[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pojedziemy razem z wami.Dobrze, Alimpo?- Dobrze.- Przecież to się nie da zrobić tak prędko.Macie tu dom, rzeczy.- Mimo to pojedziemy z wami - rzekł Alimpo.- Nie opuścimy ani pana, ani condesy.Dom ten należy do mego siostrzeńca, który nas z pewnością nie zdradzi.Później sprzeda nasz dobytek i prześle nam pieniądze do Moguncji.- Więc zgoda.- Dziękujemy, doktorze! - zawołali jednocześnie.- Czy senior natychmiast rusza w drogę? - spytał Alimpo.- Tak.- Mam jeszcze przy sobie klucz do bocznej furtki zamku.- Wejdę przez główne wejście.Czy pozostała dawna służba?- Prawie cała.- Jeżeli ma pan jakąś broń, Alimpo, proszę o nią.- Ale nie pójdzie pan sam na zamek - wtrącił Mindrello.- Będę panu towarzyszyć.- Dobrze.A Alimpo niech się tymczasem przygotuje do drogi.- Czy mam sprowadzić powóz?- Nie.Drogi zawalone śniegiem, więc potrzebne są sanie.Przywiozę je ze sobą.- Skąd?- Z Rodrigandy.- Ależ panie! - krzyknął przerażony rządca.- Zażądam po prostu dla hrabianki dwojga sań.Ciekaw jestem, kto się odważy nie spełnić tego żądania.No, chodźmy, Mindrello.Wziąwszy od Alimpa rewolwer, Sternau wyszedł wraz z przemytnikiem.Poszli po swoje konie i zanim pół godziny minęło, byli w Lorisie.Mindrello skręcił w kierunku kilku budynków, leżących poza miasteczkiem.- Jak się tam dostaniemy? - zapytał Sternau.- Przez mur cmentarny.Mur miał około dwóch metrów wysokości.Zatrzymawszy się przed nim, ujrzeli po drugiej stronie jakąś ciemną postać klęczącą wśród grobów.- Kto to może być? - zastanawiał się Sternau.- A może to jakiś posąg?- Nie, to ona.- Kto? Hrabianka? Na Boga!- Ależ tak, to ona.- W nocy? Na takim chłodzie? Po kolana w śniegu? Przecież zamarznie na śmierć.Stanął na siodle i przeskoczył przez mur.Czy usłyszała jego kroki? Czy go poznała? Nie.Klęczała w głębokim śniegu, zatopiona w modłach.Zmieniona nie do poznania, odziana we włosienicę, z zapadniętymi oczyma i trupią bladością na twarzy.Była to jednak hrabianka.- Roseto - szepnął drżącym głosem.Nie zareagowała.Ukląkł przy niej, wziął ją w objęcia, tulił, całował, nazywał najczulszymi imionami - na próżno.Serce wypełniła mu bezgraniczna rozpacz.Ochłonąwszy z okropnego wrażenia, podniósł dziewczynę z ziemi i zaniósł pod mur.Tu podał ją Mindrellowi, a sam przelazł przez mur.Umieściwszy Rosetę na siodle przed sobą, ruszył galopem w kierunku zamku.Mindrello popędził za nim.Wkrótce przybyli do wsi.W oberży paliło się jeszcze światło.Sternau zapukał do okna.Po chwili wyjrzała z niego okryta czapką głowa.- Czego chcecie? - zapytał gospodarz.Sternau przybliżył twarz do okna.- Nie poznajecie mnie? - zapytał.- Ależ to senior Sternau!- Czy chcecie mi wyświadczyć pewną przysługę?- Oczywiście.A o co chodzi?- Pójdźcie do alkada i powiedzcie mu, aby wraz z wójtem czym prędzej przybył na zamek.- W jakim celu?- Dowiedzą się o tym na miejscu.Ruszyli w dalszą drogę.Oberżysta mruczał:- Skąd ten Sternau przybywa? Co miał ze sobą na koniu? Wyglądało to, jakby wiózł człowieka.Ten drugi jeździec to Mindrello, który dość dawno nie pokazywał się w okolicy.Obaj jeźdźcy przybyli przed bramę zamkową.W mieszkaniu odźwiernego paliło się światło.Sternau zapukał.- Kto tam? W nocy nie otwieram.- Ależ Enriquo, otworzysz mi chyba?Na dźwięk głosu Sternaua odźwierny odparł z nietajoną radością:- To pan, doktorze? Już otwieram!Sternau wszedł niosąc obłąkaną.Odźwierny, poznawszy hrabiankę, krzyknął przeraźliwie:- Na Boga! Przecież to condesa!- Tak, to ona.Czy pokoje jej są w takim samym stanie jak dawniej?- Nic się tam nie zmieniło.Mam nawet przy sobie klucze od apartamentów hrabianki, gdyż jeszcze nie ma nowego rządcy.- Weź klucze i prowadź nas.- Czy mam obudzić hrabiego?- Nie trzeba, później.Chodźmy.- A może obudzić służącą condesy?- Co ona robi na zamku?- Usługuje seniorze Clarisie, gdy ta przyjeżdża w odwiedziny.- Obudź ją.Ale nikogo więcej.I zachowuj się cicho.Sternau pragnął się przekonać, jaki wpływ wywrze na Rosecie widok znajomych pokojów.Posadził ją więc na kanapie, ale Roseta zsunęła się na ziemię i znowu znieruchomiała w modlitwie.Nie zauważyła wcale, że jest u siebie, a nie na cmentarzu w Lorisie.Weszła służąca uradowana widokiem swej pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]