[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwie.Nie bardzo sobie przypominał, jak umarł.- Pustynia - powtórzył i tym razem w głosie pojawił się cień niepewności.A przecież za.życia nigdy i w żadnej sprawie nie odczuwał niepewności.Wrażenie było przerażające i obce.Czy tak się czują zwykli ludzie?Wziął się w garść.Śmierć był pod wrażeniem.Bardzo nieliczni potrafią po zgonie utrzymać formę dawnego myślenia.Śmierć ze swej pracy nie czerpał przyjemności; była to emocja, którą uznał za trudną do opanowania.Istniała jednak satysfakcja.- A zatem - rzekł Vorbis - pustynia.A na krańcu pustyni.? SAD.- Tak, tak.Oczywiście.Vorbis próbował się skupić.Nie potrafił.Czuł, jak odpływa od niego pewność.A przecież zawsze był pewien.Zawahał się -jak człowiek, który otwiera drzwi do znanego pokoju i znajduje za nimi jedynie bezdenną otchłań.Wspomnienia wciąż tam były.Wyczuwał je.Miały właściwy kształt.Tyle że nie mógł sobie przypomnieć, czym są.Był jakiś głos.Przecież musiał być, prawda? Ale teraz pamiętał tylko dźwięk własnych myśli odbijających się we wnętrzu umysłu.Teraz musi przekroczyć pustynię.Czego ma się obawiać?Pustynia jest tym, w co wierzyłeś.Vorbis zajrzał w głąb samego siebie.I patrzył.Opadł na kolana.WIDZĘ, ŻE JESTEŚ ZAJĘTY, odezwał się Śmierć.- Nie zostawiaj mnie! To taka pustka!Śmierć spojrzał na nieskończoną pustynię.Pstryknął palcami i natychmiast podbiegł do niego wielki biały koń.WIDZĘ STO TYSIĘCY LUDZI, oświadczył Śmierć.- Gdzie? Gdzie?TUTAJ, OBOK CIEBIE.,- Nie widzę ich!Śmierć chwycił wodze.A JEDNAK, rzekł.Koń ruszył truchtem.- Nie rozumiem! - wrzasnął Vorbis.Śmierć zatrzymał się.SŁASZAŁEŚ MOŻE TAKIE POWIEDZENIE, rzekł, ŻE PIEKŁO TO INNI?- Tak.Tak, oczywiście.Śmierć skinął głową.Z CZASEM, powiedział, PRZEKONASZ SIĘ, ŻE TO NIEPRAWDA.***Pierwsze łodzie zgrzytnęły o piasek, a żołnierze wyskoczyli do wody sięgającej im ramion.Nikt nie wiedział dokładnie, kto dowodzi flotą.Kraje na wybrzeżu w większości nienawidziły się wzajemnie, nie w sensie osobistym, ale w oparciu o pewne zaszłości historyczne.Z drugiej strony jednak, czy konieczny był jakiś dowódca? Żaden z krajów, które wysłały swoje okręty, nie nienawidził innych bardziej niż Omni.Konieczne stało się, żeby przestała istnieć.Generał Argavisti z Efebu był przekonany, że on jest wodzem.Choć bowiem nie dysponował większością okrętów, to mścił się za atak na Efeb.Jednak imperator Borvorius z Tsortu siebie uważał za wodza, gdyż Tsort wysłał na wyprawę więcej okrętów niż ktokolwiek inny.Natomiast admirał Rhamap Efan z Djelibeybi wiedział, że to on dowodzi, gdyż był osobą przekonaną, że zawsze wszystkim dowodzi.Jedynym kapitanem, który nie uważał się za dowódcę floty, był Fasta Benj, rybak pochodzący z bardzo małego narodu nomadów zamieszkujących mokradła.O ich istnieniu pozostałe kraje nie miały najmniejszego pojęcia, ale jego trzcinowa łódka znalazła się na kursie floty i została zgarnięta.Ponieważ plemię Fasty Benja wierzyło, że na świecie żyje pięćdziesiąt jeden osób, oddawało cześć gigantycznej traszce, używało bardzo dziwnego języka, którego nikt inny nie rozumiał, oraz nigdy nie widziało żelaza ani ognia, kapitan przez większość czasu tylko uśmiechał się oszołomiony.Najwyraźniej dotarli do brzegu zbudowanego nie z trzcin i błota, jak należy, ale z małych szorstkich ziarenek.Wyciągnął więc swoją trzcinową łódkę na ląd, usiadł, patrzył z zaciekawieniem i czekał, co zrobią teraz ludzie w czapkach z pióropuszami i błyszczących kamizelkach przypominających rybie łuski.General Argavisti rozejrzał się po plaży.- Musieli przecież zauważyć, że nadpływamy - rzekł.- Dlaczego więc pozwolili nam zdobyć przyczółek?Rozpalone powietrze falowało nad wydmami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]