[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiesz? Tak, proszę pana.Ani Peter, ani Catherine nie odezwali się nawet słowem podczas tego przesłuchania.PanAnderson spojrzał teraz na nich. Czy któreś z was ma coś do dodania? Nie, proszę pana.Upłynęło pół godziny po naszym wyjściu z gabinetu, kiedy policjanci wreszcie wyszli,a na korytarzu można było usłyszeć grzmiący głos pana Andersona: Cholerni katolicy! Nie chcę ich tu widzieć!I ostatecznie spełniła się przepowiednia Catherine.Już następnego ranka zjawił się po nasksiądz.ROZDZIAA 17Fin przyglądał się z uwagą starszemu człowiekowi.Blask słońca uwidaczniał srebrzystyzarost na jego twarzy i szyi, kontrastujący z bladą i zniszczoną skórą.Oczy były niemal mętne,pokryte mgłą wspomnień, którymi nie mógł albo nie chciał się podzielić.Milczał już od dłuższejchwili, a łzy wyżłobiły słone ślady na jego policzkach.Siedział, obejmując zgięte kolana,i patrzył w morze; jego oczy widziały to, czego Fin nie był w stanie zobaczyć.Fin wziął zdjęcie z koca, na który wypadło z dłoni Tormoda, i schował je z powrotem doswojej torby.Ujął starszego człowieka za łokieć, żeby pomóc mu wstać; starał się zrobić tołagodnie. Chodzmy, panie Macdonald, przejdziemy się wzdłuż brzegu.Jego głos wyrwał starego człowieka z zamyślenia; Tormod popatrzył zdziwiony na Fina,jakby widział go po raz pierwszy w życiu. On tego nie zrobił powiedział, opierając się wszelkim próbom pomocy. Kto nie zrobił czego, panie Macdonald?Tormod pokręcił tylko głową. Może i nie był najbystrzejszy, ale potrafił się nauczyć gaelickiego znacznie szybciej odemnie.Fin zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.Tu, na wyspach, człowiekdorastał, mówiąc po gaelicku.Za czasów Tormoda nikt nie znał angielskiego, dopóki nie poszedłdo szkoły. Chce pan powiedzieć, że nauczył się szybciej angielskiego?Nie miał pojęcia, kim jest ten on.Tormod zaprzeczył zdecydowanym ruchem głowy. Nie, gaelickiego.Opanował go jak miejscowy. Karol?Tormod uśmiechnął się szeroko, zdumiony naiwnością Fina. Nie, nie, nie.Tamten mówił po włosku. Wyciągnął rękę, żeby Fin pomógł mudzwignąć się na nogi, i teraz stał w powiewach wiatru. Zamoczmy stopy, tak jak robiliśmy tona plaży Karola. Popatrzył na buty Fina. No dalej, chłopcze, ściągnij je. Pochylił się i zacząłpodwijać nogawki spodni.Fin zdjął buty i ściągnął skarpetki, potem podwinął nogawki spodni do kolan i wstał, poczym obaj ruszyli ramię w ramię po miękkim piasku ku miejscu, gdzie cofający się przypływ zbiłgo i nasycił wilgocią.Wiatr porywał poły płaszcza Tormoda i oplatał nim jego nogi, wdzierał siępod kurtkę Fina.Uderzał ich po twarzach, miękki i przesycony drobinkami wody, wiejącnieprzerwanie przez bezkres Atlantyku.Spieniona woda rozbijała się o ich stopy, pędząc po piaszczystym zboczu, szokującozimna; stary Tormod śmiał się zachwycony i umykał, gdy tylko fala napływała.Zwiało muczapkę, a Fin chwycił ją jakimś cudem, zanim wiatr zdążył ją porwać.Tormod znowu sięroześmiał jak dziecko, dla którego to wszystko jest zabawą.Chciał z powrotem włożyć czapkę,ale Fin schował ją do kieszeni swojej kurtki, żeby sytuacja się nie powtórzyła.Fin też odczuwał przyjemność, kiedy lodowata woda obmywała mu stopy, a potem cofałasię ujarzmiona w stronę wściekłego morza, pluskając wokół ich kostek.Obaj się śmialii krzyczeli pod wpływem jej zimnego dotyku.Tormod sprawiał wrażenie ożywionego i uwolnionego w każdym razie przez kilka tychchwil od więzów demencji pętających jego umysł i ograniczających życie.Był szczęśliwy, jakw dzieciństwie, mogąc oddawać się najprostszym przyjemnościom.Uskakiwali przed falami przez czterysta czy pięćset metrów, zmierzając w stronęskupiska lśniących czarnych skał na przeciwległym końcu plaży, gdzie woda rozbijała się zespienioną białą furią.W uszach mieli tylko dzwięk wiatru i morza, tłumiący wszystko inne.Ból,pamięć, smutek.W końcu Fin się zatrzymał i ruszyli z powrotem.Uszli zaledwie kilka kroków, gdy wsunął dłoń do kieszeni i wyjął z niej medalik zeświętym Krzysztofem na srebrnym łańcuszku, otrzymany kilka godzin wcześniej od matkiMarsaili.Podał go Tormodowi. Przypomina pan to sobie, panie Macdonald?! zawołał, by przekrzyczeć huk żywiołów.Tormod wydawał się zaskoczony.Przystanął i wziął medalik, a potem przyglądał mu sięchwilę, by w końcu zamknąć go w dłoni.Fin był zszokowany, znów widząc łzy na twarzystarszego człowieka. Dała mi to powiedział, a jego głos był prawie niesłyszalny w tej ogłuszającejkakofonii, która ich otaczała. Kto? Ceit.Fin zastanawiał się przez chwilę.Czy to Ceit była przyczyną bezsensownej nienawiścitego człowieka do katolików? I była katoliczką?Tormod popatrzył na niego jak na wariata. Oczywiście.Wszyscy byliśmy katolikami.Ruszył szybkim krokiem wzdłuż linii przypływu, brnąc przez wodę, która pędziła popiasku; wydawał się nieświadomy, że fala rozbryzguje się wokół jego nóg i moczy mupodwinięte nogawki.Zaskoczony Fin dopiero po chwili go dogonił.To, co usłyszał, nie miałosensu. Pan też był katolikiem?Tormod obrzucił go lekceważącym spojrzeniem. Msza w każdą niedzielę w dużym kościele na wzgórzu. W Seilebost? Kościół, który zbudowali rybacy.Ten z łodzią w środku. Była tam łódz? W kościele? Pod ołtarzem. Tak jak wcześniej ruszył znienacka, tak teraz nagle się zatrzymał, stojącpo kostki w wodzie, która rozbijała się wokół nich, i wlepił wzrok w horyzont, gdzie linię morzai nieba przełamywała ciemna i niewyrazna sylwetka tankowca. Widać było stamtąd plażęKarola.Za cmentarzem.Wyglądała jak srebrzysta linia namalowana wzdłuż brzegu, międzyfioletem machairu a turkusem morza. Odwrócił się i spojrzał na Fina. A pośrodku wszyscyzmarli, którzy chcieli, by człowiek zatrzymał się po drodze.Ludzkie towarzystwo w świeciepozagrobowym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]