[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Par skinął głową, ruszając przodem.Obecność brata dodawała mu otuchy, jak gdyby już tylko to, że ma go przy sobie, mogło w jakiś sposób zapobiec grożącemu niebezpieczeństwu.Potężna postać Colla wznosiła się jak skała za plecami Para, a na jego twarzy malowała się taka determinacja, iż wydawało się, że sama siła jego woli wystarczy, by ich bezpiecznie przeprowadzić.Par był bardziej zadowolony z tego, że brat z nim poszedł, niż potrafiłby to wyrazić.Wiedział, że to egoizm przezeń przemawia, ale tak czuł.Odwaga Colla w całej tej sprawie była w znacznej mierze źródłem jego własnej.Obeszli rozpadlinę i skierowali się z powrotem ku ruinom mostu.Wszystko wokół nich pozostawało niezmienione, milczące i nieruchome, pozbawione życia.Lecz nagle coś zamajaczyło niewyraźnie we mgle z przodu i z gruzów się wyłonił kanciasty kształt.Par zaczerpnął tchu, żeby się uspokoić.Była to krypta.Pośpiesznie ruszyli ku niej.Par szedł przodem, a Coll zaledwie o krok za nim.Wyraźnie ukazały się ściany z kamiennych bloków, wyzbywając się nierealności, w jaką spowiła je mgła.Pod murami krypty rosły krzewy, winorośl wiła się na jej spadzistym dachu, a mech nadawał jej fundamentom rdzawą i ciemnozieloną barwę.Była większa, niż Par sobie wyobrażał, miała dobrych piętnaście metrów szerokości i u szczytu wznosiła się na co najmniej sześć metrów.Wyglądem i nastrojem przypominała grobowiec.Ohmsfordowie dotarli do najbliższej ściany krypty i ostrożnie skręcili za róg, wychodząc na jej front.Znaleźli tam napis wykuty w pokruszonym kamieniu, starodawną inskrypcję, niemal zupełnie zatartą przez upływ czasu i działanie pogody.Niektóre słowa były ledwie widoczne.Zatrzymali się z zapartym tchem i przeczytali:Tu narodów waleczne bije serce,tu ich dusza i wolności tchnienie.Tu poszukiwania prawdy odwaga drzemiei do wojen niechęć, i zgody pragnienie,by po wsze czasy godnieMiecza Shannary chronić lśnienie.Nieco dalej znajdowały się potężne kamienne wrota.Były uchylone.Bracia spojrzeli po sobie bez słowa, po czym ruszyli naprzód.Dotarłszy do wrót, zajrzeli do środka.Znajdował się tam korytarz prowadzący w lewo i ginący w mroku.Par zmarszczył czoło.Nie oczekiwał, że krypta okaże się skomplikowaną budowlą; sądził, że będzie się składała z pojedynczej komnaty, w środku której będzie spoczywał Miecz Shannary.To, co ujrzeli, wskazywało na coś innego.Spojrzał na Colla.Jego brat był wyraźnie zaniepokojony.Rozglądał się nerwowo, przypatrując się najpierw wejściu, a potem ciemnemu gąszczowi otaczającego ich lasu.Coll wysunął rękę i pociągnął wrota.Bez trudu pozwoliły się otworzyć.Nachylił się do brata.- To wygląda na pułapkę - szepnął tak cicho, że Par ledwie go usłyszał.Parowi to samo przyszło do głowy.Drzwi do krypty, liczące trzysta lat i wystawione na klimat Dołu, nie powinny tak łatwo ustępować.Ktoś mógłby je bez trudu znowu zamknąć, kiedy on znajdzie się już w środku.Wiedział jednak, że i tak tam wejdzie.Już się na to zdecydował.Zbyt wiele przeszedł, żeby teraz się cofnąć.Uniósł brwi i spojrzał na Colla.Spojrzenie to pytało: co proponujesz?Coll zacisnął usta.Wiedział, że Par jest zdecydowany iść dalej i że ryzyko nie odgrywa żadnej roli.Z najwyższym wysiłkiem wypowiedział słowa:- Dobrze.Ty idź po Miecz.Ja stanę na straży.- Jego wielka dłoń zacisnęła się na ramieniu Para.- Ale pośpiesz się!Par skinął głową, uśmiechnął się tryumfalnie i odwzajemnił uścisk brata.Następnie wszedł do środka, szybko pogrążając się w mroku korytarza.Zapuścił się najdalej, jak mógł, kierując się słabym światłem zewnętrznego świata, które jednak wkrótce się rozproszyło.Przesuwając dłońmi po ścianach, szukał zakończenia korytarza, lecz nie znajdował go.Przypomniał sobie wtedy, że wciąż ma przy sobie kamień, który dała mu Damson.Sięgnął po niego do kieszeni, zacisnął na chwilę w dłoniach, żeby go rozgrzać, i wyciągnął przed siebie.Mrok rozjaśniło srebrzyste światło.Par uśmiechnął się dziko.Znowu ruszył naprzód, wsłuchując się w ciszę i obserwując cienie.Posuwał się jeszcze jakiś czas krętym tunelem, zszedł po schodach i przedostał się do drugiego korytarza.Zawędrował już o wiele dalej, niż wcześniej wydawałoby mu się możliwe, i po raz pierwszy zaczął odczuwać niepokój.Nie znajdował się już w krypcie, lecz gdzieś pod ziemią.Jak to było możliwe?Potem korytarz się skończył.Par wszedł do komnaty o wysoko sklepionym stropie i ścianach pokrytych malowidłami oraz runami - i zaparło mu dech w piersi z bolesną nagłością.W samym środku komnaty, z ostrzem zatopionym w cokole z czerwonego marmuru, spoczywał Miecz Shannary.Zamrugał oczami, żeby się upewnić, czy wzrok go nie myli, po czym ruszył naprzód i po chwili stanął przed nim.Ostrze było gładkie i nienaruszone, stanowiło nieskazitelne dzieło kowalskiego kunsztu.Na rękojeści wyrzeźbione było wyobrażenie ręki miotającej w górę pochodnię.Talizman połyskiwał w łagodnym świetle niebieskawym blaskiem.Par czuł, jak coś ściska go w gardle.To naprawdę był Miecz.Wezbrała w nim fala radosnego uniesienia.Ledwie mógł się powstrzymać przed zawołaniem Colla, przekazaniem mu okrzykiem tego, co czuje.Odczuł przypływ ulgi.Poważył się na to wszystko wiedziony jedynie przeczuciem - i przeczucie to okazało się trafne.Do kroćset, było trafne przez cały ten czas! Miecz Shannary rzeczywiście znajdował się w Dole, ukryty przez gąszcz drzew i krzewów, przez mgłę i noc, przez cieniowce.!Szybko powściągnął jednak swą radość.Myśl o cieniowcach przypomniała mu dobitnie o tym, jak niepewna jest jego sytuacja.Później znajdzie się czas na gratulowanie sobie, kiedy Coll i on wydostaną się bezpiecznie z tej szczurzej nory.W kamiennym postumencie, na którym spoczywał blok marmuru wraz z osadzonym w nim Mieczem, wykute były schody i ruszył w ich stronę.Lecz uczynił zaledwie jeden krok, kiedy coś oderwało się od ciemnej ściany naprzeciw.Natychmiast zatrzymał się, czując, jak do gardła podchodzi mu przerażenie.Jedno słowo wrzeszczało w jego myślach.Cieniowce!Lecz od razu spostrzegł, że jest w błędzie.To nie był cieniowiec.Był to mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń, w płaszczu z kapturem i z wizerunkiem głowy wilka wyszytym na piersi.Strach Para nie zmniejszył się, kiedy sobie uświadomił, kogo ma przed sobą.Mężczyzną zbliżającym się do niego był Rimmer Dali.Coll czekał niecierpliwie przy wejściu do krypty.Stał oparty plecami o mur, tuż obok drzwi, przeszukując wzrokiem mgłę.Nic się nie poruszyło.Nie docierał do niego żaden odgłos.Wydawało się, że jest sam; a jednak nie czuł się tak.Przez korony drzew sączyło się światło świtu, zalewając go swym chłodnym, szarym blaskiem.Par nie wraca już zbyt długo, pomyślał.Nie powinno mu to zabrać tyle czasu.Spojrzał szybko przez ramię na czarne wejście do krypty.Postanowił, że poczeka jeszcze pięć minut, a potem sam wejdzie do środka.Rimmer Dali zatrzymał się o cztery metry od Para, uniósł jakby od niechcenia rękę i zsunął z głowy kaptur swego płaszcza.Jego koścista twarz nie była zamaskowana, lecz w półmroku krypty tak mocno spowita cieniem, że prawie niewidoczna.Nie miało to znaczenia.Par rozpoznałby go wszędzie.Ich spotkanie w gospodzie „Pod Modrym Wąsiskiem” było zdarzeniem, którego nie miał nigdy zapomnieć.Miał nadzieję, że więcej się ono nie powtórzy; a jednak stali oto raz jeszcze naprzeciw siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]