[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przynajmniej teraz nastąpił kontakt - Pimpuś istniał w obu światach.JAZDA!Nie obejrzał się nawet, tylko pognał drogą w stronę farmy.Broń!Coś, co mógłby chwycić!Jedyna broń w ścięcie nieumarłych znajdowała się w rękach nowego Śmierci.Biegnąc, Bill Brama usłyszał nagle ciche, rytmiczne stukanie.Spojrzał pod nogi - Śmierć Szczurów dotrzymywał mu kroku.Pisnął zachęcająco.Bili przebiegł przez bramę i przypadł do ściany.W dali zahuczał grom.Poza tym trwała cisza.Odprężył się nieco i ostrożnie ruszył wzdłuż ściany na tyły farmy.Zauważył metaliczny błysk.Oparta o ścianę w miejscu, gdzie zostawili ją ludzie z wioski, kiedy przynieśli go do domu, stała jego kosa.Nie ta, którą tak starannie przygotował, ale ta, której używał przy żniwach.Była tylko tak ostra, jak mogły ją uczynić osełka i pieszczota kłosów, jednak miała znajomy kształt, więc sięgnął po nią niepewnie.Dłoń przeniknęła przez drzewce.Im dalej uciekasz, tym bardziej się zbliżasz.Nowy Śmierć spokojnie wynurzył się z cienia.Powinieneś to wiedzieć, dodał.Bili Brama wyprostował się.Ucieszy nas to.UCIESZY?Nowy Śmierć podszedł bliżej.Bill Brama cofnął się.Tak.Zabranie jednego Śmierci to jak osiągnięcie zgonu miliarda pomniejszych żywotów.POMNIEJSZYCH ŻYWOTÓW? PRZECIEŻ TO NIE JEST GRA!Nowy Śmierć się zawahał.Co to jest gra?Bili Brama poczuł, że budzi się w nim nadzieja.MÓGŁBYM CI POKAZAĆ.Koniec drzewca kosy trafił go w brodę i cisnął na ścianę.Bill zsunął się na ziemię.Wyczuwamy sztuczkę.Nie słuchamy.Kosiarz nie słucha plonu.Bili Brama spróbował się podnieść.Drzewce kosy trafiło go znowu.Nie popełnimy tych samych błędów.Bili Brama spojrzał na niego.Nowy Śmierć trzymał złotą klepsydrę; górna część była pusta.Wokół nich pejzaż zmienił się, poczerwieniał, zaczął nabierać nierzeczywistego wyglądu rzeczywistości widzianej z przeciwnej strony.Skończył ci się czas, panie Billu Bramo.Nowy Śmierć zsunął kaptur.Pod tkaniną nie było twarzy.Nie było nawet czaszki.Dym kłębił się bezładnie pomiędzy szatą a złotą koroną.Bili Brama uniósł się na łokciach.KORONA? Głos drżał mu z gniewu.JA NIGDY NIE NOSIŁEM KORONY.Nigdy nie chciałeś władać.Śmierć zamachnął się kosą.I wtedy nowy Śmierć i stary Śmierć uświadomili sobie nagle, że syk mijającego czasu wcale nie ucichł.Nowy Śmierć zawahał się i znowu wyjął złotą klepsydrę.Potrząsnął nią.Bili Brama spojrzał na puste miejsce pod koroną.Dostrzegł zdziwienie, nawet bez rysów twarzy, która mogłaby je wyrażać - zawisło w powietrzu całkiem samodzielnie.Zobaczył, jak korona się odwraca.Panna Flitworth stała z rękami rozsuniętymi mniej więcej o stopę; oczy miała zamknięte.Przed nią, w przestrzeni między dłońmi, rysował się delikatny kształt życiomierza; piasek przesypywał się niczym wodospad.Obaj Śmierci z trudem odczytali na szkle niewyraźne nazwisko: Renata Flitworth.Bezcielesny wyraz nowego Śmierci zmienił się w krańcowe osłupienie.Odwrócił się do Billa Bramy.Dla CIEBIE?Ale Bill Brama podrywał się już, rósł jak gniew królów.Sięgnął za plecy, warcząc z wściekłości, w pożyczonym czasie, a palce zacisnął na żniwnej kosie.Koronowany Śmierć dostrzegł, co się dzieje, i uniósł własną broń, ale prawdopodobnie nic na świecie nie zdołałoby powstrzymać zużytego ostrza, gdy świsnęło w powietrzu, gdy wściekłość i zemsta dały mu krawędź wykraczającą poza wszelkie definicje ostrości.Przecięła metal, nawet nie zwalniając.ŻADNEJ KORONY, powiedział Bill Brama, patrząc prosto w dym.ŻADNEJ KORONY.TYLKO PLON.Szata zwinęła się wokół ostrza.Rozległ się cichy pisk, narastający poza granice słyszalności.Czarna kolumna, niczym negatyw błyskawicy, wystrzeliła z ziemi i zniknęła w chmurach.Śmierć odczekał chwilę, po czym ostrożnie trącił szatę nogą.Skrzywiona trochę korona potoczyła się jeszcze kawałek, nim wyparowała.NO TAK, stwierdził lekceważąco.DRAMAT.Podszedł do panny Flitworth i delikatnie złożył razem jej dłonie.Zniknął wizerunek życiomierza, a niebieskofioletowa mgła na obrzeżach pola widzenia rozwiała się, gdy napłynęła na miejsce solidna rzeczywistość.W miasteczku zegar dokończył wybijanie dwunastej.Staruszka zadrżała.Śmierć pstryknął jej palcami przed twarzą.PANNO FLITWORTH? RENATO?- Ja.Nie wiedziałam, co robić, a powiedziałeś, że to łatwe i.Śmierć poszedł do stodoły.Kiedy wrócił, miał na sobie swoją czarną szatę.Panna Flitworth stała nieruchomo.- Nie wiedziałam, co robić - powtórzyła, chyba wcale nie do niego.- Co się stało? Czy już po wszystkim?Śmierć rozejrzał się.Szare kształty spływały na podwórze.BYĆ MOŻE NIE, odparł.Za formacją żołnierzy pojawiały się kolejne wózki.Wyglądały jak mali srebrzyści robotnicy, tylko z rzadka połyskiwał wśród nich złotem jakiś wojownik.- Povinniśmy vycofać się do schodóv - oświadczyła Doreen,- Myślę, że one tego właśnie chcą - odparł Windle.- I bahdzo dhobrze.Phoza tym na tych kółkach przecież nie yjadhą na stopnie, phavda?- I nie może pan walczyć do śmierci - przypomniała Ludmiła.Łupinę nie odstępował jej, wbijając spojrzenie żółtych ślepi w zbliżające się powoli kółka.- Miło byłoby spróbować - mruknął Windle.Dotarli do ruchomych schodów.Spojrzał w górę.Czekały tam wózki; jednak droga na niższy poziom wydawała się czysta.- Może znajdziemy inne przejście na górę? - spytała z nadzieją Ludmiła.Stanęli na jadących stopniach.Wózki za nimi przemieściły się, żeby zablokować im odwrót.Na niższym poziomie byli magowie.Stali tak nieruchomo między doniczkami i fontannami, że z początku Windle przeszedł obok, przekonany, że to jakieś posągi albo dziwaczne meble.Nadrektor miał przyczepiony fałszywy czerwony nos i trzymał baloniki.Obok niego kwestor żonglował kolorowymi piłeczkami, ale jak maszyna, wbijając wzrok w pustkę.Pierwszego prymusa znaleźli kawałek dalej; na plecach i piersi wisiały mu tablice.Litery na nich nie dojrzały jeszcze, ale Windle skłonny był postawić własne życie pozagrobowe, że w końcu ułożą się w napisy w rodzaju OKAZJA!!!Pozostali magowie zebrali się razem, jak mechaniczne lalki, które zapomniano nakręcić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]