[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwolnieniu magii towarzyszyło znowu to samo iziwne i przerażające uczucie radości.Czuła, że traci kontrolę tak samo jak wtedy, kiedy użyła pieśni przeciwko Pajęczakowi na Toffer i czarnym stworom w kanałach.Czuła, jak rozplatają się nici jej świadomości.Wiedziała jednak, że musi podjąć to ryzyko.Było konieczne.Oddech Maelmord wznosił się i opadał teraz znacznie szybciej.Syk stawał się bardziej donośny.Pragnął jej, potrzebował.Odnalazł w niej tętniący życiem fragment samego siebie, serce ciała, które zapuściło tu korzenie i które czekało tak długo.Chodź do mnie, syczał.Chodź do mnie!Jej twarz płonęła podnieceniem i pragnieniem.Brin zeszła z Croagh i wkroczyła w dżunglę.- Na kocią duszę, gdzieś musi być koniec tych kanałów! - pieklił się Ron, kiedy wyszli z tunelu do jaskini.Wydawało mu się, że będą się błąkać w kanałach fortecy do końca świata.- Tu nic nie musi być! - odwarknął Coglin, jak zawsze skłonny do kłótni.Ale góral prawie go nie słyszał.Cała uwagę skupił na jaskini, którą przechodzili.Była to ogromna komnata z tak popękanym sklepieniem, że spływało przez nie zamglone światło słońca.Na środku natomiast podłoga jaskini opadała w dół, w nie kończącą się otchłań.Bez słowa Ron skoczył naprzód, na skraj przepaści, omiatając spojrzeniem kamienny most, który spinał jej brzegi.Po drugiej stronie mostu rozciągała się wysoka, hakowata alkowa z polerowanego kamienia, na którym wyryto jakieś starożytne znaki.Wychodziła na światło dnia i zieloną, spowitą mgłą dolinę.Maelmord, pomyślał od razu.Tam powinna być teraz Brin.Wskoczył na most i przeszedł na drugą stronę.Starzec i dziewczyna podążyli za nim.Szedł w kierunku kamiennej alkowy, kiedy usłyszał ostry krzyk Kimber.- Góralu, chodź, popatrz!Zawrócił i szybko poszedł z powrotem.Czekała na niego na środku mostu.Kiedy podszedł, bez słowa wskazała na potargane łańcuchy i połamane barierki.U jej stóp znaczyły się na kamieniu ślady zasychającej krwi.Dziewczyna uklękła i dotknęła plamy palcem.- Niezbyt stara - powiedziała cicho.- Nie więcej niż godzina.Patrzył na nią w milczeniu.Ta sama, nie wypowiedziana myśl przeszła im przez głowę.Gwałtownym ruchem podniósł do góry rękę, jakby pragnąc ją odegnać.- Nie, to nie może być jej.Wtem powietrze rozdarł krzyk, przeciągły, przerażający krzyk zwierzęcia, pełen strachu i wściekłości.Przerwał ciszę i ich rozmyślania i sprawił, że zastygli w bezruchu.Dochodził zza alkowy.- Szept! - krzyknęła Kimber.Ron podskoczył.Brin!Zeskoczył z mostu i pobiegł do wejścia do alkowy, obiema rękami sięgając w tył przez ramię, gdzie zawieszony był miecz.Był szybki, ale Kimber także.Minęła go jak przestraszone zwierzę, wypadając z cienia jaskini na światło poza nią.Coglin biegł za nimi, wysokim, piskliwym głosem wrzeszcząc, aby zwolnili.Jego krzywe nogi były zbyt wolne, aby ich dogonić.Przebiegli alkowę i wydostali się na zewnątrz.Kimber wyprzedzała Rona o kilka jardów.To był Szept.Osaczony przez dwie czarne postaci bez twarzy, walczył na wąskim skalnym występie, poruszając się niczym czarna błyskawica.Za nim wiły się w dół kamienne schody prowadzące do doliny.Ron natychmiast rozpoznał w nich Croagh.Stało tam jedno z Widm Mord i coś lub kogoś obserwowało.Odwróciło się, kiedy dostrzegło zbliżających się ludzi.- Kimber, uważaj! - wrzasnął ostrzegawczo Ron.Lecz dziewczyna już skoczyła Szeptowi na pomoc.W jej dłoniach błysnęły noże.Widmo wyciągnęło ramię w jej kierunku, a z jego palców eksplodował czerwony płomień.Przeszył powietrze tuż obok dziewczyny, chybiając jednak, a od jego uderzenia wyleciały w powietrze odłamki skał.Ron skoczył z krzykiem naprzód, trzymając przed sobą hebanowe ostrze miecza Leah.Widmo natychmiast odwróciło się ku niemu i znowu nastąpił wybuch ognia.Płomień pochwycony przez ostrze miecza uderzył w księcia i całe powietrze wokół nich rozjarzyło się ogniem.Siła uderzenia uniosła chłopaka w górę i odrzuciła go z powrotem na ziemię.Potem z jaskiń wynurzył się stary, przygarbiony Coglin, wywrzaskując wściekłe wyzwanie Widmom Mord.Mały strzępek ciała i szmat doskoczył do postaci w czerni.Wędrowiec zamachnął się, wyciągając dłoń w jego stronę.Lecz i patykowate ramię starego wystrzeliło naprzód i z jego dłoni wyleciał mały, czarny przedmiot, wpadając w krąg karmazynowego ognia Widma.Całym masywem targnęła potworna eksplozja.Płomienie i dym uniosły się ku niebu, a wokół fruwały odłamki skał.Przez chwilę wszystko zniknęło w dymie i pyle.Ron jeszcze rozdygotany, zbierał się na nogi.- Spróbuj mojej magii, ty karmo dla robactwa - wył radośnie Coglin.- No i co ty na to?Przeleciał obok Rona, zanim góral zdążył go zatrzymać, tańcząc szaleńczy taniec radości.Jego patykowata sylwetka zniknęła w dymie.Nagle gdzieś z góry rozległo się warknięcie Szepta, a potem krzyk Kimber.Szalony staruch!Tuż przed nim wybuchł czerwony ogień.Drobna figurka Coglina poszybowała niczym szmaciana lalka odrzucona przez rozzłoszczone dziecko.Ron zacisnął zęby i rzucił się w kierunku źródła ognia.Niemal natychmiast stanął przed Widmem Mord.Płaszcz wędrowca zwisał w strzępach, a on sam się przygarbił.Miecz Leah przebił czerwony płomień, rozszczepiając go na części.Widmo zniknęło.Coś poruszyło się za nim i chłopak odwrócił się gwałtownie.Z kłębów dymu wypadł Szept, trzymając w paszczy czarnego stwora, podczas gdy drugi wczepił się w futro kota.Ron uderzył.Miecz rozrąbał na pół stworzenie wiszące na grzbiecie kota i oderwał je od niego.- Kimber! - krzyknął.Tuż przy nim eksplodował czerwony płomień, ale znowu pochwycił go ostrzem miecza.Na moment w kłębach dymu pojawiła się postać w czarnej szacie.Rzucił się w jej stronę.Tym razem Widmo Mord nie zdążyło.Powalone na kamienne schody, usiłowało umknąć w lewo, tryskając płomieniem z palców.Ron był już przy nim.Miecz Leah opadł i Widmo zamieniło się w stos popiołu.W jednej chwili zrobiło się niezwykle cicho.Słychać było jedynie głuche pokasływanie Szepta, który niczym duch wynurzył się z mgły i szedł w stronę Rona.Dym opadał powoli i ukazywał raz jeszcze cały występ skalny i Croagh.Występ pokryty był odłamkami skał, a łączący się z nim odcinek Croagh, gdzie Cogline rzucił wyzwanie Widmom Mord, zniknął.Ron rozejrzał się szybko wokół.Widmo i czarne stwory również zniknęły.Nie był pewny, co się z nimi stało.Zostały zniszczone czy po prostu uciekły, w każdym razie nigdzie nie było ich widać.- Ron.Odwrócił się gwałtownie na dźwięk głosu Kimber.Pojawiła się na przeciwległym końcu skalnego występu.Mała, przemoczona figurka.Kiedy podeszła, zauważył, że lekko kuleje.Ogarnęły go równocześnie gniew i ulga.- Kimber, ze wszystkiego co nierozważne i szalone.- Szept zrobiłby dla mnie to samo.Gdzie dziadek? - Przerwała mu szybko.Ron zacisnął usta i zatrzymał dla siebie wszystko, co jeszcze miał jej do powiedzenia.Razem przeszukali pokrytą odłamkami skał kamienną półkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]