[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak samo nieudolnym jak kelnerem.Jego jedyną zaletę stanowiło więczłoto, które dostałeś za przyjęcie go do pracy.Wiem od kogo, chcę wiedzieć ile.Próbował potrząsnąć przecząco głową, lecz mój chwyt mu to uniemożliwił.Próbował zaprzeczyć, więc ścisnąłem go mocniej.Próbował przełknąć na tomu pozwoliłem.Przez moment łapał powietrze, nim wykrztusił: Nie wiem, o czym.W mojej prawej dłoni pojawił się nóż ten sam co parę chwil temu.Dobry,uczciwy nóż z siedmiocalowym, długim i wąskim ostrzem.Doskonale leżał miw dłoni, co nieczęsto zdarza się w wypadku noży dragaeriańskiej roboty.Dzgną-łem go lekko w brzuch ot, tyle by na ubraniu pojawiła się krew i by to poczuł.Kwiknął cienko i sprawiał wrażenie mdlejącego.Cała ta sytuacja jako żywo przy-pominała nasze pierwsze spotkanie, gdy dowiedział się, że jestem jego nowymwspólnikiem.Wtedy też dokładnie wytłumaczyłem mu, co go czeka, jeśli okaże85się nielojalnym partnerem.Należał do Domu Jhegaali, ale doskonale pasowałbydo Domu Teckli.Na wszelki wypadek puściłem jego szyję i spoliczkowałem dwarazy.Kiwnął głową i wyciągnął z szuflady sakiewkę. Ile tam jest? Ty.tysiąc imperiali, milordzie.Prychnąłem pogardliwie. Kto ci to zaproponował: zabójca, Demon czy jakiś przydupas?Zamknął oczy, jakby miał nadzieję, że gdy je otworzy, ja zniknę. Demon wyszeptał. Doprawdy? Jestem zaszczycony, że przejawia aż takie zainteresowanie mo-ją osobą.Zaczął skomleć. I zagwarantował ci, że będę martwy, tak?Skinął głową. Ochronę też ci zagwarantował? upewniłem się.Ponownie kiwnął potakująco.Potrząsnąłem smętnie głową: niektórzy nigdy się niczego nie nauczą.* * *Poprosiłem Kragara, by nas obu teleportował do biura.Przyjrzał się nieboszczykowi siedzącemu za biurkiem. Wstyd tak popełnić samobójstwo ocenił.Musiałem się zgodzić. Gwardia już jest? spytałem, chowając sakiewkę. Skądże.W końcu się zjawią, ale raczej nikomu się nie spieszy, by ich za-wiadomić, a nie jest to ich ulubiona okolica do patrolowania. To dobrze.Wracajmy do domu.Kragar zaczął teleport, a ja dodałem, spoglądając wymownie na ciało: Nigdy nie ufaj komuś, kto sam siebie nazwał Demonem.Otaczające nas pomieszczenie zniknęło.Rozdział dziewiąty Jeśli się czegoś najpierw nie rozwali,nie sposób tego poskładaćPrzez lata wyrobiłem sobie pewien rytuał postępowania po każdej próbie za-machu na siebie.Po pierwsze, wracałem najszybciej jak się dało do biura.Podrugie, siadałem za biurkiem i gapiłem się tępo przed siebie.Po trzecie, rzyga-łem tak, jakby żołądek miał mi się przenicować.Po czwarte, gdy torsje minęły,wracałem za biurko i trząsłem się przez naprawdę długi czas.W którymś momencie, gdy tak mną trzęsło, zjawiała się Cawti i zabierałamnie do domu.Karmiła mnie, jeśli wcześniej nie jadłem, i kładła do łóżka, boi tak żadnego pożytku ze mnie nie było.Tym razem o śnie nie było mowy Aliera mnie oczekiwała.Kiedy odzy-skałem siły na tyle, by móc się poruszać, zabrałem się do teleportacji.Normalnienie muszę się do tego przygotowywać.Zwykle zresztą nie robię tego sam z uwa-gi na sensacje żołądkowe, ale tym razem jakoś tak nie miałem ochoty na niczyjąpomoc, a wymiotować i tak nie miałem czym.Nie żebym nie ufał wynajętymmagom, ale.a może i im nie ufałem.Wyjąłem zaczarowany sztylet (tanią tandetę nasyconą prostą magią na stra-ganie, ale zawsze to lepsze niż nic) i starannie wydrapałem na podłodze diagramoraz resztę symboli.Nie były konieczne, ale pomagały się skupić i uspokoić.Cawti pocałowała mnie na pożegnanie nawet nie zauważyłem, kiedy sięzjawiła.Wydało mi się, że przytuliła się mocniej niż zwykle, ale to mogło byćzłudzenie.Byłem chwilowo zdecydowanie nadwrażliwy.Teleportacja przebiegła sprawnie i bez problemów i niedługo stanąłem nadziedzińcu Czarnego Zamku.Obróciłem się na pięcie i tak świat się kręcił,więc niewielka różnica.Nikt za mną nie stał i w ogóle nikogo w zasięgu wzrokunie było.Podszedłem do wielkich podwójnych wrót, rozglądając się uważnie.Otwo-rzyły się jak zwykle same i z trudem opanowałem odruch, by odskoczyć. Szefie, trochę spokoju i opanowania. Bo co!87 Bo nikt cię nie zaatakuje w Czarnym Zamku. I co z tego? To po co te nerwy? Poprawiają mi samopoczucie. A mnie pogarszają. Masz pecha. Uspokój się, dobrze? Jakby co to cię obronię. Nie wątpię w twoje możliwości czy intencje, ale ujmijmy to tak: mam ochotębyć nerwowy.W porządku? Nie. Twoja sprawa.Miał jednak sporo racji.Spróbowałem się uspokoić i nawet częściowo mi sięudało.Lady Teldra z kolei udała, że nie ma nic niezwykłego w tym, że kazałemjej iść przodem i to dobre pięć kroków od siebie.Ufałem jej, ale minio wszystkoto mógł być imitator.Co prawda nigdy nic podobnego się w Czarnym Zamku niewydarzyło, ale zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz.W ten sposób dotarliśmy do apartamentów Aliery, gdzie lady Teldra opuściłamnie z dwornym ukłonem.Klasnąłem, usłyszałem zaproszenie Aliery i otworzy-łem drzwi na pełną szerokość, nim przekroczyłem próg.Nic na mnie nie skoczyło,więc zaryzykowałem drugi krok.Aliera siedziała w nogach łoża, wygodnie skulona w raczej dziwnej pozycji.Mimo to z łatwością mogła dobyć Pathfindera.Rozejrzałem się nader uważnie.Ponieważ nic dziwnego nie zauważyłem, wszedłem, zamknąłem drzwi i usta-wiłem fotel tak, by dotykał oparciem ściany.Dopiero wtedy w nim usiadłem.Aliera obserwowała moje poczynania. Coś nie w porządku, Vlad? Nie. Jesteś pewien?Skinąłem głową, zastanawiając się na tym, jak najszybciej zerwać się i poco sięgnąć, gdyby jednak ktoś mnie tu zaatakował.Aliera nagle uniosła dłońi wykonała gest zwykle towarzyszący użyciu magii.Loiosh syknął zirytowany, gdy padłem na podłogę, przetoczyłem się w boki zerwałem na równe nogi ze Spellbreakerem w garści.Nie poczułem jednak mro-wienia towarzyszącego zawsze przechwyceniu przez niego magii, toteż spojrza-łem zdziwiony na Alierę.A ona z kolei przyglądała się mnie z dużym zaintereso-waniem. Co w ciebie wstąpiło? spytała uprzejmie. Co zrobiłaś? Chciałam sprawdzić twoje pochodzenie, bo coś mi mówi, że masz utajonegeny Domu Teckli odparła z kamiennym spokojem.To mnie dobiło.88Siadłem na posadzce i wybuchnąłem tak szaleńczym śmiechem, że po policz-kach pociekły mi łzy.Aliera, jak podejrzewałem, miała dylemat przyłączyć siędo mnie czy zabrać do leczenia.Uspokoiłem się w końcu i poczułem się o wie-le lepiej.Odzyskałem oddech, wróciłem na fotel i już tylko z lekka chichocząc,otarłem łzy.Loiosh skończył lizać gospodynię po prawym uchu i wrócił na mojeramię. Dzięki wysapałem. Pomogło. A tak w ogóle to co się stało? Ktoś niedawno próbował mnie zabić.Spojrzała na mnie zaskoczona i spytała: I co z tego?To o mały włos nie posłało mnie z powrotem w drgawkach na podłogę, alezdołałem nad sobą zapanować.Ledwie. To moje utajone geny Domu Teckli. Rozumiem.%7łeby nie wpaść w kolejny koszmarek typu: rozmawiamy, tylko każde mówio czymś innym, skoncentrowałem się na tym, co mnie tu sprowadziło, czyli nakwestiach zawodowych. Zdołałaś sprawdzić to, o co cię prosiłem? spytałem.Kiwnęła głową. Wykrył to? Nie miał prawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]