[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale zawsze tak wiele było do zro-bienia, a czynności trzeba było powtarzać w nieskończoność.Stan doskonałościtrwał tylko chwilkę.Wystarczyło odwrócić się lub zamknąć na sekundę oczy, aokazywało się, że butelki znów są brudne, trzeba zmienić pieluszkę i zrobić cośz górą prania, które godzinę temu wrzuciłaś do pralki.Mae była bardzo dobrymdzieckiem i marudziła tylko wtedy, gdy miała powód, ale tych powodów było spo-ro i czasem jej popłakiwanie działało mi na nerwy, więc chodziłam wściekła jakosa.Ponadto, zawsze chciałam, by wieczorem, gdy Danek wracał z pracy, naszmały świat wyglądał porządnie i czyściutko jak w pieścidełku.Było dla mnieważne, żeby nie wchodził do takiego bałaganu, jaki z powodu dziecka dopusz-czali u siebie niektórzy z naszych przyjaciół.Wzdrygałam się na myśl o poroz-rzucanych wszędzie zabawkach, papierkach po czekoladkach, tym odrażającymzapachu dziecka w kojcu, który pamiętałam z wizyt w innych domach.Być mo-że w głębi duszy pragnęłam, żeby Danek uważał mnie za cud-kobietę pod każ-45dym względem.Atrakcyjna, bystra, seksowna jak sam diabeł, a przede wszystkimkompetentna.Chcemy być kochani za to, kim jesteśmy, ale także za to, kim chce-my być w oczach innych.Najlepsze były weekendy, ponieważ Danek był w domu i zabierał się ostrodo roboty, pomagał w praniu i zakupach.Czasem angażowaliśmy opiekunkę dodziecka i wychodziliśmy na kolację oraz do kina.To była duża pomoc, a najlepsząrzeczą, jaka wynikała z tych wypadów, było to, że oboje wracaliśmy odświeżenii na nowo spragnieni widoku dziecka.Przez cały czas padał śnieg.Zazwyczaj było zbyt zimno, by wychodzić nadwór, i zbyt gorąco, by wytrzymać w mieszkaniu.Pewnego szczególnie ponure-go popołudnia siedziałam z Mae na kolanach i nagle poczułam, że jeśli szybkonie znajdę czegoś do roboty, to ściany mnie pożrą.Od jakiegoś czasu nie śniłamo Rondui, co pogarszało sprawę, ponieważ zawsze był to jakiś powód do przemy-śleń pomiędzy nie kończącymi się karmieniami.Siedząc tak, starałam się, w for-mie ćwiczenia, przypomnieć sobie co ciekawsze szczegóły z tego, co ujrzałami doświadczyłam: tajemnicze kombinacje kolorów, sposób, w jaki bursztynoweświatło zachodu i świtu kładło się na ronduańskich górach.Bóg wie, że nawet codzienne życie trudne jest do zapamiętania.Przypomina-nie sobie snów po paru dniach, a nawet miesiącach, jest troszeczkę trudniejsze.Kiedy Mae najadła się do syta i zdrzemnęła, położyłam ją do kołyski.Wywra-cając do góry nogami szufladę biurka, wygrzebałam notatnik, który założyłam,kiedy pojawiły się pierwsze sny.Nie zanotowałam nic od naszego powrotu doAmeryki przed miesiącami, ale teraz wzięłam się do pracy, zapisując najnowszesceny z Rondui, zanim całkowicie nie umknęły mej pamięci.Im dłużej pisałam,tym więcej mi się przypominało kolor oczu wielbłąda, dzwięk, z jakim skórza-ste łapy Feliny opadały na piaszczysty grunt.Mój umysł, który od narodzin Mae zapadł w pewien rodzaj sennego odrę-twienia, przeciągnął się i zaczął budzić pozostałe swoje części.Przypominało mito Pobudkę graną w wojskowych barakach.Ktoś się podnosi, potem następnyi wkrótce całe pomieszczenie tętni gwarem, koce odrzucono na bok i wszędziesłychać tupotanie stóp po podłodze.Zapełniłam parę stron, nie martwiąc się o właściwą kolejność, chronologię czylogikę.To był pamiętnik, a pamiętniki są rozmową z samym sobą.Ja wiedziałam,co chcę powiedzieć, więc nie miało znaczenia, czy moje zapiski są sensowne, czynie.Trudno powiedzieć, żeby czas przestał dla mnie istnieć, ale udało mi się spę-dzić na tym długie popołudnie, aż dopracowałam się zmęczenia, jakiego nie do-świadczyłam już od dawna tego rodzaju zmęczenia, które pojawia się pod ko-niec ciężkiej, dobrze wykonanej, ważnej pracy.Kiedy Danek wrócił do domu, byłam bardzo ożywiona i zadowolona, że gowidzę.Nie mówiłam nic o zapiskach, ponieważ chciałam się zastanowić, dlaczego46w ogóle to robię.Czy były dla mnie jakimś oczyszczeniem, czy tylko sposobemzapełnienia czasu? A może budowałam tło książki dla dzieci, którą kiedyś pra-gnęłam napisać.Nie wiedziałam, co leżało u korzeni tej sprawy i postanowiłammilczeć, póki tego nie ustalę.Parę dni pózniej kupiłam w sklepie papierniczym bardzo elegancki, oprawnyw skórę zeszyt, i zaczęłam wszystko do niego przepisywać.Wysupłując dwadzie-ścia siedem dolarów na zeszyt, wiedziałam, że sprawa zaczyna być poważna.Niemiałam prawdziwego zeszytu od skończenia college u.Byłam zarówno poruszo-na, jak i przerażona ogromną liczbę nieprzyjaznych, białych stronic.Nie mamzbyt ładnego pisma, więc pisałam powoli i bardzo uważnie, ciesząc się samymaktem pisania.Po raz pierwszy zrozumiałam, dlaczego mnisi tak wiele czasu po-święcali na ilustrowanie manuskryptów.Pierwszą rzeczą, jakiej spróbowałam dokonać na kartach tej ślicznej książecz-ki, było zebranie wszystkich moich snów i nadanie im jakiegoś kształtu.Rozpo-częłam od pierwszego snu i pierwszych słów, jakie skierowałam do Pepsi, gdynasz samolot kołował ku Rondui. Pamiętam czasy, gdy morze pełne było ryb o tajemniczych imionach: Muło-grzebka, Ziarnoznój, Jaśmina.W ciągu dnia niewiele było do roboty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]