[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnęła się do niego i tym razem wyglądało to naturalnie.Starała się oddychać przez zapchany nos.- Jako sąsiedzi powinniśmy sobie nawzajem pomagać, a nie oskarżać niewinnych ludzi o złe uczynki.Ruth skinęła głową, uświadamiając sobie w tym momencie, że wciąż zaciska palce nóg.Rozluźniła się.Niedługo wszystko się skończy.Dostrzegła na twarzy Lance'a ciemne cienie pod oczami i zmarszczki biegnące od nosa do szczęki.Zabawne.Wyglądał o wiele starzej, niż się jej ostatnio zdawało, już nie był taki przystojny.Zrozumiała, że to dlatego, że już go nie kocha.Dziwne.Myślała, że to była miłość, ale nie.Przecież prawdziwa miłość jest wieczna.- Teraz już wiesz, jak się naprawdę robi dzieci, tak? Ruth wstrzymała oddech.Odchyliła głowę.- Wiesz czy nie wiesz? ; Szybko skinęła głową.- Jak? Powiedz.Wierciła się, opanowując rozbiegane myśli.Przed oczyma stanęły jej okropne sceny.Z brązowego hot doga tryska żółta musztarda.Znała słowa: penis, sperma, pochwa.Jak mogła je jednak wypowiedzieć? Wówczas on także zobaczyłby ten brzydki obraz.- Wiesz przecież - chlipnęła.Spojrzał na nią surowo.Jak gdyby umiał ją prześwietlić na wskroś wzrokiem.- Tak - powiedział w końcu.- Wiem.- Przez kilka sekund milczał, po czym dodał życzliwszym tonem: - Rany, ale byłaś niemądra.Dzieci i sedes, Jezu.Ruth miała spuszczoną głowę, ale zerkała na niego.Lance uśmiechał się.- Mam nadzieję, że pewnego dnia lepiej nauczysz swoje dzieci życia.Sedes! Siusiu? A siusiaj sobie! Ruth zachichotała.- Ha! Wiedziałem, że umiesz się śmiać.- Połaskotał ją palcem pod pachą.Zapiszczała przez grzeczność.Znów ją połaskotał, tym razem między żebrami, a Ruth zareagowała paroksyzmem śmiechu.Nagle Lance wepchnął jej rękę pod drugą pachę i poczuła się bezbronna, za bardzo przestraszona, żeby mu powiedzieć, aby przestał, nie mogąc jednak opanować śmiechu.Jego palce przebiegały po jej plecach i brzuchu.Zwinęła się jak stonoga i zsunęła na dywan, wstrząsana atakami chichotu, który pozbawiał ją tchu.- Pewnie dużo rzeczy cię śmieszy, co? - Przebierał palcami po jej żebrach jak po strunach harfy.- Tak, teraz widzę.Opowiedziałaś to wszystkim koleżankom? Ha, ha! Prawie wsadziłam faceta do więzienia.Próbowała krzyknąć, nie, przestań, ale niepohamowany śmiech nie pozwalał jej zaczerpnąć tchu, nie panowała nad ruchami rąk i nóg.Spódniczka się jej zawinęła, ale Ruth nie umiała jej wygładzić.Jej ręce przypominały ręce marionetki drgające, posłuszne dotknięciom Lance'a.Starała się osłaniać przed jego palcami brzuch, piersi, pupę.Na policzkach czuła spływające łzy.Szczypał jej sutki.- Jesteś tylko małą dziewczynką - dyszał.- Nie masz jeszcze nawet cycków.Dlaczego miałbym się z tobą zadawać? Cholera, założę się, że nawet nie masz włosów na dupci.I kiedy jego dłonie powędrowały ku jej majteczkom w kwiatki, żeby je zdjąć, nagle odzyskała głos, wydając z siebie skrzekliwy wrzask.Przeraźliwy, przeciągły dźwięk dobywał się z nieznanego miejsca, jak gdyby odezwała się w niej jakaś inna osoba.- Ho! Ho! - Uniósł ręce jak ktoś, kogo właśnie okradają.- Co ty wyprawiasz? Opanuj się.Uspokój się, na litość boską!Dalej wyła jak syrena, odsuwając się od niego na pupie, podciągając majteczki i opuszczając spódniczkę.- Nie robię ci krzywdy.Nie robię ci krzywdy! - powtarzał, dopóki jej krzyk nie przeszedł w łkanie i rzężenie.Po chwili słychać już było tylko jej przyśpieszony oddech.Pokręcił z niedowierzaniem głową.- Czy mi się wydaje, czy jeszcze przed chwilą się śmiałaś? Raz się bawimy, a zaraz potem zachowujesz się jak.nie wiem, może mi powiesz.- Spojrzał na nią z ukosa.- Wiesz co, chyba masz poważny problem.Najpierw sobie ubzdurasz, że ludzie robią ci coś złego, a potem, zanim zrozumiesz, jak jest naprawdę, oskarżasz ich, wpadasz w szał i niszczysz wszystko dookoła.Mam rację?Ruth wstała.Trzęsły jej się nogi.- Pójdę już - szepnęła.Z trudem podeszła do drzwi.- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie obiecasz, że nie będziesz więcej wygadywać tych cholernych kłamstw.Wbij to sobie dobrze do głowy! - Zbliżył się do niej.- Lepiej nie mów, że coś ci zrobiłem, jeżeli nie zrobiłem.Bo jak będziesz mówić, mogę się naprawdę zdenerwować i zrobić ci coś znacznie gorszego, a wtedy będzie ci bardzo przykro, słyszysz?Bez słowa kiwnęła głową.Wypuścił powietrze przez nos, patrząc na nią z niesmakiem.- Wynoś się stąd.Spadaj.Tego dnia wieczorem Ruth próbowała powiedzieć matce, co się stało.- Mamo, boję się.- Czemu boisz? - LuLing prasowała.W pokoju unosił się zapach rozgrzanej wody.- Ten Lance był dla mnie niedobry.Matka spochmurniała, a potem powiedziała po chińsku:- Dlatego, że ciągle mu zawracasz głowę.Wydaje ci się, że ma ochotę z tobą bawić się - ale wcale nie ma! Dlaczego zawsze sprawiasz tyle kłopotów?.Ruth zrobiło się niedobrze.Jej matka widziała niebezpieczeństwo tam, gdzie nie istniało.A gdy naprawdę zdarzyło się coś okropnego, była ślepa.Gdyby Ruth powiedziała jej całą prawdę, LuLing prawdopodobnie by oszalała.Powiedziałaby, że nie chce dłużej żyć.Zresztą co za różnica? Ruth była sama.Nikt nie mógł jej uratować.Godzinę później, gdy LuLing robiła na drutach i oglądała telewizję, Ruth sama zdjęła z lodówki tacę z piaskiem.- Droga Ciocia chce ci coś powiedzieć - rzekła.- Ach! - LuLing natychmiast wstała, wyłączyła telewizor i niecierpliwie zasiadła przy stole kuchennym.Ruth wygładziła piasek pałeczką.Zamknęła oczy, po chwili otworzyła i zaczęła.Musicie się wyprowadzić, napisała.Zaraz.- Wyprowadzić? - wykrzyknęła matka.- Aj-ja! Gdzie wyprowadzić?Ruth nie zastanawiała się nad tym.Daleko, zdecydowała w końcu.- Jak daleko?Ruth wyobraziła sobie odległość wielką jak ocean.Zatoka, most, długie podróże autobusem, podczas których zasypiała.San Francisco, napisała wreszcie.Matka wciąż wyglądała na zmartwioną.- Która część? Gdzie dobrze?Ruth zawahała się.Nie znała zbyt dobrze San Francisco, poza Chinatown i paroma innymi miejscami, parkiem Golden Gate, wesołym miasteczkiem w Land's End.I tak wpadła na pomysł, który szybko wprawił w ruch jej rękę.Land's End.Ruth przypomniała sobie pierwszy dzień, gdy spacerowała po tej plaży.Było pusto, powierzchnia piasku przed nią - gładka, nietknięta ludzką stopą.Uciekła, żeby trafić do tego miejsca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]