[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z opancerzonej płomieniem pięści Kane'a trysnęła diabelska błyskawica, najpotężniejsza ze wszystkich, jakie dotychczas wypuścił.Jej jaśniejące uderzenia trafiały opalisado-wane mury ze wstrząsającym grzmotem.Drewniane belki rozjarzyły się pożerającym je płomieniem, kamienie eksplodowały rozżarzonymi do białości odłamkami.Kto mógł, uciekał w ślepej panice od rozpalonych murów; mniej szczęśliwi tańczyli spazmatycznie wśród trzaskającego śmiertelnego stosu.W parę sekund energia pierścienia Kane'a przeorała niszcząco ściany fortecy, zapędzając niedobitki obrońców w ukrycie.Żaden Rillyti nie skoczył przez rozżarzone szczątki rozbitej palisady, choć nie było już nikogo, kto mógłby przeciwstawić się ich atakowi.Kane szybko skierował swe zainteresowanie na otoczoną blankami twierdzę.Znów energia Krwawnika strzeliła z jego pierścienia.Jaśniejsza niż kiedykolwiek przedtem lanca ognia uderzyła w fundament muru.Od potwornego wstrząsu zadrżała cała forteca; obrońcy kładli się pokotem na rozkołysanych podłogach, spadali z zajmowanych wyżej stanowisk.Niszczący promień jak zrodzony przez piekło młot wbił się w fundamenty i rozpłatał skałę tak łatwo, jak rozpalone do białości ostrze rozcina brzuch dziewczęcia.Kane stał nieruchomo, a z jego wyciągniętej pięści płynęła rzeka zrodzonej w gwiazdach energii.Za nim rechotali przerażeni Rillyti, cofając się przed wybuchającymi szczątkami.Odłamki wirując wypadały z zielonej burzy, która ogarnęła mury.Zdawało się, że nawet kamienie krzyczą dyszkantem w śmiertelnej agonii, akompaniując pieśni żałobnej gromowych eksplozji, trzaskającej energii, przerażonego wycia.Ściana fortecy, na połowie długości rozpłomieniona, z wyrwanymi fundamentami, powoli osiadła na swej ranie.Z rosnącą szybkością cała forteca padła na stos pogrzebowy, waląc się na spaloną ziemię ze śmiertelnym rykiem, podobnym do ostatnich grzmotów piorunu podczas gwałtownej burzy.Jej korytarze były zapchane setkami oszalałych ze strachu ludzi, uciekających bez nadziei od palących promieni.Z wyjątkiem tych, którzy wywalczyli sobie drogę do wyjścia lub skoczyli z chylących się okien, by znaleźć ucieczkę przez pełen okropności świt - wszyscy oprócz tych niewielu zostali zmiażdżeni przez wyjące ruiny.Forteca rozpadła się w płonący, pogruchotany tłuczeń.Obiecywane przez nią bezpieczne schronienie teraz zatrzaskiwało się nad ludźmi jak śmiertelna pułapka.Dymny całun zagłady zaciemniał poranne niebo, barwiąc rubinowe wschodzący półkrąg słońca na tle pobrużdżonego płomieniami horyzontu.Gdy kłujący promień energii zniknął, wyłączyła się też pulsująca siatka energetyczna, bo forteca już nie istniała.Zmęczony Kane szedł powłócząc nogami, ledwie zdolny unieść ciężar swej zbroi.Zniszczenie zamku Malchiona obniżyło rezerwy energetyczne Krwawnika do niebezpiecznego poziomu, tak więc powrót do Arellarti byłby narażony na niebezpieczeństwo, gdyby Kane nadal czerpał siły z kryształu.Ale jego cel został osiągnięty.Breimen było teraz złamanym kaleką, a potęga jaką zademonstrował spowoduje, że zrewidują swą decyzję rzucenia mu wyzwania.Odwołując swą grasującą armię, Kane nakazał odwrót na statki.Breimen stało w płomieniach wzdłuż trasy, którą weszli, a pożoga rozszerzała się na całe miasto.Zmuszeni byli do powrotu nad rzekę inną, okrężną drogą, przez którą przebili się'z niewielkimi trudnościami - bo zniszczenie fortecy Malchiona wraz z głównymi siłami pozostałej mu armii złamało kręgosłup oporu.Ci, którzy samobójczymi szarżami próbowali zatrzymać pochód, byli doraźnie zarzynani i nigdy najeźdźcy nie byli aż tak naciskani, by Kane musiał korzystać z ostatnich rezerw energii Krwawnika - siły, której potrzebowali dla napędu silników oczekujących statków.Flota opuszczająca umierające miasto niosła ledwie połowę załóg.Ale potęga Breimen rozpłynęła się w całunie dymu, zasnuwającym poranne niebo.XXI.NIE BYŁO ŁEZ W SELONARŁKtoś pukał do jej drzwi.- Teres?Usiadła, zdumiona nieznajomym otoczeniem, przez chwilę myśląc, że obudziła się na wieży Kane'a.Nie, była sama.To była cytadela Dribecka, gdzie spędziła kilka ostatnich dni od powrotu do Selonari z przesłaniem od Wilka i eskortą dwudziestu pięciu jej własnych ludzi.Dribeck potrafił przeczytać między wierszami decyzji Malchiona - i zauważył także świtę Teres - choć zatrzymał swe myśli dla siebie.Teres w poczuciu winy chciałaby, aby jej ojciec pozwolił na przyprowadzenie więcej ludzi, których uważała za lojalnych, ale Wilk podejrzewał, jakie są jej motywy.Przynajmniej będzie garść mieczy, aby zmyć tę plamę na honorze Breimen.- Teres? - Nadal stukanie.- Teres? Tu Dribeck.Muszę z tobą pomówić.Poznała jego głos.- Chwileczkę - zawołała niepewnie.Za oknem jasno świeciły gwiazdy; spała niewiele godzin.Teres usiadła na łożu, naga w słabym migotaniu jedynej lampy.Wciągając jedno z futrzanych okryć, jeszcze ciepłe w miejscu, gdzie pod nim leżała, otuliła się nim i boso skierowała do drzwi.- Co się stało? - szepnęła niepewnie, odsuwając rygiel.Pociągła twarz Dribecka wyrażała troskę.- Lepiej, żebym wszedł do środka - powiedział.- Właśnie przyniesiono mi ponure wieści.Gdy przecisnął się koło niej, nie zwracając uwagi na jej brak ubrania, Teres zmarszczyła brwi.Lord zachowywał się jak nawiedzony przez ducha; był sparaliżowany jakimś druzgocącym nieszczęściem.- Kane.? - zaczęła z wysiłkiem.- Tak.Dribeck patrzył na nią z wyrazem oszołomienia.Jej serce jest sercem wojownika - pomyślał - więc powiedz jej wszystko po prostu, i miejmy to za sobą.- Wieści właśnie do nas dotarły, gdy zaczęły przybywać niedobitki.Dwa dni temu Kane zaatakował Breimen na czele armii Rillytich.Była dzika rzeź, a zamek Malchiona został zniszczony.Gdy Kane się wycofał, pół miasta stało w płomieniach.Pokonane Breimen leży w ruinie, a Kane wrócił do Arellarti z nie tkniętą większością armii.Pod Teres ugięły się kolana.Oparła się o ścianę z poszarzałą twarzą, kłykcie zaciśniętej na okryciu dłoni zbielały z wysiłku.Przez chwilę milczała nie wierząc własnym uszom.Jej wargi drżały, wreszcie wydobyło się z nich słowo.- Jak? - udało jej się wykrztusić.Dribeck posępnie zrelacjonował jej treść pełnych grozy sprawozdań, jakie złożyli mu pierwsi docierający do Selonari.Teres słuchała nie przerywając, biała na twarzy, nieruchoma jak odziany w futro posąg.Zdawało się, że ściana musi się ugiąć pod straszliwym ciężarem, który się o nią wspierał.- Mój ojciec? - spytała słabym głosem.Ton Dribecka był pełen współczucia.- Był wewnątrz fortecy, gdy jej mury rozpadły się w gruzach.Wątpliwe, aby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]