Home HomeChoroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrądzkiegoWitkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imnPagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCANStanislaw Pagaczewski Misja profesora Gabkibrzozowski stanisław legenda młodej polskiGrzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (SCAN dal 1Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (4)McNaught Judith 01 Raj(ebook computers) Visual C .NET Developer’s GuideSlepe Szczescie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anna-weaslay.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .O tym, czemu zwrócono się do mnie dopiero wówczas, kiedy w Radzie Naukowej zapanowało prze­konanie o konieczności zdobycia uczonych posiłków, opowiadano mi tyle razy tak wiele rozmaitych rzeczy, takie ważkie wytaczano argumenty, że nic z tego nie odpowiadało chyba prawdzie.Nie miałem zresztą tego; pominięcia za złe kolegom, z Yvorem Baloyne'em na czele.Jakkolwiek nie zdawali sobie z tego dosyć, dłu­go sprawy, ich organizacyjna robota nie była całko­wicie swobodna.Oczywiście nie doszło, wtedy do inge­rencji jawnych, do wyraźnych nacisków.W końcu całą rzecz reżyserowali specjaliści.W pominięcia mnie domyślam się ręki sięgającej z wysokiego regio­nu.Projekt został bowiem uznany niemal od razu za HSK, High Security Risk, czyli za operację, której taj­ność stanowi istotny warunek państw-owej polityki ja­ko racji stanu.Sami kierownicy naukowi Projektu, należy podkreślić, dowiadywali się o tym stopniowo, i to zazwyczaj W pojedynkę, na odpowiednich nara­dach, podczas których dyskretnie apelowano do ich politycznego rozumu i patriotycznych uczuć.Jak to tam naprawdę było, jakie środki perswazji, komplementy, obietnice i wywody puszczano w ruch, nie wiem, ponieważ tę stronę rzeczy pomijają oficjalne dokumenty milczeniem aż doskonałym, a także ludzie z Rady Naukowej nie kwapili się i później, już jako moi towarzysze pracy, z wyznaniami poświęconymi owej na poły przygotowawczej fazie badań Masters Voice.Jeśli ten czy ów okazywał się nieco oporny, i jeśli odwołania do patriotyzmu i racji stanu nie wy­starczały, dochodziło do rozmów “na najwyższym.szczeblu”.Przy tym, co było może najważniejsze pod; względem psychologicznej adaptacji, hermetyzacja Projektu, jego odcięcie od świata określane były jako, najczystsze prowizorium, jako stan chwilowy czy też przejściowy, który ma ulec odmianie.Było to trafne psychologicznie, powiadam, bo mimo wszystkich zastrzeżeń, jakie żywił ten czy ów z uczonych do przedstawicieli administracji, uwaga, jaką poświęcał raz sekretarz stanu, a raz i sam prezydent Projektowi, słowa życzliwej otuchy, nadziei lokowanej w “takich : umysłach” - wszystko to stwarzało sytuacją, w któ­re j stawianie wyraźnych pytań o termin, o datę zlikwidowania tajności” prac zabrzmiałoby dysonansowo, niegrzecznie albo wręcz ordynarnie.Mogę też sobie wyobrazić, chociaż nikt ani pisnął przede mną na ów temat delikatny, jak to zacny Baloyne nauczał zasad dyplomacji, jako współżycia z politykami, mniej doświadczonych kolegów i jak z właściwym sobie taktem odwlekał chwilę zaproszenia mnie i zakwalifikowania jako członka Rady, wyjaśniając co niecierpliwszym, że pierwej musi sobie Projekt zaskarbić więcej zaufania możnych opiekunów i wtedy dopiero da się tak z nim postępować, jak to za naj­właściwsze uznają w swoim sumieniu wszyscy uczeni sternicy MAVO.Zresztą nie mówię tego z ironią, ponieważ umiem postawić, się myślą na miejscu Baloyne'a nie chciał doprowadzić do zadrażnień po obu stronach, a dobrze wiedział, że w owych wysokich kręgach mam opinie osoby niepewnej.Nie brałem tedy udziału w uruchamianiu przedsięwzięcia, co zresztą- jak mi sto razy powtórzono - było tylko moją wygraną, albowiem warunki życia w osobliwym i “martwym mieście”, położonym o sto mil na wschód od gór Monte Rosa, przedstawiały się zrazu po pioniersku.Zdecydowałem się przedstawić wydarzenia w po­rządku chronologicznym, dlatego opowiem najpierw, co się działo ze mną tuż przed pojawieniem się w New Hampshire - gdzie wówczas wykładałem - wysłan­nika Projektu.Uważam to za wskazane, wszedłem bowiem w jego tok, kiedy wiele generalnych koncep­cji zdążyło się już uformować, ja natomiast byłem zu­pełnie ,,świeży” i musiałem się wstępnie z nimi za­znajamiać, zanim przyprzągnięto mnie, jako nowego konia pociągowego, do owej wielkiej, bo dwa i pół tysiąca ludzi liczącej machiny.W New Hampshire przebywałem niedługo, zapro­szony tam przez dziekana fakultetu matematycznego, a mego dawnego kolegę uniwersyteckiego, Stewarta Gomptona, żeby prowadzić seminarium wakacyjne dla grupy doktorantów.Zgodziłem się na tę propozycję, ponieważ, mając ledwie dziewięć godzin zajęć tygod­niowo, mogłem całymi dniami buszować w tamtej­szych lasach i wrzosowiskach, a chociaż należał mi się właściwie pełny odpoczynek, bo ledwo w czerwcu za­kończyłem półtoraroczną współpracę z profesorem Hayakawą, wiedziałem dobrze, znając siebie, że nie zaznam na wakacjach spokoju bez przelotnego choćby kontaktu z matematyką.Gdyż wypoczynek budzi we mnie, jako- pierwszą reakcję, wyrzuty sumienia za marnowanie czasu.Zawsze zresztą lubiłem poznawać nowych adeptów mojej wyszukanej dyscypliny, o któ­rej panuje więcej fałszywych wyobrażeń niż ,o jakiej­kolwiek innej.Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem “sterylnym”, to jest ,,czystym” matematykiem, bo zbyt często kor­ciły mnie cudze problemy.Dlatego właśnie ongiś pra­cowałem z młodym Thomopem (jego dorobku w antro­pologii nie doceniono, ponieważ zmarł młodo: także w nauce niezbędna jest obecność biologiczna, bo wbrew pozorom odkrycia nie są dość wymowne, by legitymowały się własną wartością), a potem z Donaldem Prothero (którego ku wielkiemu zdziwieniu od­kryłem w Projekcie), jak również z Jamesem Phennysonem (późniejszym laureatem Nobla), a wreszcie z Hayakawą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •