[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.List zobowiązywał adwokata do ustanowienia funduszu edukacyjnego na rzecz siedmiorga dzieci, którą to liczbę po kilku miesiącach poprawiono na “ośmioro”: Podstawą funduszu stal się portfel aktywów o wartości ponad pół miliona dolarów, a obrót akcjami wzięli w swoje ręce ci sami maklerzy, którzy zajmowali się finansami Ryanów.Cathy zaskoczył także fakt, że w tym przypadku Jack udzielał maklerom szczegółowych wskazówek, jak i w co mają inwestować, choć nie czynił tego z resztą domowych finansów.Nie stracił dawnego nosa do transakcji, gdyż zyski z funduszu Zimmerów przekraczały dwadzieścia trzy procent rocznie.Kolejne sto tysięcy dolarów zainwestował Jack w firmę (według podrozdziału S o subajencji, cokolwiek to oznaczało), odnajętą od korporacji Southland.Chodzi po prostu o sklepik “7-11”, uświadomiła sobie Caroline.Firma działała w Marylandzie, a jej adres podano jako.- To w naszej okolicy! - szepnęła Cathy.I rzeczywiście, sklepik mieścił się tuż przy szosie numer pięćdziesiąt, co oznaczało, że Jack mija go dwa razy dziennie, w drodze do pracy i z pracy.Bardzo wygodnie.Do cholery, kto to jest ta Carol Zimmer?Rachunki ze szpitala? Oddział położniczy?!Doktor Marsha Rosen! Cathy wiedziała, o kogo chodzi, i gdyby sama nie pracowała w klinice John Hopkins, na swoją położniczkę wybrałaby właśnie doktor Rosen, absolwentkę Yale i znakomitą lekarkę.Dziecko? Jacqueline Zimmer.Jacqueline.Cathy poczuła, że pąsowieje.Za chwilę po policzkach zaczęły jej cieknąć łzy.Ty szujo! Mnie to nie chcesz dać dziecka, ale jakiejś obcej, proszę bardzo!Cathy sprawdziła jeszcze daty, sięgając pamięcią wstecz.Tamtego dnia Jack wrócił do domu bardzo późno.Pamiętała, bo musiała z tego powodu odwołać zaproszenia na kolację u.A więc był tam! Asystował przy porodzie! Czy trzeba lepszego dowodu? Triumf z dokonanego odkrycia przemienił się jednak prędko w czarną rozpacz.Cathy wciąż nie wierzyła, że koniec świata może nastąpić tak łatwo.Wystarczy świstek papieru, i już.Koniec świata.Czy naprawdę koniec?Jakże inaczej? Nawet gdyby Jack chciał wytrwać w związku.Czy tego chciała?Tylko co z dziećmi? Cathy zamknęła segregator i nie wstając z podłogi, odłożyła go na miejsce.- Zastanów się, nim coś zrobisz - powiedziała sobie.- Od tego jesteś lekarzem.Dzieci potrzebują ojca, oczywiście, ale też jaki z Jacka ojciec? Nie ma go w domu trzynaście i czternaście godzin na dobę, często przez siedem dni w tygodniu.Raz tylko, jeden jedyny raz zabrał syna na mecz, mimo ciągłych próśb.Dobrze, jeśli pojawił się na połowie meczów rozgrywanych przez drużynę małego Jacka w lidze szkolnej.Przegapił wszystkie imprezy w szkole, co do jednej: inscenizację gwiazdkową i co tam jeszcze.Cathy zaskoczył właściwie fakt, że Jack spędził Boże Narodzenie z rodziną.Poprzedniego wieczora upił się oczywiście przy składaniu zabawek, więc nie zadała sobie nawet trudu, by zwabić go do łóżka.Bo i po co? Owszem, przywiózł jej prezent, nawet ładny, ale nic oszałamiającego, takie zakupy załatwia się w parę minut.Zakupy.Cathy wstała i przerzuciła pocztę na biurku Jacka.Na wierzchu leżała sterta rachunków z kart kredytowych.Okazało się, że Jack zakupił masę rzeczy w.W Hamley’s, w Londynie.Sześćset dolarów? Przecież przywiózł dla małego Jacka tylko jeden prezent, i dwa drobiazgi dla Sally.Sześćset dolarów!Świąteczne zakupy dla dwóch rodzin, Jack?- Nie potrzeba ci więcej dowodów, Cath - stwierdziła na głos.- Boże, o Boże.Przez długi czas nie ruszała się z podłogi.Pogrążona w rozpaczy nie zauważała upływania czasu, choć matczyny instynkt kazał jej podświadomie nadsłuchiwać głosów dzieci w bawialni.Jack wrócił do domu przed siódmą wieczór, wielce zadowolony z faktu, że wyrwał się godzinę wcześniej i, co więcej, że na mur beton przygotował wszystkie szczegóły akcji w Meksyku.Pozostawało tylko przedstawić plan w Białym Domu i uzyskać aprobatę prezydenta.Fowler pójdzie na to, choć nie lubi ryzyka, szpiegowania i czego tam jeszcze - dla polityka akcja stanowiła zbyt smakowity kąsek, by ją sobie darować - a kiedy Clark i Chavez zrobią swoje, akcje Jacka natychmiast pójdą w górę i wszystko się odmieni.Wszystko pójdzie lepiej.Uda się poskładać życie do kupy.Na początek, myślał Jack, trzeba zaplanować wakacje.Najwyższy czas.Tydzień wolnego, może nawet dwa, a jeśli jakiś zasraniec z CIA pojawi się z teczką codziennych raportów, udusi się skurwysyna, i cześć.Urlop to urlop, kropka.Dwa długie tygodnie.Zwolni się dzieci ze szkoły, niech jadą przywitać się z Myszką Miki, dokładnie jak radził Clark.Jutro trzeba zarezerwować bilety.- Jestem! - zawołał Jack, wkraczając w progi.Cisza.Zdziwił się.Kiedy zszedł na dół, dzieci oglądały telewizję.Za dużo tkwią wgapione w ekran, ale mogą za to winić tylko ojca.Trudno, to też trzeba zmienić.Jack przysiągł sobie, że zacznie wracać wcześniej z Langley.Najwyższy czas, żeby Marcus zaczął robić swoje, zamiast przychodzić w południe i zwalać całą robotę na swego zastępcę.- Gdzie mama?- Nie wiem - odpowiedziała Sally, nie odrywając wzroku od zielonych glutów i pomarańczowych macek na ekranie.Ryan wrócił na górę i wszedł do sypialni, by się przebrać.Żony ani śladu.Dostrzegł ją wreszcie, z koszem brudnej bielizny w dłoniach, i zastąpił jej drogę, próbując ją pocałować.Cathy odsunęła się jednak, potrząsając głową.Nie szkodzi, nie to nie.- Co na obiad, kotku? - zapytał wesoło.- Nie wiem.Zrób sobie, co chcesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]