Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Jeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwaJohn Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwaKos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza hunyCrichton Michael Jurassic ParkLem Stanislaw FiaskoMcNaught Judith RajStuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mostlysunny.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Abby zadzwoniła do swoich rodzicóww pierwszym dniu świąt, wcześnie rano, gdy była już spakowana.Powiedziała, że przyjeżdża, ale sama.Odpowiedzieli, że czują się rozczarowani, i poradzili, żeby może została, jeżeli miałoby to spowodować jakieś problemy.Zaprzeczyła.Jazda zajmie jej tylko dziesięć godzin.Ruch na szosie będzie niewielki, dotrze do nich o zmierzchu.Mitch prawie się nie odzywał.Rozłożył poranną gazetę i udawał, że jest pochłonięty lekturą, kiedy Abby pakowała rzeczy do samochodu.Pies ukrył się pod krzesłem nie opodal i czekał na awanturę.Prezenty, które sobie wręczyli, już rozpakowane leżały porządnie ułożone na kanapie.Ubrania, perfumy, albumy i futro z lisów dla Abby.Po raz pierwszy, odkąd się pobrali, mieli pieniądze do wydania na Boże Narodzenie.Zarzuciła futro na ramiona i podeszła do Mitcha.- Za chwilę wyjeżdżam - powiedziała cicho, ale stanowczo.Wstał wolno i popatrzył na nią.- Tak bym chciała, żebyś pojechał ze mną - dodała.- Może w przyszłym roku.- To było kłamstwo i oboje o tym wiedzieli.Ale brzmiało dobrze.Obiecująco.- Uważaj na siebie, proszę.- Opiekuj się psem.- Damy sobie radę.Przytrzymał ją w ramionach i pocałował w policzek.Spojrzał na nią i uśmiechnął się.Była piękna, o wiele piękniejsza niż wtedy, kiedy się pobierali.Miała dwadzieścia cztery lata i wyglądała na tyle, ale czas obchodził się z nią bardzo łagodnie.Podeszli do garażu i pomógł jej wsiąść do samochodu.Pocałowali się raz jeszcze i wyjechała tyłem z podjazdu.- Wesołych świąt - powiedział do siebie.- Wesołych świąt - złożył życzenia psu.Po godzinie gapienia się w ścianę wrzucił dwa komplety ubrań do BMW, posadził Hearsaya na przednim siedzeniu i opuścił miasto.Jechał na południe, międzystanową autostradą pięćdziesiąt pięć w stronę Missisipi.Droga była pusta, ale ciągle spoglądał w tylne lusterko.Równo co godzinę pies zaczynał skamleć żałośnie i wtedy Mitch zatrzymywał się na chwilę - jeżeli to było możliwe, na wzniesieniu.Krył się za jakąś kępą drzew i obserwował ruch uliczny, gdy tymczasem Hearsay załatwiał swoje sprawy.Nie zauważył niczego.Po pięciu postojach upewnił się, że nikt za nim nie jedzie.Najwidoczniej wzięli sobie wolne na święta.Po sześciu godzinach był w Mobile, w dwie godziny później minął zatokę w Pensacoli i skierował się w stronę Szmaragdowego Wybrzeża na Florydzie.Autostrada dziewięćdziesiąta ósma biegła przez nad­brzeżne miasteczka: Navarre, Fort Walton Beach, Destin i Sandestin.Mijał skupiska domów wypoczynkowych i moteli, milowej długości ciągi sklepów, wesołe miasteczka i sklepiki z koszulkami; większość z nich była zamknięta i opuszczona od dnia Święta Pracy[4].Później przez wiele mil nie było żadnych zabudowań, widział tylko za­chwycające śnieżnobiałe plaże i lśniące, szafirowe morze w zatoce.Na wschód od Sandestin droga się zwężała i oddalała od wybrzeża, przez godzinę jechał samotnie dwupasmową autostradą.Nie było teraz widać nic z wyjątkiem drzew i mijanych co jakiś czas samoobsługowych stacji benzynowych lub sklepów szybkiej obsługi.O zmierzchu minął jakieś duże wzniesienie i tablicę informującą, że Panama City Beach znajduje się w odległości ośmiu mil stąd.Autostrada biegła teraz znowu wybrzeżem, aż do miejsca, w którym się rozwidlała, zmuszając kierowców do dokonania wyboru między okrężną drogą na północ a malowniczą trasą prowadzącą do miejsca zwanego Miracle Strip.Wybrał malowniczą drogę obok plaży - biegła przez blisko piętnaście mil wzdłuż brzegu, a po obu jej stronach stały domy wypoczynkowe, tanie motele, parki, domki wakacyjne, miejsca, gdzie można było coś szybko przekąsić i sklepy z pamiątkami.To było Panama City Beach.Większość domów wypoczynkowych świeciła pustką, ale przed paroma stały zaparkowane samochody i Mitch dokonał odkrycia, że są i takie rodziny, które spędzają Boże Narodzenie na plaży.Ciepłe Boże Narodzenie.Przynajmniej są razem, powiedział sam do siebie.Pies zaszczekał i zatrzymali się obok mola, gdzie faceci z Pensylwanii, Ohio i Kanady łowili ryby wpatrując się w ciemną toń wody.Na Miracle Strip przybyli samotnie.Hearsay stanął w drzwiach i rozglądał się, oszczekując zapalający się od czasu do czasu nad budynkiem motelu neon, który kusił gości niskimi cenami.W Boże Narodzenie na Miracle Strip pozamykano wszystko z wyjątkiem kilku kafejek i paru moteli.Zatrzymał się, żeby nabrać paliwa przed czynnym całą noc Texaco, obsługiwanym przez jakiegoś niezwykle sympatycznego człowieka.- Ulica San Luis? - spytał Mitch.- Tak, tak - powiedział pracownik i wskazał na zachód.- Drugie skrzyżowanie na prawo.Pierwsza na lewo.To będzie San Luis.Mitch rozglądał się uważnie dookoła.Znajdował się na terenie przedmieścia o dość oryginalnej zabudowie - stało tu mnóstwo wysłużonych przyczep, które zamienionow domki mieszkalne.Z całą pewnością nie zmieniły miejsca od dziesiątek lat, stały ciasno obok siebie, jak rzędy klocków domina.Krótkie, bardzo wąskie podjazdy były zagracone starymi rupieciami i zardzewiałymi meblami ogrodowymi.Ulice zapełniały zaparkowane lub porzucone samochody.Motory i rowery stały oparte o ściany przyczep, maszyny do strzyżenia trawników wystawały spod każdego domku.Tablica nazywała to miejsce wioską spokojnej starości - “Posiadłość San Pedro - pół mili od Szmaragdowe­go Wybrzeża”.Wyglądało to raczej na przytułek na kółkach dla ubogich.Odnalazł ulicę San Luis i nagle poczuł, że ogarnia go zdener­wowanie.Była wietrzna i wąska, tworzyły ją przyczepy mniejsze i o brzydszym kształcie niż inne “domki spokojnej starości”.Jechał powoli, odczytując z napięciem numery domów i przyglądając się tablicom rejestracyjnym licznych samochodów spoza stanu.Jeśli nie liczyć zaparkowanych i opuszczonych aut, ulica była pusta.Dom pod numerem 486 na San Luis należał do najstarszych i najmniejszych.Kiedyś pomalowano go prawdopodobnie na srebrny kolor, ale farba była skruszona i pozdzierana, a ciemnozielony grzyb, który opanował już cały dach, zaczął teraz z kolei pokrywać ściany.Jedno okno było pęknięte i sklejone szarą taśmą klejąca.Do środka wchodziło się przez mały oszklony ganek, a potem przez podwójne drzwi.Pierwsze, mające chronić przed chłodem, pozostawiono otwarte i przez okienko w drugich Mitch dostrzegł mały, kolorowy telewizor i przesuwającą się, niewyraźną sylwetkę mężczyzny.Nie to chciał zobaczyć.Nigdy nie starał się poznać drugiego męża swojej matki, a teraz szczególnie nie miał na to ochoty.Odjechał żałując, że tu przybył.Na Strip zauważył znajomą markizę motelu “Holiday Inn”.Był pusty, ale otwarty.Zaparkował BMW z dala od autostrady i zarejest­rował się pod nazwiskiem Eddiego Lomaxa z Danesboro w Kentucky.Zapłacił gotówką za pojedynczy pokój z widokiem na ocean.W książce telefonicznej Panama City Beach odnalazł trzy restauracje “Waffle Hut” na Strip.Położył się na motelowym łóżku i wykręcił pierwszy numer.Nie miał szczęścia.Wykręcił drugi numer i ponownie poprosił do telefonu Evę Ainsworth.Poproszono go, żeby chwilę poczekał.Odłożył słuchawkę.Była jedenasta wieczorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •