[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam Wellington miał za zadanie wskazywać swoim ludziom nowe kierunki śledztwa oraz sprawdzać i łączyć ze sobą informacje, które napływały na jego biurko w Departamencie Sprawiedliwości.Największą sztuką było tak zbierać dane, by nie zorientował się w tym śledzony obiekt.Wellington domyślał się słusznie, że pod tym względem Ryan przysporzy mu wiele kłopotu.Zastępcy dyrektora CIA trudno było odmówić spostrzegawczości, a na poprzednich stanowiskach dał się poznać jako ktoś, kto słyszy, jak trawa rośnie i nie ma sobie równych we wróżeniu z fusów.To zaś oznaczało, że nie trzeba się spieszyć w śledztwie.ale bez przesady.Młodemu prokuratorowi wydawało się na szczęście, że dowody, które miał zebrać, nigdy nie trafią na salę sądową, co pozwalało na duży margines swobody w sposobach gromadzenia materiału.Inna rzecz, że Ryan nie był na pewno taki głupi, żeby otwarcie złamać prawo.Naruszył może albo obszedł przepisy Komisji Papierów Wartościowych, lecz analiza późniejszego raportu Komisji w tej sprawie wykazywała niezbicie, że Ryan działał w dobrej wierze i w pełnym przekonaniu, że nie narusza żadnego przepisu.Co z tego, że uniewinniono go z przyczyn formalnych? Cały wymiar sprawiedliwości opiera się na podobnych kruczkach.Owszem, Komisja mogła mocniej przycisnąć Ryana, może nawet uzyskać orzeczenie winy, ale nawet to nie doprowadziłoby do wyroku.Chyba, żeby załatwiono wtedy sprawę polubownie, a Ryan wziąłby winę na siebie.Wellington nie wierzył, by Ryan zgodził się na taki układ.Przecież kiedy zaproponowano mu dobrowolne przyznanie się do winy i koniec sprawy, odpowiedział krótkim nie.Nie był kimś, kogo dało się wodzić na pasku.Zabił paru ludzi, co nie przerażało Wellingtona, lecz unaoczniało mu siłę charakteru tego człowieka.Ryan był nie byle kim - był twardym skurwielem, który przyparty do muru wybierał walkę.- I na tym się właśnie przejedzie - dodał Wellington na głos.Ryan woli bezpośrednią walkę, nie podchody.Brakuje mu subtelności.To zwykła cecha ludzi uczciwych, potwornie zgubna w środowisku polityków.Niestety, Ryan miał też popleczników w polityce.Trentowi i Fellowsowi trudniej już było odmówić zręczności i sprytu.Taktycznie bardzo interesujący problem.Wellington oceniał jako najpilniejsze dwa zadania: po pierwsze, znaleźć coś, co obciąży Ryana.Po drugie, znaleźć argument, który zamknie usta jego potężnym mocodawcom.Carol Zimmer.Wellington sięgnął po kolejną teczkę akt.Na wierzchu leżała fotografia z Biura Imigracyjnego.Pochodziła sprzed lat i zdradzała, jak niewiele przesady bywa czasem w określeniu “smarkata oblubienica”.Kiedy Carol Zimmer przybyła do Ameryki, była nastoletnim maleństwem z twarzą wschodniej lalki.Inne zdjęcie, wykonane niedawno ukradkiem przez jednego z inspektorów, przedstawiało Zimmer jako kobietę dojrzałą, choć wciąż jeszcze przed czterdziestką, o twarzy, której dawną porcelanową gładkość zeszpeciły pierwsze zmarszczki.Wellington ocenił, że Zimmer była teraz jeszcze piękniejsza niż w młodości.Na pierwszym zdjęciu miała minę ściganego zwierzątka, czemu się trudno dziwić, skoro dopiero co uciekła z Laosu.Dziś widać było, że Carol Zimmer czuje się w życiu pewnie.Ma ładny uśmiech, stwierdził Wellington.Przypomniał sobie azjatycką koleżankę ze studiów, Cynthię Yu.Cholera, ta się umiała rżnąć.Bardzo podobne oczy.Orientalna kokietka.Może tędy się dobrać do Ryana?W tak prosty sposób?Ryan był żonaty.Z Caroline Muller Ryan, doktorem medycyny, chirurgiem ocznym.Zdjęcie: wcielenie białej, anglosaskiej protestantki (choć katolickiego wyznania).Szczupła, atrakcyjna, matka dwójki dzieci.Nie szkodzi.To, że się ma ładną żonę, wcale jeszcze nie znaczy.Ryan ustanowił fundusz edukacyjny.Wellington otworzył kolejną teczkę i wyłowił kserokopię właściwego dokumentu.Oho, Ryan sam sporządził ten zapis, wynajmując notariusza, a nie prawnika, z którym zwykle współpracował.Notariusz z Waszyngtonu.Caroline Ryan nie podpisała dokumentu, może nawet nie miała pojęcia o jego istnieniu? Dokumenty na biurku zdawały się na to wskazywać.Wellington sprawdził z kolei odpis metryki urodzenia najmłodszego z dzieci Carol Zimmer.Mąż zginął podczas “lotu ćwiczebnego”.Z dat zgonu i narodzin nie wynikało nic wiążącego.Zimmer mogła zajść w ciążę w tym samym tygodniu, w którym jej mąż miał wypadek.Mogła albo i nie mogła.Które to już dziecko, siódme? Nie, ósme.Nie widać po niej, też typowe.Ciąża, powiedzmy, krótsza niż dziewięć miesięcy, spóźnione porody zdarzają się raczej przy pierwszym czy drugim dziecku, potem przychodzą na świat wcześniaki.Waga urodzonego dziecka dwa tysiące czterysta pięćdziesiąt gramów, mniej niż wynosi przeciętna, ale matka Azjatka, Azjaci są niżsi, więc może i noworodki małą mniejsze? Wellington zaczął kreślić notatki, widząc już, że znów, zamiast konkretnego faktu, ma przed sobą serię znaków zapytania.Ale zaraz.Kto powiedział, do diabła, że trzeba szukać faktów?Następna sprawa, chuligani.Ochroniarze Ryana, Clark i Chavez, pokiereszowali jednego z nich.Inspektor specjalnie pojechał do komendy policji w okręgu Anne Arundel.Miejscowi gliniarze podpisywali się oburącz pod wersją Clarka.Zgraja chuliganów miała od dawna kartotekę za różne drobne wykroczenia, parę wyroczków w zawieszeniu, nadzór kuratora dla nieletnich.Gliniarze byli zachwyceni, że sprawa rozwiązała się sama.“Dla mojej przyjemności pan Clark mógł strzelić w łeb temu pierdolonemu gówniarzowi” - oświadczył sierżant, a taśma inspektora zarejestrowała jego śmiech.“Pyta pan o Clarka? Poważny klient, nie powiem, jego kolega też, owszem.Gówniarze sami sobie winni, że zadarli z kimś takim.Trudno, życie nie jest bajką, nie? Najmłodsi z tych małych drani potwierdzili, że wszystko było tak, jak mówił pan Clark.Zamknięta sprawa, kolego”.Dobrze.Dlaczego jednak Ryan nasłał na tych gówniarzy swoją ochronę? W przeszłości zabijał, broniąc rodziny.Ktoś taki jak on nie będzie tolerował gróźb wobec swoich przyjaciół, krewnych, swojej.kochanki? Więc to jednak możliwe.- Hmm.- zdziwił się trochę Wellington.Zastępca dyrektora CIA pozwala sobie na skoki na boki.Niby mu wolno, ale można się pośliznąć.W dodatku rzecz zupełnie nie pasuje do naszego anioła, doktora Johna Patricka Ryana.Kiedy miejscowa banda nachodzi jego kochankę, najspokojniej w świecie szczuje na chuliganów swoich goryli, niczym capo z sycylijskiej mafii, tak wielkopańskim gestem, że żaden policjant nie ośmieli mu się później podskoczyć.Wystarczy jako materiał na Ryana?Nie.Wellington potrzebował czegoś więcej.Potrzebował dowodów, jakichkolwiek.Słabszych niż takie, które przekonają ławę przysięgłych, ale zawsze dowodów, konkretów, które powoła.Właśnie, co? Wszcząć oficjalne dochodzenie.Naturalnie.Oficjalne dochodzenie trudno już przecież utrzymać w tajemnicy.Zaczną się szepty, plotki.Łatwizna.Najpierw jednak Wellington musiał znaleźć hak na Ryana.- Ten mecz to prawie wstęp do Superpucharu, sam zobacz: grają go w trzeciej kolejce sezonu, na stadionie Metrodome, obie drużyny dwa mecze do przodu, obie mają widoki na pierwsze miejsce w swoich grupach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]