[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamówił też portret królowej Ynci Gwałtownej, jednej z założycielek królestwa.Miała na głowie hełm ze skrzydełkami i kolcem, i masę czarnych włosów zaplecionych w cienkie warkoczyki, z krwią zamiast pomady.Stosowała ostry makijaż w popularnym barbarzyńskim stylu kosmetycznym: urzet, krew i spirale.Miała też półpancerz z miseczkami rozmiar D-105 i naramienniki z kolcami, a także kolczaste nakolanniki, sandały z kolcami i krótką spódniczkę w modny deseń tartanu i krwi.Jedna jej dłoń spoczywała nonszalancko na podwójnym toporze z kolcem, druga gładziła rękę pojmanego wrogiego wojownika.Reszta pojmanego wrogiego wojownika zwisała z gałęzi kilku sosen w tle.Na obrazie przestawiono też Kolca, jej ulubionego kucyka bojowego z wymarłej już całkiem odmiany górskich lancrańskich, charakteryzujących się wyglądem i ogólnym charakterem beczki prochu, oraz jej wojenny rydwan, też wykończony zgodnie z dominującym deseniem kolców.Miał koła, którymi można by się golić.Magrat patrzyła nieruchomo.O tym nikt jej nie powiedział.Mówili o gobelinach, o haftach, o krynolinach i jak podawać rękę książętom.Nikt ani słowem nie wspomniał o kolcach.Na końcu galerii rozległy się jakieś głosy - z kierunku, skąd przyszła.Uniosła suknię i pobiegła.Za sobą słyszała kroki i śmiech.W lewo, krużgankiem, potem ciemnym korytarzem ponad kuchnią, obok.Jakiś kształt przesunął się w mroku.Błysnęły zęby.Magrat uniosła nogę od krzesła, zamachnęła się i znieruchomiała.- Greebo?Kot niani Ogg otarł się ojej nogi.Uszy położył po sobie, co wystraszyło Magrat jeszcze bardziej.Przecież to Greebo, bezsporny władca całej kociej populacji Lancre i ojciec większej jej części.Greebo, w którego obecności wilki chodziły na paluszkach, a niedźwiedzie uciekały na drzewa.Był przerażony.- Chodź tu, ty nieszczęsny wariacie!Chwyciła go za skórę na karku i pobiegła dalej.Greebo z wdzięcznością wbił jej w rękę pazury[31] aż do kości i wdrapał się na ramię.Musiała dotrzeć w okolice kuchni, gdyż tam właśnie leżały tereny Greeba - nieznane, mroczne terytoria, gdzie znikały tkanki dywanów i gipsowych kolumn, odsłaniając kamienny kościec zamku.Była pewna, że słyszy za sobą kroki - bardzo szybkie i lekkie.Jeśli zaraz skręci za róg.Greebo na jej ramieniu napiął się jak sprężyna.Magrat znieruchomiała.Za następnym rogiem.Jakby bez jej woli, ręka trzymająca kawał drewna uniosła się i cofnęła z wolna.Magrat przesunęła się do rogu i pchnęła jednocześnie.Rozległ się tryumfalny syk, zastąpiony bolesnym wrzaskiem, kiedy drewno przejechało po szyi przyczajonego elfa.Zatoczył się do tyłu.Szlochając niemal z przerażenia, Magrat skoczyła do najbliższych drzwi i szarpnęła za klamkę.Otworzyły się.Wskoczyła do wnętrza, zatrzasnęła je za sobą, w ciemności wymacała sztaby.Usłyszała, jak ze szczękiem opadają na miejsca.Wtedy dopiero osunęła się na kolana.Coś uderzyło w drzwi od zewnątrz.Po chwili Magrat otworzyła oczy, niepewna, czy rzeczywiście otworzyła oczy, ponieważ ciemność pozostała tak samo ciemna jak przedtem.Przed sobą wyczuwała przestrzeń.W zamku były różne pomieszczenia, dawne ukryte cele.Przed nią mogła czaić się przepaść, mur, cokolwiek.Wymacała futrynę, podniosła się ostrożnie i wyciągnęła rękę mniej więcej w kierunku ściany.Była tam półka.Na półce świeca.I pęczek zapałek.Czyli, przekonywała samą siebie do wtóru bijącego głośno serca, ktoś niedawno był w tym pokoju.Większość mieszkańców Lancre wciąż używała hubki i krzesiwa; tylko król mógł sobie pozwolić na sprowadzanie zapałek aż z Ankh-Morpork.Babcia Weatherwax i niania Ogg też je miały, ale one nie musiały kupować.Dostawały je.Łatwo jest dostawać różne rzeczy, kiedy się jest czarownicą.Magrat zapaliła ogarek świecy i odwróciła się, by sprawdzić, w jakim pomieszczeniu się schroniła.No nie.***- Coś podobnego - odezwał się Ridcully.- Znajome drzewo.- Cicho bądź!- Miałem wrażenie, jakby ktoś tu mówił, że mamy tylko podejść kawałek w górę.- Cicho bądź!- Pamiętam, kiedy byliśmy w tym lesie, pozwoliłaś.Babcia Weatherwax usiadła na pniu.- Ktoś plącze drogi - stwierdziła.- Bawi się sztuczkami.- Pamiętam taką bajkę o dwójce dzieci, które zabłądziły w lesie.Przyleciało do nich mnóstwo ptaków i przykryło je liśćmi.- Nadzieja pojawiła się w jego głosie niczym duży palec sterczący spod krynoliny.- Bo rzeczywiście tylko durne ptaki mogły wpaść na taki pomysł.- Babcia drapała się w głowę.- Ona to robi - orzekła.- To elfia sztuczka: prowadzić wędrowców na manowce.Ona miesza mi w głowie.W mojej własnej głowie! Przyznaję, dobra jest.Idziemy tam, gdzie ona chce.Chodzimy w kółko.I robi to mnie!- Może zajęta jesteś myślami o czymś innym - podpowiedział Ridcully, nie całkiem jeszcze rezygnując z nadziei.- Oczywiście, że myślę o czymś innym, skoro ty wiecznie się przewracasz i gadasz bez sensu.Gdyby pewnego sprytnego maga nie naszła ochota, żeby odgrzebywać sprawy, które w ogóle nigdy nie istniały, nie byłoby mnie tutaj.Byłabym w samym centrum zdarzeń i wiedziałabym, co się dzieje.- Zacisnęła pięści.- Przecież wcale nie musisz.Jest piękna noc.Możemy tu posiedzieć i.- Na ciebie też to działa - zauważyła babcia.- Całe te marzenia-wspomnienia, spojrzenie przez zatłoczoną salę i w ogóle.Nie mam pojęcia, jak udaje ci się zachować stanowisko szefa magów.- Głównie sprawdzając wieczorem łóżko i pilnując, żeby ktoś inny spróbował wcześniej trochę tego, co mam zamiar zjeść - wyjaśnił z rozbrajającą szczerością Ridcully.- To naprawdę nie takie trudne.Polega przede wszystkim na podpisywaniu różnych papierów.I trzeba mieć mocny głos.Poddał się w końcu.- Ale naprawdę byłaś zaskoczona, kiedy mnie zobaczyłaś - stwierdził.- Całkiem zbladłaś na twarzy.- Każdy by zbladł, gdyby zobaczył dorosłego mężczyznę wyglądającego jak owca, która właśnie ma się udławić.- Nie ustąpisz, co? Zadziwiające.Nie popuścisz ani trochę.Liść spłynął w dół.Ridcully nawet nie drgnął.- A wiesz - powiedział całkiem spokojnym głosem.-Albo jesień w tych stronach przychodzi wcześniej, albo tutejsze ptaki to właśnie te z bajki, o której mówiłem, albo ktoś siedzi na drzewie nad nami.- Wiem.- Wiesz?- Tak, ponieważ uważałam, kiedy ty pędziłeś na złamanie karku szlakiem wspomnień.Jest ich co najmniej pięciu, i to dokładnie nad nami.Jak tam te twoje magiczne palce?- Myślę, że dałbym radę wystrzelić kulę ognistą.- Nie podziała.Możesz nas stąd zabrać?- Nie oboje.- Tylko siebie?- Prawdopodobnie, ale nie zostawię cię samej.Babcia przewróciła oczami.- Wiesz, to prawda - powiedziała.- Wszyscy mężczyźni są jak łabędzie.Uciekaj stąd, ckliwy mięczaku.Oni nie chcą mnie zabijać.Przynajmniej na razie.Ale przecież nic nie wiedzą o magach, więc załatwią cię bez namysłu.- I kto tu jest ckliwy?- Nie chcę widzieć, jak umierasz, kiedy mógłbyś zrobić coś pożytecznego.- Ucieczka nie jest pożyteczna.- O wiele bardziej niż pozostawanie tutaj.- Gdybym odszedł, nigdy bym sobie tego nie wybaczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]