Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryCrichton Michael Czlowiek terminalUciekinier Daniel SilvaVincenzi Penny Niebywały skandal
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowepliki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zamówił też portret królowej Ynci Gwałtownej, jednej z założycielek królestwa.Miała na głowie hełm ze skrzydełkami i kolcem, i masę czar­nych włosów zaplecionych w cienkie warkoczyki, z krwią zamiast pomady.Stosowała ostry makijaż w popularnym barbarzyńskim sty­lu kosmetycznym: urzet, krew i spirale.Miała też półpancerz z mi­seczkami rozmiar D-105 i naramienniki z kolcami, a także kolczaste nakolanniki, sandały z kolcami i krótką spódniczkę w modny de­seń tartanu i krwi.Jedna jej dłoń spoczywała nonszalancko na po­dwójnym toporze z kolcem, druga gładziła rękę pojmanego wro­giego wojownika.Reszta pojmanego wrogiego wojownika zwisała z gałęzi kilku sosen w tle.Na obrazie przestawiono też Kolca, jej ulubionego kucyka bojowego z wymarłej już całkiem odmiany gór­skich lancrańskich, charakteryzujących się wyglądem i ogólnym charakterem beczki prochu, oraz jej wojenny rydwan, też wykoń­czony zgodnie z dominującym deseniem kolców.Miał koła, który­mi można by się golić.Magrat patrzyła nieruchomo.O tym nikt jej nie powiedział.Mówili o gobelinach, o haftach, o krynolinach i jak podawać rękę książętom.Nikt ani słowem nie wspomniał o kolcach.Na końcu galerii rozległy się jakieś głosy - z kierunku, skąd przyszła.Uniosła suknię i pobiegła.Za sobą słyszała kroki i śmiech.W lewo, krużgankiem, potem ciemnym korytarzem ponad kuchnią, obok.Jakiś kształt przesunął się w mroku.Błysnęły zęby.Magrat unio­sła nogę od krzesła, zamachnęła się i znieruchomiała.- Greebo?Kot niani Ogg otarł się ojej nogi.Uszy położył po sobie, co wy­straszyło Magrat jeszcze bardziej.Przecież to Greebo, bezsporny władca całej kociej populacji Lancre i ojciec większej jej części.Greebo, w którego obecności wilki chodziły na paluszkach, a niedźwiedzie uciekały na drzewa.Był przerażony.- Chodź tu, ty nieszczęsny wariacie!Chwyciła go za skórę na karku i pobiegła dalej.Greebo z wdzięcznością wbił jej w rękę pazury[31] aż do kości i wdrapał się na ramię.Musiała dotrzeć w okolice kuchni, gdyż tam właśnie leżały tere­ny Greeba - nieznane, mroczne terytoria, gdzie znikały tkanki dy­wanów i gipsowych kolumn, odsłaniając kamienny kościec zamku.Była pewna, że słyszy za sobą kroki - bardzo szybkie i lekkie.Jeśli zaraz skręci za róg.Greebo na jej ramieniu napiął się jak sprężyna.Magrat znie­ruchomiała.Za następnym rogiem.Jakby bez jej woli, ręka trzymająca kawał drewna uniosła się i cofnęła z wolna.Magrat przesunęła się do rogu i pchnęła jednocześnie.Roz­legł się tryumfalny syk, zastąpiony bolesnym wrzaskiem, kiedy drew­no przejechało po szyi przyczajonego elfa.Zatoczył się do tyłu.Szlo­chając niemal z przerażenia, Magrat skoczyła do najbliższych drzwi i szarpnęła za klamkę.Otworzyły się.Wskoczyła do wnętrza, zatrza­snęła je za sobą, w ciemności wymacała sztaby.Usłyszała, jak ze szczę­kiem opadają na miejsca.Wtedy dopiero osunęła się na kolana.Coś uderzyło w drzwi od zewnątrz.Po chwili Magrat otworzyła oczy, niepewna, czy rzeczywiście otworzyła oczy, ponieważ ciemność pozostała tak samo ciemna jak przedtem.Przed sobą wyczuwała przestrzeń.W zamku były różne pomieszczenia, dawne ukryte cele.Przed nią mogła czaić się prze­paść, mur, cokolwiek.Wymacała futrynę, podniosła się ostrożnie i wyciągnęła rękę mniej więcej w kierunku ściany.Była tam półka.Na półce świeca.I pęczek zapałek.Czyli, przekonywała samą siebie do wtóru bijącego głośno ser­ca, ktoś niedawno był w tym pokoju.Większość mieszkańców Lan­cre wciąż używała hubki i krzesiwa; tylko król mógł sobie pozwolić na sprowadzanie zapałek aż z Ankh-Morpork.Babcia Weatherwax i niania Ogg też je miały, ale one nie musiały kupować.Dostawały je.Łatwo jest dostawać różne rzeczy, kiedy się jest czarownicą.Magrat zapaliła ogarek świecy i odwróciła się, by sprawdzić, w jakim pomieszczeniu się schroniła.No nie.***- Coś podobnego - odezwał się Ridcully.- Znajome drzewo.- Cicho bądź!- Miałem wrażenie, jakby ktoś tu mówił, że mamy tylko po­dejść kawałek w górę.- Cicho bądź!- Pamiętam, kiedy byliśmy w tym lesie, pozwoliłaś.Babcia Weatherwax usiadła na pniu.- Ktoś plącze drogi - stwierdziła.- Bawi się sztuczkami.- Pamiętam taką bajkę o dwójce dzieci, które zabłądziły w le­sie.Przyleciało do nich mnóstwo ptaków i przykryło je liśćmi.- Na­dzieja pojawiła się w jego głosie niczym duży palec sterczący spod krynoliny.- Bo rzeczywiście tylko durne ptaki mogły wpaść na taki po­mysł.- Babcia drapała się w głowę.- Ona to robi - orzekła.- To elfia sztuczka: prowadzić wędrowców na manowce.Ona miesza mi w głowie.W mojej własnej głowie! Przyznaję, dobra jest.Idziemy tam, gdzie ona chce.Chodzimy w kółko.I robi to mnie!- Może zajęta jesteś myślami o czymś innym - podpowiedział Ridcully, nie całkiem jeszcze rezygnując z nadziei.- Oczywiście, że myślę o czymś innym, skoro ty wiecznie się przewracasz i gadasz bez sensu.Gdyby pewnego sprytnego maga nie naszła ochota, żeby odgrzebywać sprawy, które w ogóle nigdy nie istniały, nie byłoby mnie tutaj.Byłabym w samym centrum zda­rzeń i wiedziałabym, co się dzieje.- Zacisnęła pięści.- Przecież wcale nie musisz.Jest piękna noc.Możemy tu po­siedzieć i.- Na ciebie też to działa - zauważyła babcia.- Całe te marzenia-wspomnienia, spojrzenie przez zatłoczoną salę i w ogóle.Nie mam pojęcia, jak udaje ci się zachować stanowisko szefa magów.- Głównie sprawdzając wieczorem łóżko i pilnując, żeby ktoś inny spróbował wcześniej trochę tego, co mam zamiar zjeść - wyja­śnił z rozbrajającą szczerością Ridcully.- To naprawdę nie takie trudne.Polega przede wszystkim na podpisywaniu różnych papie­rów.I trzeba mieć mocny głos.Poddał się w końcu.- Ale naprawdę byłaś zaskoczona, kiedy mnie zobaczyłaś - stwierdził.- Całkiem zbladłaś na twarzy.- Każdy by zbladł, gdyby zobaczył dorosłego mężczyznę wyglą­dającego jak owca, która właśnie ma się udławić.- Nie ustąpisz, co? Zadziwiające.Nie popuścisz ani trochę.Liść spłynął w dół.Ridcully nawet nie drgnął.- A wiesz - powiedział całkiem spokojnym głosem.-Albo jesień w tych stronach przychodzi wcześniej, albo tutejsze ptaki to właśnie te z bajki, o której mówiłem, albo ktoś siedzi na drzewie nad nami.- Wiem.- Wiesz?- Tak, ponieważ uważałam, kiedy ty pędziłeś na złamanie kar­ku szlakiem wspomnień.Jest ich co najmniej pięciu, i to dokład­nie nad nami.Jak tam te twoje magiczne palce?- Myślę, że dałbym radę wystrzelić kulę ognistą.- Nie podziała.Możesz nas stąd zabrać?- Nie oboje.- Tylko siebie?- Prawdopodobnie, ale nie zostawię cię samej.Babcia przewróciła oczami.- Wiesz, to prawda - powiedziała.- Wszyscy mężczyźni są jak ła­będzie.Uciekaj stąd, ckliwy mięczaku.Oni nie chcą mnie zabijać.Przynajmniej na razie.Ale przecież nic nie wiedzą o magach, więc załatwią cię bez namysłu.- I kto tu jest ckliwy?- Nie chcę widzieć, jak umierasz, kiedy mógłbyś zrobić coś po­żytecznego.- Ucieczka nie jest pożyteczna.- O wiele bardziej niż pozostawanie tutaj.- Gdybym odszedł, nigdy bym sobie tego nie wybaczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •