drapieżny zwierz. Idz no doosady Helldorf, hę! Pshaw! Tam jest wszystko dobrze zabezpieczone! Zabezpieczone? Tam nie ma już kamienia na kamieniu.Ja sam zbadałem dokładnie tęmiejscowość i postanowiliśmy zdobyć naprzód Echo Canyon, a następnie Helldorf.Tu namsię nie poszczęściło, ale za to tam uda się lepiej, a osadnicy tysiącem mąk zapłacą za to, co wywyrządziliście moim ludziom i Ogellallajom! Tego właśnie chciałem się dowiedzieć! Panie Haller, jesteście zatwardziałym, ale takżebardzo głupim grzesznikiem.Jedziemy zaraz do Helldorf, aby uratować, co tam jest jeszczedo uratowania, a jeśli Ogellallajowie zabrali ze sobą osadników, to ich oswobodzimy, czegonie moglibyśmy dokonać, gdybyście umieli milczeć. Diabła tam oswobodzicie, a nie osadników! zawołał ze złością w głosie.Na to podniósł głowę jego towarzysz i sąsiad, który nieustannie się we mnie wpatrywał, irzekł: Wierz mi, Rollinsie! On ich uwolni.Znam go.To Old Shatterhand! Old Shatterhand! zawołał ranny. Niech to wszyscy diabli! Teraz rozumiem, skąd sięwzięło osiem takich strzałów.Wobec tego pragnę gorąco, aby.Odwróciłem się szybko i odszedłem, by nie słyszeć przekleństw złoczyńcy.Pułkownik po-szedł za mną i zapytał z wielkim zdumieniem; Czy to prawda, że jesteście Old Shatterhand? Tak.Ten człowiek spotkał mnie na jednej z wypraw myśliwskich.Przystępuję jednak odrazu do rzeczy i proszę was, żebyście mi wypożyczyli swoich ludzi.Muszę pójść na pomocosadzie Helldorf. Hm, czcigodny sir, to jest niemożliwe.Najchętniej sam poprowadziłbym tam wszystkichmoich ludzi, ale jestem urzędnikiem kolejowym i moje obowiązki nie pozwalają mi na to. Ależ, sir, więc ci biedni osadnicy mają zginąć? Jakbyście się potem usprawiedliwili,gdyby się to stało wskutek waszego zaniedbania? Posłuchajcie, sir! Nie wolno mi opuścić mego obozu, chyba że idzie o jego dobro.Niemogę także nakazać moim robotnikom, żeby z wami poszli.Mogę uczynić tylko jedno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]