[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozamunda nie chciała odejść od Willa.Wziął do ust trochę brzoskwiniowych lodów i uśmiechnął się do niej.— Słyszałeś coś o uruchomieniu fabryki? — spytała.— Nie.Kobiety z żółtych domków fabrycznych co dzień zadawały to pytanie, lecz mężczyźni stale odpowiadali, że nie słyszeli nic.— Przecież inne zakłady wciąż pracują, prawda?— Chyba tak — odparł.— A kiedy nasza ruszy?— Nie wiem.Myśl o tym, że inne fabryki pracują regularnie, zmroziła Willa.Siedział wyprostowany i patrzał na szeroki, zielony potok.Horse Creek płynął spokojnie, przypominając gładkie jezioro.Kiedy Will zaczął myśleć o innych przędzalniach w Dolinie, które dzień i noc pracowały, roztoczył się przed jego oczami żywy obraz.Ujrzał okryte bluszczem mury fabryki stojącej nad zieloną wodą.Był wczesny ranek, rozbrzmiewały syreny wzywające do pracy ochocze dziewczęta.Teraz do przędzalni przychodziły już tylko dziewczyny, nie mężczyźni; fabryka wolała je zatrudniać, bo nie buntowały się przeciwko cięższej robocie, dodatkowym godzinom, dłuższej pracy czy obcinaniu płac.Will widział dziewczyny biegnące wczesnym rankiem do fabryki, podczas gdy mężczyźni stali na ulicach, przypatrując się temu bezradnie.Przez cały dzień wokół okrytych bluszczem murów panowała cisza i spokój.Maszyny nie warczały tak głośno, gdy stały przy nich dziewczęta.Kiedy pracowali mężczyźni, cała przędzalnia aż huczała.Wieczorem bramy rozwierały się na oścież i z fabryki wybiegały dziewczyny, śmiejąc się głośno.Znalazłszy się na ulicy, zawracały ku murom, po których piął się bluszcz, przywierały do niego, dotykały go ustami.Mężczyźni, którzy całymi dniami stali bezczynnie pod fabryką, ciągnęli je do domu i bili niemiłosiernie za tę zdradę.Will ocknął się nagle i zobaczył Pluta, Rozamundę i Jill.Przed chwilą był bardzo daleko, a powróciwszy, zdziwił się na ich widok.Przetarł oczy, zastanawiając się, czy nie spał.Wiedział jednak, że nie, bo jego talerzyk był pusty.Leżał mu w rękach, ciężki i twardy.— O, Chryste — szepnął.Przypomniał sobie czasy, kiedy fabryka szła dzień i noc.Mężczyźni, którzy tam pracowali, byli zmęczeni, wyczerpani, natomiast dziewczyny kochały się w krosnach, wrzecionach i lotnych kłaczkach bawełny.Za obrośniętymi bluszczem murami fabryki te dziewczęta o szalonych oczach wyglądały jak kwitnące rośliny w doniczkach.Po całej Dolinie rozsiane były miasteczka przyfabryczne i obrośnięte bluszczem przędzalnie; wszędzie były dziewczyny o jędrnych ciałach i oczach jak szafirowe kwiaty powoju, a na rozprażonych ulicach stali, spoglądając po sobie, mężczyźni i wypluwali płuca w sypki, żółty pył Karoliny.Will wiedział, że nigdy nie potrafi odejść od błękitnie oświetlonych nocą fabryk, od stojących na ulicach mężczyzn o zakrwawionych ustach, od niepokoju miasteczek fabrycznych.Nic już nie zdoła go stąd odciągnąć.Mógł wprawdzie wyjechać na jakiś czas, ale nie potrafiłby znaleźć sobie miejsca i czułby się nieszczęśliwy, póki by nie powrócił.Musiał tu zostać i pomagać kolegom w zdobywaniu jakichś środków do życia.Ulice fabrycznego miasteczka nie mogłyby istnieć bez niego; musiał tu żyć i stąpać po nich, patrzeć, jak wieczorem słońce kryje się za fabryką, a rankiem nad nią wschodzi.Dziewczęta na ulicach miasteczek w Dolinie miały jędrne i prężne piersi.Materiały tkane w niebieskim świetle rękami dziewcząt okrywały ich ciała, ale pod tkaniną drżenie prężnych piersi było niby szybkie ruchy niespokojnych dłoni.W miasteczkach Doliny piękność była żebracza, a głód silnych mężczyzn przypominał skowyt bitych kobiet.— Jezu Chryste — szepnął z cicha Will.Podniósł wzrok i spostrzegł, że Miła Jill nakłada mu na pusty talerzyk nakrapiane kawałeczkami brzoskwiń lody.Zanim zdążyła się odwrócić i odejść, Will chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.Pocałował ją kilkakrotnie w policzek, silnie ściskając dłoń.— Na miłość boską, nie przyjeżdżaj tu nigdy i nie idź do pracy w przędzalni — powiedział.— Nie zrobisz tego, prawda, Jill?Zaczęła się śmiać, ale kiedy spojrzała mu w twarz, ogarnął ją niepokój.— Co się stało, Will? Chory jesteś?— Ach, nic — odparł.— Ale na miłość boską, nie pracuj nigdy w przędzalni bawełny.Rozamunda położyła mu rękę na dłoni, prosząc, aby zjadł lody, zanim się roztopią.Przymknął oczy i ujrzał żółte domki przyfabryczne ciągnące się wzdłuż Scottsville nieskończonymi szeregami.Poprzez kuchenne okna na tyłach domków widział kobiety, które zacisnąwszy usta, siedziały odwrócone plecami do wygasłych kuchni.Przed domami, na ulicach, widział mężczyzn o zakrwawionych wargach, którzy wypluwali płuca w żółty pył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]